No dobrze, jeżeli sprawy publiczne wracają w stare koleiny, a my wszyscy (a przynajmniej zdecydowana większość) jesteśmy z tego niezadowoleni - to dlaczego na to pozwalamy? To jest pytanie ważne. Ono dotyczy w mniejszym stopniu umiejętności manipulacyjnych (albo politycznych, jak kto woli) Tuska i Kaczyńskiego, a w większym nas samych. Stanu duszy społeczeństwa. A że z tym jest tak sobie, to mogliśmy przekonać się po reakcji na informację "Rzeczpospolitej" o trotylu. Zdumiewa mnie łatwość, z jaką kupiono nawet nie plotkę przecież. Być może wpływa na to skrzywienie zawodowe - przeczytałem w życiu z kilkadziesiąt sensacyjnych i "stuprocentowo pewnych" informacji, które - gdy się trochę poskrobało - okazywały się zwykłą blagą, więc czytam ostrożnie. Optymistycznie zakładam, że podobne doświadczenie powinni mieć i inni - skąd więc ta trotylowo-smoleńska histeria? Skąd krzyk, że oto jest dowód na zamach, na to, że 96 osób zostało zamordowanych, pewnie przez Rosjan? Bo redaktor Gmyz napisał o trotylu? To wszystko przecież jest bez ładu i składu, i jakiejkolwiek logiki. Ten wrak badany był przez różne ekipy, oglądany, fotografowany, zbierane były różne ślady - gdyby tam był wybuch bomby, natychmiast by to zauważono. Wybuch wykazałyby zapisy na dwóch czarnych skrzynkach. A nic takiego nie było. Kilkadziesiąt osób, fachowców od wypadków to oglądało. I wykluczyło hipotezę zamachu. Więc co? Wszyscy byli ślepi albo przekupieni, a jeden redaktor gazety - przenikliwy? W tych opowieściach o wybuchu i Rosji nie ma też logiki innego rodzaju. Proszę mi odpowiedzieć: dlaczego Rosjanie mieliby jechać z bombą do Warszawy, tam wkładać ją do samolotu prezydenta, i eksplodować akurat nad Smoleńskiem? Jeżeli to oni, to raczej za pomocą sztucznej mgły. No, ale albo mgła, albo bomba, albo kontrolerzy, albo niedopełnienie formalności przez Kancelarię Premiera - dobrze byłoby, żeby PiS i Jarosław Kaczyński wreszcie zdecydowali, pod jakimi zarzutami zamierzają skazać Donalda Tuska i oskarżyć Putina. Jeżeli jesteśmy już przy Tusku - bardzo mi się nie podoba jego zachowanie w ostatnich dniach. Jak wiemy, zanim "Rzeczpospolita" opublikowała trotylowe rewelacje, jej redaktor naczelny rozmawiał na ten temat z Prokuratorem Generalnym Andrzejem Seremetem. Więc co najmniej dzień wcześniej i Seremet, i - jak mniemam - premier, wiedzieli, że taka publikacja będzie. Dlaczego więc aż do 13.00 musieliśmy czekać na stanowisko prokuratury? A kraj buzował... To nie można było odpowiedzieć rano? Są tylko dwie możliwości. Albo w prokuraturze i w tym całym aparacie władzy towarzystwo nie potrafiło się pozbierać, i dopiero odpowiedziano o 13.00. Albo też Tusk celowo przedłużał odpowiedź, żeby histeria się nakręcała. Nie wiem, który wariant jest prawdziwy, ale oba w bardzo złym świetle pokazują premiera. W pierwszym jest nieudolny i przez własną niemrawość wprowadza chaos w kraju. W drugim wariancie jest cyniczny - i specjalnie rozkręca histerię, nie licząc się z tym, że przynosi to szkodę państwu. Dostrzegam w tym chęć wepchnięcia PiS-u w smoleńską mgłę. Chęć wkodowania Polakom takiej zbitki: wprawdzie popełniamy błędy, ale jesteśmy normalni, w przeciwieństwie do naszych przeciwników. Czy to się uda? Nie będzie to trudne. Oto na pogrzebie (ponownym) Ryszarda Kaczorowskiego, biskup drohiczyński Antoni Dydycz mówił tak: "Zasmuca nas histeryczne zamieszanie prowokowane w odpowiedzi na wysiłek podejmowany przez wielu szukających prawdy". Oto więc credo polskiej prawicy, PiS-u, części Kościoła, prawicowych publicystów. Dla nich poszukiwanie "prawdy" - to udowodnienie, że był spisek, zamach, i tak dalej. Im nie chodzi o szukanie żadnej prawdy, bo oni przecież ją znają, tylko o szukanie dowodów wiary. Oni - w różnych wersjach - od lat powtarzają tę samą historię, z klechd domowych wyciągniętą, że jest dobry naród, który został zdradzony (przy Okrągłym Stole, przez Wałęsę, przez WSI, przy stoliku, przez Tuska, cdn.) , więc żeby nastąpiła sprawiedliwość, wszystko trzeba rozwalić. Zobaczycie zresztą, co będzie działo się w Warszawie 11 listopada na pochodzie prawicy. Co tam będą krzyczeć. Przecież ten marsz, zapowiadany przez post-endeków, "Odzyskajmy Polskę" nie będzie żadnym świętem, tylko kolejnym pochodem sekty smoleńskiej. W zamyśle PiS-u ma on być krokiem na drodze przekształcania Warszawy w Budapeszt - tam też, zanim Orban został premierem, na ulicach demonstrowały narodowe bojówki. Nawiasem mówiąc, ironią historii jest, że post-endecy na świętowanie wybrali sobie 11 listopada i łączą Piłsudskiego z Dmowskim. 11 listopada to nie było święto narodowców, dla nich rząd PPS-owca Moraczewskiego to był wróg i porażka, i oni przez następne miesiące demonstrowali i buntowali się. Podczas jednej z takich demonstracji, 29 listopada 1918 roku, zdemolowali siedzibę Rady Ministrów, a w nocy z 4 na 5 stycznia 1919 roku próbowali przeprowadzić zamach stanu. I, jak zwykle, nic im się nie udało. Ta formacja tak ma - jak się wierzy w mgłę, spiski, stoliki, szuka szkieletów przy budowie metra, to trudno oddzielać miraże od rzeczywistości. Jak się wszystkich wokół obraża, opluwa, to jest się samotnym. Piłsudski nienawidził endecji, pogardzał nią i ją zwalczał. I praktycznie ją zmarginalizował, zepchnął do roli ugrupowania pałkarzy goniących żydowskich studentów po Krakowskim Przedmieściu. Mniej więcej do dzisiaj endecja w takim stanie wegetuje. Robert Walenciak