W roku 1980, gdy powstała "Solidarność", jednym z jej zajęć było tropienie "prominentów" i wymierzanie im sprawiedliwości ludowej. Takim prominentem w Jeleniej Górze był ówczesny I sekretarz KW Stanisław Ciosek. Zarzucano mu, że uszył sobie w państwowych zakładach garnitur (za który zapłacił, ale to mniej w sprawie ważne) i do tego dodatkową parę spodni. O! To szycie na miarę, a przede wszystkim te dodatkowe spodnie były dla działaczy "Solidarności" z Jeleniej Góry oznaką prominenckiego rozbestwienia. Na zdrowy rozum te zarzuty to była kula w płot - wiadomo, że marynarka zużywa się wolniej niż spodnie, które się wypychają i tracą fason. Więc ich dodatkowa para to był raczej przejaw oszczędności a nie szaleństwa. Ale przecież nie o rozum tu chodziło. Ludzie dość mieli władzy, zwłaszcza tej z PZPR, chcieli rozliczeń i szukali ku temu pretekstu. Nie za bardzo zastanawiając się, czy ten pretekst trzyma się kupy, czy też nie. Emocje decydowały. Tę opowieść dedykuję władzy obecnej, bo szybko zmierza ona do tamtej sytuacji - że rowy między nami i onymi stają się tak głębokie, że za chwilę wszystko będzie na nie. I za chwilę wszystko będzie kłuć w oczy, choć przecież linia tego, co społeczeństwo uważa za szaleństwo władzy, zdecydowanie się przesunęła. Dziś drugie spodnie do garnituru brzmią jak opowieść o jowialnym urzędniku, dziś trzeba się postarać, by naród zgorszyć. I się starają! Wystarczy poczytać gazety, żeby wyłapać ten nastrój kompletnego odlotu tych, co na górze, i ludowego oburzenia na ich wyczyny. W województwie podkarpackim bohaterem mediów jest marszałek sejmiku - Mirosław Karapyta. Do niedawna PSL-owiec. Marszałek ma bodajże siedem zarzutów, CBA oskarża go o przyjmowanie korzyści materialnych (czyli łapówek) i usług seksualnych. Oto prominent czasów dzisiejszych! Gazety wypominają mu, że zbudował dom, a nawet to, że jeździ 12-letnią skodą (sorry, ale tym mi zaimponował). Nie wnikam w to, czy marszałek Karapyta jest winien tych zarzutów. To wszystko jest sprawą sądu. Interesuje mnie coś innego - łatwość, z jaką media źle o nim piszą i mówią, ewidentnie współgrając ze społecznymi nastrojami. A skąd się one wzięły? No, po pierwsze stąd, że ludziom żyje się coraz trudniej. A poza tym, ludzie widzą, że władza oszalała. Tym szaleństwem, które wszyscy widzieli, były chociażby zagraniczne wojaże pana Karapyty. Marszałek biednego przecież województwa latał do Chin, do Brazylii, do Chorwacji, do Kanady... Gdzie Bóg dał. W sumie kosztowało to podatników 540 tys. zł. Ponad pół miliona! Za wożenie d... po świecie. No to jakże się dziwić, że mówią o nim zaciskając zęby? Szaleństwo na południu, szaleństwo na północy. Tygodnik "Wprost" wypomniał ministrowi infrastruktury Sławomirowi Nowakowi, człowiekowi z Gdańska, słabość do imprez z biznesmenami i noszenie drogich zegarków. Takich za kilkadziesiąt tysięcy złotych albo i więcej. Nowak się obruszył i tłumaczy to tak, że te zegarki to z kolegami sobie wymieniał. Pożyczali sobie nawzajem. Może tak, może nie - to nie ma znaczenia. Sam fakt, że mamy ministra, który zamiast drogami i kolejami zajmuje się lansem, troska się, żeby mieć drogi zegarek na ręku, jest omdlewający. Lud marzy o ministrze-pracusiu, a tu ma ministra-fircyka, który dobiera sobie zegarki do garnituru, gdy wychodzi do pracy. Po drugiej stronie rowu (tego coraz głębszego) mamy pokolenie dwudziestoparo-, trzydziestolatków, wśród którego bezrobocie sięga 30 proc. Ich opowieści drukują gazety. Ci ludzie wcześniej pokończyli niezłe (a czasami bardzo dobre) szkoły, mają papiery na wszystko, tylko pracy nie mają. Zarabiają 1500 zł na śmieciówce, etat to dla nich opowieść z Księżyca, nie stać ich na założenie rodziny, na dzieci, nie mówiąc już o spłacaniu kredytu, bo i tak nie kwalifikują się, żeby go dostać. Żyją w pokoiku u rodziców, tak samo jak 15 lat temu. Reportaże o nich, a także listy, które piszą, uderzają jedną wspólną cechą. To są cisi, pokorni ludzie. Nie widzę w nich roszczeniowości tylko proste marzenie - żeby zarabiać choć tyle, żeby poczuć trochę stabilizacji. Nie widzę w nich też marzeń. A chcę powiedzieć, że marzenia to był element w Polsce najważniejszy. Marzenia o wielkiej modernizacji były leitmotivem epoki Gierka, marzenia o Polsce niekomunistycznej pozwoliły nam przejść suchą nogą przez najtrudniejszy okres początku lat 90., potem mieliśmy marzenie o Unii Europejskiej... Zawsze była wiara, że za zakrętem będzie lepiej. A teraz? Teraz mamy strach przed tym, co będzie, przed zmarnowanym życiem. Na miejscu rządzących już bym się bał. Tak w Polsce jest, że wszelkie ruchawki są dziełem trzydziestolatków. To oni byli trzonem "Solidarności" w roku 1981. Osiem lat później byli taranem rozbijającym stary układ. Potem otwarcie granic spacyfikowało młode pokolenie. Ale przecież wszyscy wyjechać nie mogą. Więc w tej grupie rośnie złość. I czai się bunt. Te zegarki Nowaka, podróże Karapyty, czy w ogóle nieobyczajne zachowania ministrów, albo głupie pomysły rządu na nowe urzędy i tak dalej, tę ich złość podkręcają. Oni jeszcze muszą sobie poukładać, dlaczego jest im źle, kto jest winien i tak dalej. I potem już pójdzie... Robert Walenciak