I oto pojawił się Grzegorz Schetyna, i wyrzucił SLD ze swojej koalicji. Pewnie myślał, że w ten sposób dobija lewicę. Bo te resztki popadną w stan niemożności, a on umieszczając na swoich listach trzy-cztery osoby z SLD wystarczająco się uwiarygodni w oczach lewicowych wyborców. I tym samym zrealizuje wielkie marzenie Platformy - żeby pogrzebać lewicę i przejąć jej wyborców. Za nic. Albo za obietnicę, że PO zatrzyma PiS. Czyli, tak naprawdę, też za nic. Ten plan się nie udał. Biedroń, Czarzasty i Zandberg błyskawicznie się dogadali, ominęli wszelkie rafy, przeszli nad sprawami, które dzieliły ich przez lata, i wystawili wspólną listę. Tak oto z trzech podmiotów, może nie w agonii, ale w ciężkiej sytuacji, wyłoniła się siła całkiem rześka, która zbiera w sondażach 10-14 proc. Cud? Nie, żaden cud. Polityka po prostu tak ma... Myślę zresztą, że 10-14 proc. to nie są granice możliwości Lewicy, jej elektorat jest znacznie większy, tylko ją na różnych zakrętach historii opuścił. Najwięcej lewicowych wyborców podebrał Donald Tusk, tłumacząc im, że jest mniejszym złem, i że warto głosować na PO, bo nie jest to głos zmarnowany, a tylko Platforma może zatrzymać PiS. To wystarczało. Do tego Tusk dorzucał "paprotkę", czyli transfer jakiegoś lewicowego polityka, i maszyna działała. Dlaczego więc już nie działa? Kilka przyczyn na to się złożyło. Po pierwsze, Platforma zbyt ostentacyjnie lekceważyła lewicowych wyborców. Przykładem tego jest los Barbary Nowackiej, która zaangażowana była w zbieranie podpisów dotyczących złagodzenia ustawy antyaborcyjnej, to był projekt "Ratujmy kobiety". Projekt był głosowany w Sejmie, i został odrzucony. Nie, nie z powodu posłów PiS, bo część z nich byłą skłonna przekazać go do sejmowej komisji. Ale z powodu kilkudziesięciu posłów PO, którzy nie przyszli na głosowanie, lub głosowali przeciw... Po drugie, pomógł ten trzeci - Biedroń. Wcześniej podział między SLD a Razem wydawał się nie do zasypania. SLD uważało się za hegemona na lewicy, z kolei Razem za ikonę lewicowej czystości. Wybory samorządowe i europejskie spowodowały, że te wyobrażenia należało zweryfikować. Co to za hegemon, który balansuje na poziomie 5 proc. poparcia, i którego strategia jest ograniczana myśleniem, jak przehandlować to poparcie na miejsca biorące w koalicji z PO? A jeśli chodzi o Razem - to okazało się z kolei, że pielęgnowanie lewicowej czystości to droga donikąd. A Biedroń? Jego szarża pokazała, że można. Że można zmobilizować lewicowe resztki, wykopać je spod ziemi, wyrwać Platformie. A poza tym, okazał się pomostem między Razem a SLD. Bo Zandberg z Czarzastym, to by się nie udało. A Biedroń wyłagodził kanty. I jest jeszcze trzeci punkt, gdy opisujemy reaktywację lewicy. Widać to było podczas jej sobotniej konwencji programowej. Usłyszeliśmy na niej zestaw lewicowych haseł, dotyczących spraw społecznych, światopoglądowych, równościowych, ekologicznych... Nie ma tu miejsca, by je wyliczać, kto chce znajdzie to wszystko w sieci bez większego kłopotu. Ważniejsze było coś innego - te wszystkie postulaty były głoszone z pełną śmiałością i zaangażowaniem. Gdy Robert Biedroń mówi, że lewica będzie walczyć o prawa kobiet, i o prawa osób LGBT, to jest w tym autentyczny. Wiadomo, że nie odpuści. Gdy Zandberg mówi o budownictwie mieszkaniowym, to też wiadomo, że to mówi, bo w to wierzy. Nawet Czarzasty gdy grozi Ziobrze, że postawi go przed Trybunałem, jest w tym prawdziwy. To ważne. Ja pamiętam czasy, kiedy w klubie SLD nie można było znaleźć posłanki, która przedstawiłaby w sejmie projekt liberalizacji prawa antyaborcyjnego. Bo żadna nie chciała się narazić. Pamiętam dyskusje dotyczące płacy minimalnej - że jej podniesienie osłabi gospodarkę, więc tak nie można. Pamiętam też jednego z polityków SLD, który co 15 minut sprawdzał co się dzieje w TVN24, jakie są komentarze. "Muszę być na bieżąco" - tak się tłumaczył. I nie rozumiał, że być może jest na bieżąco, ale już nie ma swego mózgu, już myśli za niego ktoś inny. No i, z najnowszych wydarzeń... Przeleciała przez media informacja, że SLD szykuje kandydatów na listy z PO, i że najważniejsze jest, żeby wystawić takich, którzy Schetynie nie będą wadzić... Więc czemuż mamy się dziwić wyborcom lewicy, którzy nie chcieli głosować na kunktatorów, cwaniaków, łowców poselskich mandatów? Dziś, odnoszę wrażenie, jest inaczej. Lewica wyszła z klatki, do której wepchała ją Platforma, i sympatyzujące z nią media. Nie jest już przygarbionym petentem, ale uważa się za pełnoprawnego gracza. I to jest ta zmiana. No dobrze, a cóż to może oznaczać w przyszłości? Hmm... Wszystko i nic. Zapał liderów, zapał wyborców, stabilne sondaże, to mocny kapitał. Ale czy to wystarczy? Zadaję sobie to pytanie po przeczytaniu posta Adama Hofmana, byłego rzecznika PiS, który o aferze hejterskiej w Ministerstwie Sprawiedliwości pisze mniej więcej tak, że wszystko było OK, Ziobro zapunktował u Kaczyńskiego, bo pokazał, że rozumie mechanizm polityki, tylko był błąd, bo jego ludzie dali się złapać za rękę. Nie "outsorcowali". Hofmana nie martwi wykorzystywanie struktur państwa do gnojenia ludzi, szczucie, grzebanie w rodzinnych sprawach, nie martwi go rynsztok ludzi Ziobry, nagie zdjęcia sędziego itd. Martwi go, że nie outsorcowali... Więc jest zimny prysznic - bo naprzeciw machin polityczno-biznesowych PiS-u i PO, armii hejterów, armii dziennikarzy, milionowych funduszy, fundacji, firm PR-owskich, Lewica jest jak sierotka Marysia. Może jest i ładna, ale wchodzi w świat, bez grosza przy duszy, zagubiona. A ten świat jest dziś inny niż kilka lat temu... I to jest pytanie - czy sobie w nim poradzi? Robert Walenciak