Wystarczy ich posłuchać - wylewa się z nich wielka pretensja i zdumienie, że Jarosław Kaczyński tak skąpo występuje w mediach, że ogłosił, że chce się jednać z Rosją, a potem, że z Platformą, i że PiS wykorzystuje katastrofę smoleńską w kampanii. Przepraszam bardzo, a co w tym wszystkim zaskakującego? Jarosław Kaczyński chce osiągnąć w wyborach dobry rezultat, a jak się uda - to wygrać. Cóż więc jest dziwnego, że czyni wszystko, co go do sukcesu może przybliżyć? Przecież wie, że jak się odezwie (tak jak to on) to wyborcy pierzchają od niego jak od dżumy. Więc się nie odzywa. A jak już musi, to opowiada o miłości - do Polski, do PO, do każdego. I tak pewnie będzie do wyborów. Bo dlaczego nie miałby wytrzymać tych trzydziestu paru dni? Każdy by wytrzymał! Po cóż więc dziwić się i gorszyć, że Kaczyński dokonał wolty? Chyba lepiej byłoby zapytać, czy to rzeczywista zmiana czy pozorowana? Ano właśnie. W naszej cywilizacji przyjęte jest, że jak ktoś zmienia zdanie, to wyjaśnia, dlaczego. Dokonuje obrachunku z przeszłością, mówi, gdzie popełnił błąd. Tymczasem u Kaczyńskiego tego obrachunku nie ma. On mówi, że zmienił się z powodu smoleńskiej tragedii. Bo ona wszystko zmieniła. I to wystarcza, nikt już go nie dopytuje, wiadomo, jesteśmy delikatni, żałoba... A przecież historia zna wiele przypadków, gdy brat lub syn, lub córka obejmowali władzę po tragicznie zmarłym. To los indyjskiej dynastii Nehru, pakistańskiego klanu Bhutto, czy libańskiego Gemayelów. Tam politycy ginęli w zamachach, to nie były nieszczęśliwe wypadki. Ale z tego powodu nie zmieniała się linia polityczna Partii Kongresowej czy libańskiej Falangi. To za poważna sprawa. Polityk, który pod wpływem tragicznego wydarzenia gwałtownie zmienia swoją linię działania, musi być traktowany podejrzliwie. Bo losy wielkich formacji czy losy państw nie mogą zależeć od osób emocjonalnie niestabilnych. Od ich nastrojów. To jest oczywista oczywistość - tymczasem w Polsce poważni, zdawałoby się, ludzie, pełni przejęcia mówią o duchowej przemianie Jarosława K. O.K. - przyjmijmy, że zmiana nastąpiła. Ale w jakim kierunku? Kto to wie? Jaki jest teraz Kaczyński? Mówi, że chce silnej i zgodnej Polski. Hm... to mówią wszyscy, każdy chce silnej i zgodnej Polski. A konkretnie? Czy ma ochotę przeprosić Lecha Wałęsę, wyciągnąć do niego dłoń? Czy szczerze opowie, jak to było ze sprawą Barbary Blidy? Nie kryjąc nikogo? Czy przyzna, że "układ" to fantasmagoria? Czy przeprosi Wojciecha Jaruzelskiego za te wszystkie PiS-owskie dywagacje, czy może lecieć on prezydenckim samolotem na defiladę 9 maja czy nie? Czy poprze projekt nowej ustawy medialnej? Zdaje się, zadaję pytania retoryczne? Ale idźmy dalej - warto też zapytać, dlaczegóż iluminacji doznał sam jeden Kaczyński? Dlaczegóż inni z jego formacji nie dostrzegli tego co on? Dlaczego, choć Jarosław Kaczyński ucichł, to jego żołnierze harcują aż miło? A on na to nic? Bo nie zauważyłem, żeby Jan Pospieszalski nawoływał do pojednania z Rosją. By Jarosław Marek Rymkiewicz napisał wiersz "Donaldzie Tusku, podaję Ci na zgodę swoją dłoń", albo coś podobnego. By PiS-owskie media dały sobie na luz. Nic z tych rzeczy. A przecież powinno w nich huczeć - prezes PiS zmienił poglądy! A my? Nie huczy. Więc o co chodzi? Ich szef mówi o miłości, a oni - wciąż z tasakami? Mają go w nosie, czy może - coś wiedzą więcej? Że to wszystko gra? Że dla jednych mamy teorie spiskowe, dla drugich złą Platformę i złego Komorowskiego, a dla trzecich Jarosława mówiącego zduszonym głosem. - Wszystko musi się zmienić, żeby wszystko pozostało tak jak jest - pisał książę di Lampedusa. To wygląda na nowe motto PiS-u w obecnym sezonie. Robert Walenciak