Gdy mówię "zielone ludziki", widzę ministra Siemoniaka, którego jedyny sukces to wygrana bitwa o Powązki z generałami czasów Polski Ludowej, widzę szefa Sztabu Generalnego gen. Gocuła i ich podwładnych. Oto bowiem armia polska dostała miliardy złotych na zbrojenia (140 mld zł na 10 lat) i zachowuje się jak dziecko w sklepie z cukierkami. Kupuje. W tym kupowaniu nie sposób dopatrzeć się ładu i składu. I jest jeszcze coś gorszego - Siemoniak i jego generałowie robią, co chcą, a nie widać ani polityków, ani publicystów, którzy spojrzeliby im na ręce. Hulaj dusza, piekła nie ma! Właśnie kupujemy od Amerykanów, od koncernu Lockheed Martin, pociski JASSM. Są to niewykrywalne pociski rakietowe o zasięgu 370 km, wadze - 450 kg, przenoszone przez samoloty F-16. Za ile? Amerykanie podali, że za 500 mln dolarów, czyli grubo ponad półtora miliarda złotych. Minister Siemoniak najpierw mówił, że pieniądze tu nie są najważniejsze (wiadomo, swoich nie wydaje), ale potem przedstawiciele armii skorygowali, że akurat ten kontrakt to 250 mln USD. No dobrze, a co za to mamy? Otóż będziemy za to mieli (czas przyszły jest tu jak najbardziej na miejscu) 40 rakiet. OK, tylko że - jak podają specjalistyczne pisma - cena jednej takiej rakiety to około 1 mln USD. Czyli za czterdzieści sztuk powinniśmy zapłacić 40 mln dolarów. Za co więc płacimy pozostałe 210 mln? Wojsko ma taką odpowiedź: otóż, w ramach kontraktu dostaniemy jeszcze wersję do ćwiczeń, kilka rakiet do celów testowych, przeszkolone zostaną załogi F-16, same myśliwce zostaną przeprogramowane, powstanie też w Polsce logistyczny system obsługi rakiet itd. Sorry, rozumiem, że taki mamy klimat, ale na rozumny wydatek to nie wygląda. Zwłaszcza że im bardziej sprawie się przyglądamy, tym jest jeszcze gorzej. Minister Siemoniak chwalił się bowiem, że te rakiety dostaniemy prawie poza kolejką, że to wielki sukces. A na czym to "poza kolejką" polega? Że będzie to rok 2017. Przy czym, już w tym roku musimy zapłacić za ten sprzęt, ale armia się chwali, że "tylko" 75 mln USD. I mówiąc brutalnie, przypuszczam, że tyle to wszystko jest warte! Poza tym dobija mnie zdolność biznesowa polskich negocjatorów - płacą teraz za coś, co będzie za 2-3 lata. Toż, do cholery, ruda i węgiel, z której zrobią blachę na te rakiety, są jeszcze w ziemi! Niewydobyte! Toż przecież my finansujemy ten cały biznes! Żywą gotówką! A coś z tego będziemy mieli? Wzmocnimy się biznesowo? Intelektualnie? A figa z makiem! Rakiety kupujemy w systemie bezprzetargowym, z wolnej ręki. Czyli, po uważaniu. Choć podobnej klasy pociski są też produkowane przez inne firmy i w innych krajach. Dziwne, prawda? Kupujemy je bez offsetu. Czyli sprzedający nie musi zainwestować w polski przemysł. Nooo... Siemoniak! Przesadziłeś! Do tej pory zasadą było, że jak kupowaliśmy, to żądaliśmy offsetu, tak jak to robią cywilizowane kraje. On wychodził dość marnie, te inwestycje były nie takie, jak trzeba, i tak dalej. Ale to nie znaczy, że offset jest rzeczą złą! Bo może było tak, że urzędnicy z resortu gospodarki i resortu obrony nie potrafili takim projektem zarządzać? I grymasili - że kłopot i tak dalej. A pewnie, że kłopot! No, ale za coś pensje w tych ministerstwach i agencjach bierzecie, prawda? Cóż, gęganie urzędników (i Amerykanów, co zrozumiałe) znalazło posłuch u Siemoniaka. Więc on już prawie dwa lata temu odgrażał się, że "jest krytyczny" wobec obowiązku offsetowego, bo "generalnie nie spełnił oczekiwań". Pięć razy przeczytałem tę wypowiedź, zastanawiając się, gdzie tu się schował u pana ministra rozum. Bo dla mnie, jak jakieś narzędzie nie spełnia oczekiwań, to staram się nauczyć się nim posługiwać, ewentualnie je naprawić. A Siemoniak - bach, do kosza! To nie jest jojczenie, bo za rezygnacją z offsetu kryje się rezygnacja z inwestycji w Polsce i z miejsc pracy. Kupując amerykańską rakietę finansujemy amerykańskich naukowców, inżynierów, robotników, finansistów. A nasi naukowcy, inżynierowie, robotnicy jadą na zmywak. Przemysł obronny w cywilizowanych krajach służy rozwojowi rodzimej myśli technicznej, rodzimego przemysłu, rodzimej nauki. Polska z tego rezygnuje. A może te rakiety są tak przydatne, że warto je mieć nawet za taką cenę? Tak je reklamował gen. Gocuł, szef Sztabu Generalnego. On mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" tak: "jeśli będziemy mieć pociski JASSM, a w Polsce pojawią się 'zielone ludziki', to możemy przerwać tę zabawę i uderzyć w miejsce, które decyduje o ich wysyłaniu". Generale! Pocisk ma zasięg 370 km. Jest odpalany z samolotu F-16, których mamy czterdzieści osiem. Zakładam, że w razie konfliktu jakieś nasze samoloty zdążą z tymi rakietami wystartować z lotniska, choć to wcale nie jest takie pewne. I co dalej? Logiczne jest, że nie będą się wbijać w obronę przeciwlotniczą przeciwnika, bo szybko stracilibyśmy bezpowrotnie i rakietę, i samolot. Więc będą odpalać z terytorium Polski. Ale w CO??? Przeciwko jakim konstrukcjom te pociski będą kierowane? Domyślam się, że gen. Gocuł myśli tu o Rosji. No, mam wrażenie, że rosyjskie instalacje wojskowe oraz centra dowodzenia leżą daleko poza linią 370 km. Z wyjątkiem Kaliningradu, ale ten obszar jest też w zasięgu dotychczasowych rakiet, tych będących na wyposażeniu F-16, które mają zasięg 70 km, jak i odpalanych z lądu. Więc o co Gocułowi chodzi? Co się tak nadyma? O co chodzi tym wszystkich gościom, którzy opowiadają, że to będą "polskie kły"? Przecież to totalna bzdura, za setki milionów dolarów. A cóż się dzieje? Cisza! Piszą o tych rakietach tylko w branżowych publikatorach, rzecz jest niedostępna szerokiej publiczności. Ba! Milczą o tym politycy. A chciałbym na ten temat jakiejś dyskusji. Nic z tego! Jest tylko patriotyczna muzyka, która ma zagłuszyć rozum. I to jest ta "murzyńskość", o której tak nieporadnie, przy winie, opowiadał Sikorski Rostowskiemu. PS Wbrew pozorom to temat bardzo świąteczny, bo opowiada o św. Mikołaju, a raczej - jego następcach.