Tu oczywiście wiele może się jeszcze wydarzyć. I coś się na pewno wydarzy. Solidarna Polska (albo nawet część PiSu) może wierzgnąć na wypracowany przez Morawieckiego kompromis. Argumentując, że to nie żaden "kompromis", tylko droga do anarchii w polskim systemie prawnym. Prezydent Duda może im pomóc i zakwestionować zgodność sądowych nowel z polską konstytucją. I wreszcie sama Komisja Europejska. Zawsze może powiedzieć, że to, co strona polska im ostatecznie proponuje (zwłaszcza jeśli będą poprawki w czasie procesu legislacyjnego), to jednak nadal nie jest to, co - ich zdaniem - gwarantuje przywrócenie w Polsce "praworządności". Albo będzie jeszcze inaczej - wynegocjowane teraz porozumienie Polski z KE (jak je zwał, tak zwał) zostanie dowiezione, a pierwsze środki będą uruchomione. Ale za parę tygodni cała zabawa zacznie się na nowo. Bo temat "praworządności" jest na tyle płynny i pojemny, że można go eksploatować w nieskończoność. A kurek z pieniędzmi da się w każdej chwili Polsce zakręcić. Na życzenie opozycji Wszystko to razem tworzy trudny do rozwiązania splot pełen niewiadomych. Pewne jest tylko jedno - jeśli do Polski popłynie choćby część pożyczanych przez Unię na pocovidowe inwestycje pieniędzy - to będzie wielki polityczny sukces obozu premiera Morawieckiego w przedwyborczym starciu z opozycją. Stanie się tak zupełnie i całkowicie na życzenie opozycji. To antyPiS od dobrego roku grzał przecież na całego temat europejskich pieniędzy, których PiS swoim uporem Polaków pozbawia. Wszystko to razem bardzo dobrze się dla opozycji kleiło. Póki nie było pieniędzy, dopóty opozycja mogła przekonywać do dwóch rzeczy. Po pierwsze, do tego, że Polska pod rządami PiS jest pariasem Europy. Zmarginalizowanym, kłótliwym i półdemokratycznym kraikiem, któremu Unia musi pomóc wrócić na dobrą drogę. Udzielając jednoznacznego poparcia antyPiSowi w wyborach parlamentarnych roku 2023. Po drugie, antyPiSowcy przekonywali, że gdybyśmy mieli te pieniądze, to byłoby nam dziś w Polsce dużo lepiej niż jest. Tym "pieniądzom z Unii" nadano w ostatnich miesiącach tak wyolbrzymione znaczenie, że niejeden postronny obserwator mógł nabrać przekonania, iż wszystkie nasze problemy (od zbyt wysokiej inflacji, po niskie płace w budżetówce) mogłyby zniknąć, gdybyśmy tylko dostali w końcu te cholerne euro. Wokół tych pieniędzy zaczęła już wręcz powstawać swego rodzaju legenda. Z czasem mogłaby się ona przekształcić w historyczny wyrzut. Porównywalny do tego, który czyni się powojennym władzom komunistycznym za to, że nie skorzystały z planu Marshalla. Bo gdyby tylko skorzystały, to Polska byłaby już w latach 60. na poziomie gospodarczym Niemiec Zachodnich. Nie trzeba będzie systemu VAR Obie te opowieści padają oczywiście w momencie, gdy dojdzie do uruchomienia - choćby części - środków na KPO. A antyPiSowska opozycja zostaje wtedy na potężnym spalonym. Takim, że do jego wykrycia nie trzeba nawet systemu VAR. Jak na to zareagują? To może być bardzo ciekawe. Czy pojawi się rozżalenie na Europę? Poczucie, że zostali zdradzeni? Czy zobaczymy wtedy opozycję, która też zacznie w perspektywie paru lat pobrzękiwać w eurosceptycznych tonach? Możliwe, czemu nie?! Nie takie wolty się w polityce zdarzały. A może nastąpi rodzaj opamiętania. Może antyPiS zobaczy, że nie ma sensu opierać swojej politycznej fortuny na tak bezgranicznym zaufaniu do zagranicy jak w ostatnich miesiącach? To by nawet - z punktu widzenia dojrzewania naszych elit do wyzwań suwerenności - nie było takie złe. Wszystko to oczywiście hipotetyczne skutki tego, co wydarzy się w nadchodzących miesiącach wokół tematu KPO. Trzymajcie więc rękę na pulsie, bo tu wszystko jest jeszcze możliwe.