Bardzo to oburzyło polską prawicę, te czasy stalinizmu. Że przesłuchiwano ludzi w nocy? Że ani za Gomułki, ani za Gierka, ani za Jaruzelskiego po 22.00 ludzi przed oblicza śledczych nie targano? Ha! Ha! - Niektórzy wolą być w nocy przesłuchiwani - rechotał Bogdan Święczkowski, szef ABW za czasów Kaczyńskiego. Bardziej subtelnie do sprawy podszedł Łukasz Warzecha z "Faktu". On tłumaczył, że sędzia chciał podlizać się "salonowi" i dlatego opowiadał o stalinizmie. I żeby dowieść jego ograniczenia, tak argumentował: "Nie było tam ani sadzania na nodze od stołka, ani wyrywania paznokci, ani potwornego, niekończącego się bicia, czyli tego wszystkiego, czego doświadczyli patrioci katowani w latach 40. i 50.". W ten sposób dowiedzieliśmy się, jak elegancko poczynali sobie z przesłuchiwanymi ludzie Ziobry i Mariusza Kamińskiego. Nie rwali paznokci! Nie bili! Jacy ludzcy panowie! Więc co do cholery ten Tuleya od nich chce? A Warzecha kończył, niczym gołąbek pokoju , tak: "Nie chodzi o to, aby uznać, że CBA zawsze działało perfekcyjnie, i aby nie zgodzić się na żadną krytykę biura za czasów Mariusza Kamińskiego (dziękujemy Ci łaskawco!). Można to było jednak zrobić inaczej. Sędzia miał prawo odrzucić część dowodów. Mógł też - w sposób stonowany i lakoniczny - o swoich wątpliwościach poinformować w trakcie rozprawy". W sposób stonowany i lakoniczny! Nie chcę być złośliwy, ale wtedy, gdy zatrzymano dr G., PiS-owska propaganda grzała jak wściekła, że oto złapany został nie jakiś łapówkarz (bo co to łapówkarz, to hetka-pętelka), ale psychopatyczny morderca. A w tym szale kłamstw przodował "Fakt". "Doktor zabijał w rządowym szpitalu"; "Lekarz zabójca w rządowym szpitalu"; "Operacja za seks". "Ktoś taki nie zasługuje na miano człowieka. Dorabiał na tragedii pacjentów. Dawał im wybór: łapówka albo śmierć. Zażądał łapówki od rodziny Jerzego Gołębia, a gdy jej nie dostał, kazał odłączyć chorego od aparatury" - walił "Fakt". Sorry, ale czy ktoś dostrzega w tym stonowanie i lakoniczność? Więc, szacowny Łukaszu, zanim zaczniesz innych pouczać, co jest eleganckie, a co nie, zerknij wpierw, co pisze twoja gazeta. Aczkolwiek wiele po tym apelu sobie nie obiecuję, bo wystarczająco długo siedzę w branży, by wiedzieć, że i "Fakt", i Łukasz Warzecha, i jego koledzy mają dwie miary stonowania i lakoniczności. Jedną dla siebie, drugą dla innych. Zresztą, nie oni jedni są uczniami niejakiego Kalego. Oto, też niejako przy okazji komentowania wyroku dotyczącego dr G. , wypowiedział się Tomasz Nałęcz z Kancelarii Prezydenta Komorowskiego. Nałęcz dziwił się, że SLD dobrze mówi o Edwardzie Gierku i źle o Zbigniewie Ziobro. "Ziobro ma być czarnym ludem, a Gierek patronem 2013 roku? Schizofreniczne!" - komentował. Przepraszam, ale nie widzę tu żadnej schizofrenii. Wręcz przeciwnie, odnoszę wrażenie, że w schizofrenię popada szacowny prof. Nałęcz. Po pierwsze, nazwanie Ziobry "czarnym ludem" jest mało mądre. Ziobro nie jest żadnym czarnym ludem, czyli kimś nieistniejącym, którym - z odpowiednią przesadą - straszy się małe dzieci. Ma swoje za uszami, i to rzeczy bardzo konkretne, które wypomniał mu sędzia Tuleya. Gierek z kolei rządził Polską przez blisko 10 lat, więc przez pryzmat lat 70. i tamtych czasów należy go oceniać. Nałęcz ocenia go przez pryzmat Radomia i ścieżek zdrowia. Owszem, są to paskudne momenty. Ale oceniać tamtą dekadę tylko przez pryzmat Radomia i Ursusa, to tak jakby oceniać II Rzeczpospolitą przez pryzmat Berezy Kartuskiej, powstania krakowskiego z roku 1923 (32 zabitych) i strajków chłopskich w 1937 roku (kiedy policja zastrzeliła 44 chłopów). Z tego punktu widzenia na tle II RP Gierek błyszczy szlachetnie. To wszystko prof. Nałęcz - historyk powinien był wiedzieć. Ale polityk Nałęcz tego nie widzi. Średnio mnie to dziwi - przywilejem polityka jest mówienie swojej prawdy, wybieranie tego, co mu jest wygodne, a pomijanie faktów nie pasujących. Ale przecież i w tej robocie trzeba zachować odrobinę powagi. Nałęcz był przecież w latach 1970-1990 członkiem PZPR. Jakkolwiek patrzeć - przez całą dekadę Gierka. Domyślam się, że nie był w pierwszym szeregu, nie wołał "Towarzyszu Gierek, pomożemy!", że gdzieś stał grzecznie z tyłu. Bo chyba chodził na partyjne zebrania, na pochody, ba! - może był też na wiecu na Stadionie X-Lecia w Warszawie, potępiającym warchołów z Radomia? Jako członek PZPR musiał ich potępiać, bo przecież cała partia potępiała. Nałęcz, który chce przepraszać Ziobrę za Gierka, mówiący ze wstrętem o latach 70., jest więc postacią tak humorystyczną, że po prostu rozwala skalę śmieszności. Nie oceniam tego jako dziwactwa, lecz widzę w tym przejaw przynajmniej dwóch tendencji. Pierwszej, natury towarzyskiej, że ludzie w zapale polemicznym, i Warzecha, i Nałęcz, i inni, zapominają, skąd przychodzą. I drugiej, znacznie poważniejszej - że w sferze spojrzenia na historię najnowszą (ale i na całą masę innych spraw, jak podatki, stosunek do Kościoła, do służb specjalnych) okołoplatformerski establishment, nie tylko Nałęcz czy politycy PO, a także "Polityka", "Gazeta Wyborcza", stacja TVN, że wymienię media wiodące, jest bez własnego mózgu. Ich mózgiem jest IPN i Jarosław Kaczyński. Że w tej sferze króluje w Polsce PO-PiS, z tym, że jedni rządzą, a drudzy panują. Robert Walenciak