Reklama

Wywyższenie Morawieckiego i wąskie czółka

Spodziewane wywyższenie Mateusza Morawieckiego jest znacznie poważniejszą zmianą w państwie niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zmienia bowiem układ sił wewnątrz rządzącej ekipy, zmienia jej równowagę. I, moim zdaniem, nieuchronnie prowadzić to będzie do wojen wewnętrznych w rządzie i w PiS-ie. Ciekaw jestem bardzo, czy te wojny Jarosław Kaczyński skalkulował jako koszta uboczne nowego projektu, czy też jako niezbędny jego element.

Spodziewane wywyższenie Mateusza Morawieckiego jest znacznie poważniejszą zmianą w państwie niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zmienia bowiem układ sił wewnątrz rządzącej ekipy, zmienia jej równowagę. I, moim zdaniem, nieuchronnie prowadzić to będzie do wojen wewnętrznych w rządzie i w PiS-ie. Ciekaw jestem bardzo, czy te wojny Jarosław Kaczyński skalkulował jako koszta uboczne nowego projektu, czy też jako niezbędny jego element.

Wywyższenie Morawieckiego, po pierwsze, rozbija jedność rządu (w czasach Beaty Szydło i tak dość iluzoryczną). Tworzy bowiem rząd w rządzie - sprawy gospodarcze podlegają dziś wicepremierowi, a nie komukolwiek innemu. Nie Beacie Szydło. Pytanie więc: czym kieruje dziś pani premier?

Nie kieruje gospodarką, bo to domena Morawieckiego. Nie kieruje resortami siłowymi, MON-em, MSWiA i bezpieką, bo to domena wiceprzewodniczących PiS - Antoniego Macierewicza, Mariusza Błaszczaka i Mariusza Kamińskiego. A oni odpowiadają bezpośrednio przed Jarosławem Kaczyńskim. To są te cugle władzy.

Reklama

Trudno też przypuszczać, by miała decydujący wpływ na MSZ (min. Waszczykowski znalazł sobie patrona w osobie Antoniego Macierewicza), na ministerstwo nauki (tam rządzi współkoalicjant Jarosław Gowin) czy na resort sprawiedliwości (Zbigniew Ziobro to Solidarna Polska).

Można więc odnieść wrażenie, że Beata Szydło panuje nad minister Witek, minister Zalewską, minister Rachwalską i ministrem sportu Bańką. I koniec. A to raczej niewiele. Wywyższenie Morawieckiego jest więc równocześnie obniżeniem roli Beaty Szydło, co warto zauważyć. I otwiera wojnę o wpływy w rządzie.

Jest i drugi obszar podziału, mniej rzucający się w oczy, ale znacznie bardziej konfliktogenny.

Otóż, zamiary Morawieckiego, jego plan, sprowadzają się do wzmocnienia roli państwa w procesach gospodarczych. On widzi to tak, że to wielkie firmy - flagowe okręty - byłyby kołem zamachowym gospodarki, prowadząc badania naukowe, wdrażając nowoczesne technologie itd. Małe i średnie przedsiębiorstwa, współpracując z wielkimi, tylko na tym by korzystały. Ale skąd Polska miałaby mieć te wielkie firmy, te nasze czebole?

Po pierwsze, tworzyłyby je wielkie firmy państwowe. Po drugie, państwo wspomagałoby w rozwoju co bardziej obiecujące firmy prywatne. To nie jest coś zaskakującego, to droga rozwoju wielu goniących Zachód państw. Tylko że w polskich warunkach szanse na to, że ten model mógłby działać, są praktycznie zerowe. Bo żeby tak się stało to zarówno spółki skarbu państwa, jak i instytucje państwa wspierające firmy prywatne, musiałyby być zarządzane przez fachowców kierujących się rachunkiem ekonomicznym. W Polsce nie ma na to szans, co pokazał PiS obsadzając spółki różnymi krewnymi, kolegami i pociotkami - ludźmi, ogólnie mówiąc, dla nowej władzy zasłużonymi.

Nie ma dnia, by media nie informowały o kolejnym mężu, kolejnej córce czy koledze, który zasiada w radzie nadzorczej czy jest w zarządzie państwowej firmy. To jest obrzydliwe, takie łupienie państwa.

I nie jest usprawiedliwieniem dla tego procederu fakt, że poprzednicy, ludzie z PO i PSL, również traktowali spółki jak postaw czerwonego sukna. PiS przecież obiecywało, że będzie inaczej! Że jest szlachetne i niepazerne. Tymczasem jest jeszcze gorzej, bo w nowych radach i zarządach zasiadła cała masa najzwyklejszych dyletantów. Ale wiernych.

Czy dziś ktoś wierzy, że PiSiewicze będą potrafili sprawnie kierować polskimi firmami? Czy ktoś wierzy, że instytucje państwowe, kierowane przez PiS-owców, będą sprawiedliwie rozdzielały granty, nie patrząc na polityczne koneksje wnioskodawców?  Czy też raczej pieniądze będą szły do swoich?

Dlatego ta droga, ten Wielki Skok, o którym opowiada Morawiecki, może skończyć się żałosnym upadkiem. No i wielkim marnotrawstwem państwowych pieniędzy.

Coraz częściej zresztą mam wrażenie, że prawdziwa jest teza o dwoistości PiS-u, że co innego ta partia mówi, a co innego robi. Że woła o patriotyzmie, o wierze, o wartościach. Że obśmiewa opozycję, wołając, że to kawiorowa lewica, która pogardza ludem itd. A tak naprawdę te wszystkie zawołania to jest zasłona dymna, by w spokoju móc konsumować owoce władzy. Że PiS-owcy nie są ani tak uczciwi, jak opowiadali rok temu, ani nie kochają ludu, jak przekonują związani z nimi dziennikarze, i że najbardziej kochają kasę, którą teraz mogą wyrwać. Że to tacy sami koryciarze jak PO. A w ogóle, to marzy im się, że to oni teraz będą kochani i uwielbiani przez media, a ciemny lud będzie to podziwiał. Tak jak film "Smoleńsk".

Rodzi nam się kawiorowa prawica. I to jest główne zagrożenie dla Planu Morawieckiego (jeśli go traktować poważnie). Nie mam zresztą wątpliwości, że on sam dobrze sobie z tego zdaje sprawę. Mówi o tym ezopowo, że potrzebne jest nam zdrowe państwo. Czyli bez tych wszystkich partyjnych patologii.

A jeżeli tak, jeżeli ma jakieś ambicje, by zmieniać kraj na lepszy, to wcześniej czy później zderzyć się będzie musiał z tą armią partyjnych nominatów, z tymi wszystkimi wąskimi czółkami.

Chyba wszyscy wiemy, jakim rezultatem ten pojedynek się skończy.

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy