Mateusz Morawiecki pojechał otwierać obwodnicę Wrześni, ale jeszcze dobrze nie zaczął, a już skończył. Wszystko w świetle kamer. Premier miał otwierać, przemawiać itd., ale przybiegli rolnicy z Agro-Unii, więc mogliśmy obejrzeć jak przebijają się przez kolejne (słabe bardzo) kordony, i jak on sam daje w długą. Jarosław Kaczyński z kolei, gdy Strajk Kobiet ogłasza kolejną manifestację, chroniony jest przez setki policjantów. Wtedy jego dom otaczają dziesiątki policyjnych samochodów, ściągane są jednostki z całej Polski. Obrona Westerplatte to pikuś wobec obrony ulicy Mickiewicza. O Obajtku, prezesie Orlenu i niedoszłym premierze, media, te nierządowe, dzień w dzień piszą jak o ćwierćinteligencie i oszuście (nie wnikam czy słusznie, czy nie, opisuję sytuację). Nie ma tu końca, uspokojenia, wszystko jest wciąż z jakąś pasją nakręcane. Zresztą, media przeżywają dobre dni, wojna wewnątrz Zjednoczonej Prawicy rozgorzała na dobre, jedni nadają na drugich, więc media są wręcz zarzucane materiałami na temat kolejnych ludzi PiS-u, tylko przebierać i publikować. To tyle z ostatnich dni. Cóż to oznacza? Rzeczy oczywiste - takie, że lud ma ochotę dopaść władzę, i że władza straciła sterowność i inicjatywę. Przez pięć lat to PiS narzucał nam agendę dnia, opozycja mogła co najwyżej popiskiwać cichutko. To się skończyło. Jarosław Kaczyński może grzmieć ile chce, ale to Marta Lempart organizuje mu w wielkim stopniu kolejne dni, ogłaszając, że wybiera się z działaczkami Strajku Kobiet pod jego dom, albo że się nie wybiera. Marszałek Terlecki może obrażać wszystkich dokoła, ale fakt jest taki, że to minister sprawiedliwości i jego posłowie zapowiedzieli, że będą głosować przeciwko Funduszowi Odbudowy. Więc od opozycji zależeć będzie, czy Polska tę umowę ratyfikuje czy nie. Ziobro, Gowin, inne koterie... Nie wiemy w zasadzie gdzie kończą się wpływy władzy, a zaczynają Dzikie Pola, obszar niepoddany komukolwiek. Eurodeputowany Joachim Brudziński może szydzić z opozycji, wołać że to popaprańcy itd., ale to właśnie ta opozycja jest w stanie wyciągnąć ludzi na ulice, a PiS już nie. Przypomnę tylko, że gdy Strajk Kobiet blokował ulice miast, Kaczyński wezwał swoich zwolenników do obrony. No, nie PiS-u, na tyle był przytomny, ale kościołów. Tłumy na to wezwanie się nie stawiły. Przybiegły jakieś grupki ONR-owców, których potem policja musiała ochraniać. Taki okazał się magiczny wpływ "naczelnika" na naród. Ale te ucieczki przedstawicieli władzy przed ludem oznaczają jeszcze jedno - że władza traci coś znacznie ważniejszego niż polityczną inicjatywę. Że traci poważanie i szacunek. Parę lat temu, gdy prezydent Duda pojawiał się w górach pojeździć na nartach miejscowi mu grali i klaskali, a w miejscach gdzie jadał montowano pamiątkowe tablice. Z tamtego szacunku i respektu zostały nici. Marta Lempart woła do Kaczyńskiego "ty tchórzu!", i poza ludźmi PiS-u mało kogo to gorszy, tak jakby władza była pochyłym drzewem, na które byle koza może skoczyć. A to zupełnie zmienia rzeczywistość. Do tej pory można było Kaczyńskiego albo kochać, albo nienawidzić, ale respekt to on wzbudzał. Władza PiS była władzą, i wszem i wobec to demonstrowała. Ten czas minął. Strachu przed gniewem "naczelnika" nie ma. Nawet w Zjednoczonej Prawicy. Teraz jest mniej więcej tak, że Jarosław Kaczyński każdego ranka po przebudzeniu musi zastanawiać się, iloma szablami dysponuje, i z jakiej strony spadnie na niego kolejny atak. Pisząc to wszystko nie chciałbym, broń Boże, wpisywać się w ton Platformy i zakochanych w niej dziennikarzy, którzy już 258 razy zdążyli ogłosić, że PiS się kończy i za chwilę upadnie. I ogłaszają to co tydzień od pięciu lat. Owszem, PiS może i się kończy, ale do upadku to jeszcze mu sporo brakuje. Zwłaszcza przy takiej opozycji. Raczej wskazać chciałbym na pewien moment w polskiej polityce. Że PiS stanął w kluczowym miejscu, w którym znajdowały się kiedyś AWS, SLD, a nawet Platforma. Że albo odzyska inicjatywę, pójdzie do przodu, nawet kosztem wewnętrznych napięć, nawet ryzykując porażkę, albo będzie gnił. Sam z siebie sił nie odzyska. Więc jak?