1 marca weszła w życie znowelizowana ustawa o IPN, ta od ścigania tych, którzy przypisują państwu polskiemu, bądź Polakom jako narodowi, współudział w zagładzie Żydów. A także używa określenia "polskie obozy". Ustawa weszła w atmosferze międzynarodowego skandalu, Izrael i USA, czyli najważniejsi sojusznicy (przynajmniej w publicystyce) polskiej prawicy, zdecydowanie ją oprotestowali. Argumentując, że ustawa zawiesi badania naukowe, zaknebluje ostatnich świadków holokaustu. Nazywano ją lex Gross, bo już podczas prac w Sejmie mówiono, że pozwoli ona zaciągnąć Jana Tomasza Grossa przed oblicze prokuratora, a potem skazać go nawet na 3 lata więzienia. Awantura była straszna, wszyscy ją pamiętamy, stosunki z Izraelem mamy dziś lodowe, a z USA... Doświadczył ich temperatury prezydent Duda, gdy w USA nikt nie chciał z nim się spotkać, więc się snuł po Ameryce bez sensu. No dobrze, minęło sto dni od wejścia w życie ustawy. I co? I jak się okazuje, nie jest ona stosowana. Wprawdzie do prokuratury trafiło już ponad 80 doniesień sporządzonej na podstawie ustawy, ale tam wrzucane są one głęboko do szuflady. Śledczy nie wszczynają śledztw. Jest prawo, ale nie ma prawa. Spisek? No, nie... Tak postanowiła władza. I na dodatek jest z tego szalenie dumna, uważa, że to cwany trik. Taki, który pozwoli jej wyjść z całej awantury z twarzą. Bo tym na Zachodzie obiecano, że ustawa zostanie przerobiona, gdy tylko Trybunał Konstytucyjny zakwestionuje jej zapisy, które budzą furię w Izraelu. A do czasu orzeczenia ustawa będzie "zamrożona". Tak mówił wiceszef MSZ Bartosz Cichocki - że do momentu orzeczenia Trybunału nie będą stawiane zarzuty prokuratorskie z zakresu tej ustawy. A z kolei marszałek Senatu Stanisław Karczewski zapewniał, że przez ten czas ustawa "nie będzie działać". Jakim prawem? Chciałoby się zapytać... Ano właśnie. Przecież władza nie może sobie wybierać, które przepisy prawa będzie stosować, a które nie. Bo jeżeli tak zacznie działać, wedle uznania, to jest bezprawie i zamordyzm. Władza musi działać zgodnie z prawem. Całym. Owszem, mogą jej niektóre przepisy się nie podobać - ale od tego są Sejm i Senat, w obu tych izbach partia rządząca ma większość, żeby stanowić prawo i je ulepszać. Więc, jeżeli PiS uważa, że uchwalił złą ustawę, która szkodzi Polsce, to niech ją zmieni. Może to zrobić w parę dni. Dlaczego więc tego nie czyni? Odpowiedź jest prosta - bo pogrywa ze swoim twardym skrzydłem, tym, które wołało "uchwalić ustawę o IPN!", tak żeby ścigać wszystkich tych, którzy o Polsce powiedzą coś nie tak. I teraz PiS-owi (a właściwie Kaczyńskiemu) głupio się wycofywać, głupio tracić twarz. Więc sobie wymyślili, że sprawę załatwi Trybunał i sędzia Przyłębska, że orzeknie, że oprotestowane przez Izrael zapisy są niezgodne z konstytucją, więc trzeba je zmienić. I wtedy Kaczyński będzie mógł powiedzieć swoim ludziom - "no, takie są wyroki Trybunału. Przecież nie można ich kwestionować!" Tak ich wykiwa. Tym sposobem, dla politycznego efektu, niszczy się państwo. I ośmiesza władzę. Jest w publicystyce określenie "zjeść ciastko i mieć ciastko", które obrazuje polityczny majstersztyk. A jak nazwać coś zupełnie przeciwnego? PiS, politycznie krwawiąc, uchwalił niemądrą ustawę. Po tym jak ją uchwalił, otrzymał kolejne ciosy. Tłumaczył, że musi to przetrzymać, bo jest to winien swemu twardemu skrzydłu. Ale zwolenników ustawy i tak wystrychnął na dudka, bo jej nie stosuje. Więc ma w plecy od jednych i drugich. A oto przykład drugi, także pokazujący, jaki jest stosunek partii rządzącej do prawa i cywilizowanych norm. Odbyło się w czwartek spotkanie na ul. Nowogrodzkiej szefostwa PiS. I, jak się dowiedzieliśmy, Jarosław Kaczyński zrugał swoich partyjnych zastępców, że przekazują mediom tajne informacje, że w kierownictwie PiS jest kret. I że trzeba będzie go wykryć, więc zostaną sprawdzone bilingi najważniejszych w PiS-ie osób. Innymi słowy, szeregowy poseł będzie sprawdzał bilingi marszałków Sejmu i Senatu, premiera, ministra spraw wewnętrznych, ministra obrony, szefa CBA, i na tych postaciach poprzestanę... Przepraszam, w jakim kraju my żyjemy? Gdzie tu jest prawo, europejskie normy? Podstawowy ład? W ten sposób cofamy się przecież do czasów PRL, i to tych wczesnych czasów, gdy konstytucja i przepisy prawa to było jedno, a praktyka to drugie. W praktyce było tak, że to Władysław Gomułka wydał w grudniu 1970 roku polecenie strzelania do protestujących na Wybrzeżu. Ale nie ponosił za to żadnej odpowiedzialności, bo na gruncie prawa był zwykłym posłem. Choć rozkazywał premierowi. Wcześniej, w roku 1951, był aresztowany i zamknięty w tajnym więzieniu UB w Miedzeszynie. I w pewnym momencie, podczas przesłuchania, obruszył się, i powiedział, że jest posłem, że chroni go immunitet i że łamią konstytucję. Na co śledczy Anatol Fejgin machnął mu przed nosem pałą, wołając - o, to jest twoja konstytucja! Daleki jestem od przenoszenia tamtych wydarzeń na czasy współczesne. Ale przecież nienormalna jest sytuacja, gdy najważniejsze osoby w kraju są jak marionetki w rękach szeregowego posła, i potulnie godzą się, by je kontrolował, sprawdzał i co mu się uwidzi. A prawo jest jak zabawka, raz się je stosuje, a innym razem nie, innym razem jest "bez żadnego trybu". Dlatego tak śmiesznie prezentuje się Andrzej Duda, gdy mówi, że chce zmienić konstytucję, że jest za referendum w tej sprawie. Tak jakby nie wiedział, że jest to bez znaczenia, bo czy do konstytucji wpisze się prezydenta czy premiera, to i tak najważniejszy będzie prezes. To niepublikowanie orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, bo rząd uznał, że są niewłaściwe, to nie był więc wypadek przy pracy, stan wyższej konieczności, czy jak to nazwać, tylko zapowiedź nowej praktyki. Że jednych prawo obowiązuje, a drugich już mniej. Więc właśnie tak mamy, o czym regularnie władza nam przypomina.