PiS jest bogatą partią, może do Warszawy przywieźć autobusami ludzi ile chce, manifestację powinien zorganizować okazałą. Ma działaczy, ma kiboli, jest masa ludzi, których stan wojenny wciąż boli, do tego dochodzi grupa zahibernowanych, którzy wciąż żyją w latach osiemdziesiątych, pielęgnują tę swoją krzywdę - więc frekwencja dopisze. Postać śmiertelnie chorego generała jest tu mniej ważna. To pretekst, żeby pokazać, że Jarosław Kaczyński jest tam, gdzie naród, a tam gdzie ZOMO są jego aktualni polityczni wrogowie (a lista ich jest długa). Będzie hałas, ale wielkiego politycznego zysku nie będzie. Bo akurat w przypadku oceny stanu wojennego naród jest zupełnie w innym miejscu niż aktualnie Jarosław Kaczyński. Według niedawno ogłoszonego sondażu OBOP aż 51 proc. Polaków uważa wprowadzenie stanu wojennego za uzasadnione, przeciwnego zdania jest 27 proc. Te proporcje pozostają stabilne od lat. Proszę bardzo, przez dwadzieścia parę lat, przy każdej nadarzającej się okazji, we wszystkich telewizjach i prawie wszystkich gazetach powtarzano, że Jaruzelski to ruski generał, i że walczył z narodem - a naród tego nie pojął. Dlaczego? Dlaczego ludzie okazali się tak odporni na perswazję? Myślę, że można to wytłumaczyć. Otóż, każda propaganda, by być skuteczna, nie może być poza rzeczywistością. To dlatego ludzie nie wierzyli, że realny socjalizm jest systemem wspaniałym, a przyjaźń ze Związkiem Radzieckim szczera i głęboka. I tak samo trudno im wmówić, że Leonid Breżniew był gołąbkiem pokoju, i był gotów przystać na Polskę zrewoltowaną i rządzoną przez "Solidarność". Zastanówmy się przez chwilę - dlaczego Rosjanie mieliby zgodzić się, by rewolta objęła kraj, w którym mieli rozlokowaną broń jądrową, i w którym stacjonowało 65 tys. ich wojsk, i który był pomostem, poprzez który zaopatrywano 370-tysięczną armię radziecką stacjonującą w NRD? Bo Afganistan? W tamtym czasie Afganistanem zajmował się jeden okręg wojskowy, raptem 100 tys. żołnierzy. Cóż to było w porównaniu z siłami w Europie? Że Ameryka się sprzeciwi? A niby jak? Wiemy z ujawnionych dokumentów NATO, że Pakt nie zamierzał w Polsce interweniować. I Rosjanie też o tym wiedzieli. To są oczywiste oczywistości, więc tylko szkoda, że nie widzą ich nie tylko dziennikarze, ale i historycy, zwłaszcza ci z IPN-u. By daleko nie szukać - w roku 2006 IPN wydał zbiór dokumentów "Przed i po 13 grudnia", do którego wstęp napisał dr Łukasz Kamiński, trzeba trafu, obecny prezes IPN. Kamiński przyjął tezę, że Jaruzelski domagał się interwencji wojsk rosyjskich, a Rosjanie tego nie chcieli. Ażeby ją udowodnić wziął do ręki stenogram z posiedzenia Biura Politycznego KPZR z 10 grudnia 1981 roku, wziął do rąk nożyczki, i tak zacytował fragment wystąpienia przewodniczącego Komisji Biura Politycznego KC KPZR do spraw Polski Michaiła Susłowa: "Niechaj sami towarzysze polscy określą, jakie działania mają podjąć. Nie powinniśmy ich popychać do jakichś bardziej zdecydowanych działań (...). Myślę, że mamy tu wszyscy zgodny pogląd, że nie może być mowy o żadnym wprowadzeniu wojsk". Cytat jednoznaczny, tylko ten nawias dziwny. Jakie to są słowa, które dr Kamiński pominął? Oto one: "Jednocześnie Polacy otwarcie oświadczają, że są przeciwni wprowadzeniu wojsk. Jeżeli wojska zostaną wprowadzone, to będzie oznaczało katastrofę". Przytaczam ten drobny przykład, by zilustrować jakąś zaciekłość całego prawicowego środowiska, nawet kosztem ośmieszenia się, manipulowania prawdą. Prawda jest natomiast taka, że rosyjskie wojska (a także czechosłowackie i NRD-owskie) stały gotowe do interwencji. 75 dywizji przeciwko polskim 15. Tak było już w grudniu 1980, potem wiosną 1981 roku, a potem przez całą jesień i zimę, aż do wiosny 1982 roku. Potwierdzają to dokumenty czechosłowackie, niemieckie, a także relacje rosyjskich generałów. Mówił o tym marszałek Kulikow ("czy istniał realny plan wprowadzenia sojuszniczych wojsk do Polski. Tak, taki plan istniał"). Mówił o tym gen. Szachnazarow. No i gen. Aczałow, którego dywizja powietrzno-desantowa miała lądować w Warszawie, opanować gmach KC PZPR i internować generałów Jaruzelskiego i Siwickiego. Zwolennicy tezy, że Breżniew przystałby na odcięcie 370-tysięcznej armii stacjonującej w NRD przytaczają stenogramy z posiedzenia Biura Politycznego KPZR z 10 grudnia, gdzie zapadła decyzja, że na razie Rosjanie do Polski nie wchodzą. Ale nie wspominają, że miesiąc wcześniej, 11 listopada, było podobne posiedzenie. Wówczas Susłow przedstawił dwa warianty rozwoju sytuacji w Polsce. Plan A - stan wojenny. I plan B - przejęcie władzy w Polsce przez tzw. "zdrowe siły", przy pomocy wojsk radzieckich. Czyli wariant czechosłowacko-węgierski. Ten wariant przewidywał, że wojska polskie mają pozostać w koszarach. Tak jak czechosłowackie w roku 1968. A jak było w Polsce? W Polsce wojska zostały z koszar wyprowadzone. W pełni uzbrojone, z ostrą amunicją, zajęły rejony ześrodkowań, trzeba trafu te same, które przewidywane były w planach rosyjskich jako rejony ześrodkowań wojsk inwazyjnych. Wojsko stało po lasach, strzegło przepraw i głównych dróg. Marynarka wojenna wypłynęła w morze, pilnować granicy. Jakby nie patrzeć, tam "Solidarności" nie było. Patrząc na ruchy wojsk polskich w grudniu 1981 roku widać wyraźnie, że generałowie bardziej obawiali się interwencji rosyjskiej niż "Solidarności". I przeciwko temu przede wszystkim się zabezpieczali. Myślę, że takim kolejnym zabezpieczeniem było internowanie, obok działaczy "Solidarności", ludzi z ekipy Gierka. O ich zatrzymaniu zdecydowano w ostatniej chwili, to miał być czytelny sygnał dla "zdrowych sił" w PZPR i bezpiece - że generałowie są gotowi internować każdego, kto zagrozi ich władzy. Zresztą takie były polityczne konsekwencje stanu wojennego - władza całkowicie przeszła w ręce gen. Jaruzelskiego, PZPR po stanie wojennym to już była atrapa, a wpływy polityczne ambasady ZSRR w Polsce zmalały prawie do zera. Ale nie wybiegajmy w przyszłość - zatrzymajmy się jeszcze przy 13 grudnia 1981. Jest jeszcze jeden argument oskarżycieli Jaruzelskiego. Mianowicie podnoszą oni, że nie ma żadnych dokumentów rosyjskich, które świadczyłyby, że Kreml chciał interwencji. A czy są podobne dokumenty dotyczące inwazji na Czechosłowację czy Afganistan? Też nie ma. System władzy w ZSRR był jaki był, decyzje podejmowano w triumwiracie - szef partii - szef armii - szef KGB. A Biuro Polityczne je akceptowało. Najpierw spadochroniarze zdobyli Kabul, najpierw wylądowali na lotnisku w Pradze, a potem debatowano o tym we Moskwie... Nie mam jakichkolwiek wątpliwości - znajdzie się jeszcze historyk, który opisując stan wojenny zrobi wielką karierę. Bo wydarzenie to, niby tak opisywane, zawiera całą masę zagadek i tajemnic. A opis gry Jaruzelskiego, prowadzonej na wielu frontach - bo i przeciwko "Solidarności", ale i tak by zneutralizować Kreml i PZPR-owskich twardogłowych, może być pasjonujący. Tylko trzeba do tego historyka, a nie poprawiacza historii. Robert Walenciak