Od tego czasu minęło 66 lat i nic się nie zdarzyło, co by tę ocenę mogło podważyć. Anders, dorzucę jeszcze, oceniał, że ci, którzy Powstanie wywołali, "gen. Komorowski i szereg innych osób" powinni stanąć przed sądem. Ciekaw jestem, co by było, gdyby zjawił się na rocznicowych uroczystościach ku czci Powstania i powtórzył te słowa? Jak zareagowaliby ci wszyscy zgromadzeni, pełni patriotycznego samouwielbienia? Czy w ogóle by je zrozumieli? Pewnie nie, bo przecież nie żyjemy już Powstaniem, tylko jego mitem. A to jest osobny rozdział polskiej historii. Inne wzbudza emocje. Jakie - każdy widzi. Hitem ostatnich dni było "Miasto ruin". Reklamowano ten film gorąco. Z masochistycznym entuzjazmem - żebyśmy mogli się sycić widokiem zniszczonego w Powstaniu miasta. Kto obejrzał film, mógł udać się na Plac Piłsudskiego, i tam pośpiewać powstańcze piosenki, wesołe, skoczne. "Na tygrysy mają visy". Na wysokości zadania stanęło też Muzeum Powstania Warszawskiego. "W Muzeum Powstania Warszawskiego dzieci poprzez zabawę i gry poznały historię stolicy i zrywu powstańców 1 sierpnia 1944 roku" - przeczytałem w relacji i już nawet nie próbowałem sobie wyobrażać jak taka zabawa mogła wyglądać. To pop-kultura. A pop-polityka, która obrodziła wielką ilością uroczystości i przemówień? "Co roku przypominamy sobie, że gdyby nie te 63 dni, dzisiaj nie bylibyśmy w wolnej Polsce" - oświecał nas więc Grzegorz Schetyna, dziś formalnie osoba numer 1 w Polsce. A prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz tłumaczyła: "to nie był romantyczny zryw, Powstanie było częścią skrupulatnie przygotowanej akcji Burza". Cytuję te słowa nie po to, by natrząsać się nad ważnymi politykami Platformy Obywatelskiej (gdyby na ich miejscu byli inni, chociażby z SLD, mówiliby to samo), lecz by uchwycić dominujący duch rocznicy. Konformizm polityków, schlebiających pospolitym gustom. Przekonanym, że im wznioślej się powie, tym lepiej. A przecież Powstanie skończyło się bezprzykładną klęską. Militarną, polityczną, i moralną. Tych liczb nigdy dosyć - straty Niemców wyniosły 1,5 - 2 tys. zabitych. Straty powstańców to 9,7 tys. poległych i 5-7 tys. zaginionych. Do tego Niemcy podawali, że wymordowali 180-200 tys. cywili. To znaczy kobiet, dzieci, starców... Jeden Niemiec - stu Polaków. Zderzenie tych liczb to jak uderzenie pałką w głowę. O jakiej walce mówimy? Te 63 dni to była masakra miasta. Warszawę pacyfikowały oddziały złożone z kryminalistów - i otrzymały znakomitą okazję, by dać upust swoim instynktom. Sam pochodzę z Warszawy, moja rodzina mieszkała na Woli, na Starówce, na Żoliborzu. Mój nieżyjący już ojciec uratował się cudem, gdy zdążył uciec ze swoją mamą do kościoła św. Wojciecha. Wola, dzielnica w której mieszkał, została wymordowana. Więc zawsze w pierwszą niedzielę sierpnia szliśmy pod kościół św. Wojciecha zapalić znicz, potem na cmentarz wolski, a jak się udało, to i na Powązki. Wtedy mówił, że miał 11 lat, że wychodząc z kościoła musiał iść po trupach, deptać góry zwłok. I że po wojnie okazało się, że z jego dawnej klasy jest tylko jeden kolega. Przeżyło ich dwóch. Była klasa, nie ma klasy. Byli sąsiedzi, nie ma sąsiadów. To nie jest fajna wojna, gdy mordowane są 11-letnie dzieci. Nawet jak się ładne o niej śpiewa piosenki. W naszej cywilizacji armię tworzy się po to, by broniła swych obywateli. To jest jej obowiązek. Jak więc trzeba ocenić dowódców, którzy wywołali bitwę, nie licząc się z tym, że wiodą na zatracenie nie tylko swych żołnierzy, ale i kobiety, i dzieci, których powinni bronić? Zapytam najbardziej delikatnie: czy czuli spoczywające na nich brzemię odpowiedzialności? Czy w ogóle rozumieli, że coś takiego istnieje? Te pytania nasuwają mi się również wtedy, gdy widzę jak co niektórzy byli powstańcy, panowie po osiemdziesiątce, prężą się do kamer, i ze swadą opowiadają gdzie walczyli, jak strzelali. O cywilach nawet się nie zająkną. Dalej tacy sami, niefrasobliwi, narcystycznie w siebie zapatrzeni, jak 66 lat temu... Jerzy Stefan Stawiński, autor scenariusza do "Kanału", najlepszego filmu o Powstaniu, parę miesięcy przed swą śmiercią mówił mi, że on na te uroczystości nie ma siły chodzić. "Wprowadziłem do kanałów 70 osób, wyprowadziłem dwie. Wszystko skończyło się w gównie. Czym tu się chwalić?" Rozbrajające są powojenne relacje autorów Powstania. Nie uzgadniali go z Aliantami zachodnimi, bo Churchill mógłby przeszkodzić. Mój Boże, jest II wojna światowa, trwa zażarty bój, a tu jakaś część robi swoje... "Gdybym wiedział - to słowa z kolei gen. Pełczyńskiego - że Rosjanie nie wejdą i nie będą działać na korzyść Warszawy, tobym 1 sierpnia walki nie podejmował". Znaczy się, mieliśmy generała, który ufał Stalinowi. I wierzył, że przyjdzie z pomocą powstaniu, które politycznie skierowane było przeciwko niemu. Z roku na rok uroczystości 1 sierpnia są coraz dłuższe, coraz bardziej okazałe. Coraz bardziej infantylne. Powstanie, karta żałobna w historii Polski, przekształca się w wydarzenie z kategorii pop-kultury, kolejny rytuał. Szkoda, gdyż mogłoby posłużyć poważniejszej refleksji. Choćby o tym, jak wiele zła swemu narodowi może wyrządzić niemądra władza. Robert Walenciak