Smucą mnie słowa prezydenta Andrzeja Dudy, choć rozumiem, że tak mówi. Jest niewolnikiem intelektualnych ograniczeń i ogólnie przemyśleń polskiej prawicy na temat stanu wojennego i przyczyn jego wprowadzenia. Polska płaci setki milionów złotych rocznie na przybytki typu IPN, i niewiele z tego wynika. Stan wojenny, jedno z najważniejszych wydarzeń w najnowszej historii Polski, jest wciąż przedstawiane albo jako zbiór historyjek, co kto robił 13 grudnia, albo jako opowieść o złym Jaruzelskim wojującym z narodem. Historycy IPN każdy śmieć ogłoszą epokowym dokumentem, byle tylko wynikało z niego, że Jaruzelski prosił Rosjan o pomoc militarną, a oni - szlachetna to nacja - interweniować nie chcieli. Bo Breżniew ciekaw był Solidarności. Tak oto IPN idzie ręka w rękę z generałem Kulikowem. A przecież wiemy, że wojska Układu Warszawskiego stały w tym czasie przy granicy, gotowe do interwencji. Nie wiemy tego z dokumentów radzieckich - bo one nie zostały ujawnione, ale wiemy z dokumentów NRD-owskich i czechosłowackich. Operacja "Karkonosze" to przecież nie żadne widmo. Wiemy też, że o tym wiedział Jaruzelski. Był dobrze zorientowany w planach Kremla i bardzo zręcznie przeciwko nim się zabezpieczał. Jak w szachach. Wariant A interwencji, czyli powtórzenie Czechosłowacji z roku 1968, który został mu przedstawiony w grudniu 1980 roku, zneutralizował jednym ruchem. Wojska polskie wyszły 13 grudnia z koszar, w pełnej gotowości bojowej. Flota wypłynęła na Bałtyk, choć Solidarności na Bałtyku nie było. Z koszar wyszły wojska rakietowe, choć do zdobywania fabryk i miast się nie nadają. Komandosi obsadzili gmach telewizji (coś wie o tym Piotr Duda), choć do jego obrony przed demonstrantami wystarczyłoby kilkudziesięciu milicjantów. Obsadzili też lotniska, blokując pasy startowe. Czyli możliwość startu, i - co ważniejsze - lądowania. Chyba nie z powodu Solidarności, prawda? Mieliśmy więc 13 grudnia bardzo interesującą, choć skrzętnie skrywaną przed światem sytuację - że stały naprzeciw siebie uzbrojone armie wojsk Układu Warszawskiego, gotowe do działań. A jak te działania mogły wyglądać, świadczą choćby plany czechosłowackie i NRD-owskie. Nie ma w nich ani słowa o współdziałaniu z wojskami polskimi (choć o współdziałaniu z Rosjanami jest), za to jest informacja o przygotowywanych szpitalach polowych i lądowiskach dla helikopterów, by ewakuować rannych. Nikt chyba nie sądzi, że ci ranni to miały być ofiary starć z bezbronną ludnością. Zresztą Jaruzelski mówił to Rosjanom - że nie gwarantuje, co zrobi polskie wojsko, gdy oni wejdą. Oto groźba ukryta w miękkich słowach... A wariant B? On przewidywał, że wojska radzieckie włączą się w stan wojenny, przyjdą z "pomocą". Przy okazji wymieniając Jaruzelskiego na bardziej sprawdzonego towarzysza. To był więc bardziej wariant afgański, w którym obalony przywódca ginie. Jaruzelski obawiał się tego rozwiązania, wiedział, że ma w Polsce "partię Moskwy", czyli grupę wpływowych towarzyszy, którzy chętnie wezmą władzę. Oni spotykali się Kulikowem, który był wyznaczony na dowódcę wojsk inwazyjnych, z Pawłowem - rezydentem KGB i ambasadorem Aristowem. Donosili na Jaruzelskiego, więc na Kremlu coraz mniej mu wierzono, i mówiono, że kręci i zwodzi. O tym można wyczytać m.in. w "Archiwum Mitrochina". Jaruzelski o tych spotkaniach wiedział - bo towarzyszy obserwował polski kontrwywiad. Bardzo to ciekawy wątek, zupełnie przez historyków pominięty. Myślę zresztą, że gdy na posiedzeniu Biura Politycznego KPZR 10 grudnia 1981 r. jego członkowie mówią, że na razie wojska inwazyjne nie będą wchodzić do Polski, to ten wariant jest omawiany. Był jeszcze wariant C - napomknął o nim szef KGB Jurij Andropow na wspomnianym posiedzeniu Biura. Wspominał o nim też w swych "Dziennikach" Mieczysław Rakowski - że w Polsce wybuchają zamieszki, i wtedy (ku wielkiej uldze Zachodu) wojska sojusznicze zaprowadzają porządek. Do zamieszek wiele wówczas nie trzeba było. A jakby Polacy do tego się nie kwapili, to obcięcie dostaw ropy o 80 proc., i innych surowców, od roku 1982, które Rosjanie zapowiedzieli, na pewno do tego by ich zachęciło. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Z jednego powodu - stan wojenny to była bardzo skomplikowana operacja, polityczna, militarna, policyjna. Jaruzelski musiał tu grać, i z Solidarnością, i z Moskwą, i z Waszyngtonem, i z własnym, polskim betonem.... To była też gra wywiadów, rozpoznania, itd. Ale to wszystko w analizach tamtych dni jest pomijane. Domyślam się, dlaczego. Wszyscy wiemy, historię piszą zwycięzcy, mawiał to już Karol Marks. Więc piszą. Tylko czemuż tak topornie?