Po pierwsze, Unia będzie bardziej niemiecka. I Niemcy już się tego boją! Dlatego szukają nowej równowagi, i dlatego mamy w tej chwili "format wersalski", czyli spotkania w czworokącie Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania. Oczywiste jest, że w tej grupie powinna być też Polska, jako następne w kolejności "duże państwo", no i lider "nowej Europy". Tak zresztą mówił parę miesięcy temu niemiecki minister spraw zagranicznych, socjaldemokrata Heiko Maas. Ale Polska PiS-u szansy tej sobie nie daje. Zamiast w piątce dyrektorów, woli być gdzieś na obrzeżach. Po drugie, większe wpływy w Unii będą teraz mieli zwolennicy zacieśniania jej współpracy, niż żeglowania w kierunku przeciwnym, czyli Europy Ojczyzn, czyli - rozszyfrujmy to wreszcie - utrzymywania Europy jako wielkiej strefy wolnego handlu, i tyle. Ma to swoje konsekwencje. Choćby takie, że jeżeli punkt ciężkości przechyla się w stronę zwolenników głębszej współpracy, zmniejsza się tym samym tolerancja dla tych, którzy chcą Unii "luźnej". Polska i Węgry będą więc mocniej krytykowane, częściej będzie im się mówiło - że jak nie będą przestrzegać europejskich reguł, to nie dostaną unijnych pieniędzy, a poza tym, mogą sobie iść gdzie chcą. Ich pozycja będzie więc jeszcze słabsza. Po trzecie, ulegnie osłabieniu element anglosaski i więzów atlantyckich. Zresztą, początki tego możemy obserwować, patrząc na politykę Donalda Trumpa wobec Unii. Jest ona dla niego powiększonymi Niemcami i rywalem handlowym. Walczy więc z nią, karnymi cłami, różnymi groźbami, gestami... Wiadomo, w biznesie różnie bywa, awantury między Ameryką i Europą o pieniądze były i wcześniej. Wtedy Wielka Brytania występowała zawsze jako bardzo skuteczny pośrednik, który rozumie obie strony, łagodzi i potrafi znaleźć dobre rozwiązanie. Teraz tego nie będzie. Co warte zauważenia, niektórzy w PiS-ie budują wielkie teorie, że na rozchodzeniu się Europy i Ameryki mogłaby zyskać Polska, organizując Trójmorze, wiążąc się z USA gospodarczo i militarnie. Że bylibyśmy wówczas takim amerykańskim klinem wbitym między Niemcy a Rosję. Nie chcę być niemiły, ale te koncepcje to dziecinne mrzonki. Ameryka nie ma powodu, by traktować Polskę tak jak Izrael czy Arabię Saudyjską. Czy też, by poważnie angażować się w jakiś zakątek między Niemcami a Rosją. Owszem, zarobić - to tak. Ale bez zobowiązań. Już nie mówiąc o tym, że owo Trójmorze (czy Międzymorze) to byt papierowy. I w ten sposób, czyli po czwarte, doszliśmy do Rosji. Cóż, Moskwie od zawsze zjednoczona Europa stała ością w gardle, ona zawsze wolała układać się z poszczególnymi państwami niż z jedną Unią. To proste - wobec pojedynczego państwa ma większą siłę przebicia niż wobec całej Europy. Więc brexit to dla Rosji wspaniała nowina. Nadzieja, że mur, z którym przyszło jej się zderzać, zaczyna się kruszyć. No i że to zaczęło się od Londynu... Bo Wielka Brytania tradycyjnie należała do państw najbardziej nieufnych wobec Rosji (a wcześniej ZSRR). To we Francji, w Niemczech, we Włoszech, mocne były wyobrażenia, że z Rosją można się dogadać. Brytania była bez złudzeń. Ech, jeżeli jesteśmy przy złudzeniach... One w polityce europejskiej odgrywają - i to jest dość zdumiewające - wielką rolę. O polskich złudzeniach, dotyczących Trójmorza i Stanów Zjednoczonych już wspomniałem, więc teraz parę zdań o złudzeniach niemieckich. Otóż Niemcy świetnie wykorzystały zjednoczenie, a potem rozszerzenie Unii, budując jedną z najbardziej efektywnych i proeksportowych gospodarek świata. Marzenie Bismarcka, Mitteleuropa, ziściło się 120 lat później. Trochę w innym kształcie, lecz jednak... Ale co najbardziej dziwne, fakt ten nad Łabą i Renem niemal jest niedostrzegany. Prosty przykład - wymiana gospodarcza Niemiec z Polską jest dwa raz większa niż Niemiec z Rosją (125-63 mld euro). Ale gdy mówi się o tym w Niemczech, to nikt w to nie wierzy! Oni żyją wyobrażeniem wielkiej Rosji, i że możliwa jest wielka synteza - że za chwilę będą zarabiać gigantyczne pieniądze, sprzedając do Rosji maszyny i technologie, oraz będą mieć dostęp do tanich surowców. Zupełnie nie pojmując, że to nigdy nie nastąpi... W Ameryce z kolei kołacze się myśl, by wykorzystać Moskwę w zmaganiach z Chinami i z radykalnym islamem. Oraz na Bliskim Wschodzie. A sytuacja w świecie temu myśleniu sprzyja. Zwłaszcza zapotrzebowanie na skutecznego "policjanta". A prezydent Putin, ze swoją armią i swoimi minami do tej roli pasuje, jak ulał. W ten sposób Rosja, której PKB jest mniejszy od Włoch, odgrywa rolę światową. I ta rola jest akceptowana. W związku z tym maleje zapotrzebowanie na Polskę, którą można drażnić Rosję, co jeszcze bardziej pogłębia naszą izolację. Więc co dalej? Wybór Polski jest dość ograniczony. On sprowadza się do dwóch, trzech wariantów. W pierwszym - przepraszamy się z Unią, staramy się odgrywać w niej ważną rolę, zacieśniać jej jedność. I w ramach takiej wspólnoty rozwijać naukę, gospodarkę, pchać się do przodu. Piękne marzenie, ale chyba mało prawdopodobne, przynajmniej w czasach rządów PiS-u. Wariant drugi zakłada status quo, czyli jesteśmy w Unii, ale brykamy. Krzyczymy, jak Andrzej Duda, że nie będą nas pouczać w obcych językach! Wołamy, że nie będziemy u niemieckiej nogawki! My tak będziemy krzyczeć, Europa będzie się oburzać i wtedy w obronę wezmą nas... Niemcy, tak jak bronią i tłumaczą nas teraz. Więc krok po kroku, będziemy od nich coraz bardziej zależni, bo kto nas uchroni przed atakami Francji czy takiej Grecji? Oto pułapka Angeli Merkel - im bardziej Polska będzie antyunijna i antyniemiecka, tym mocniej wpadać będzie w ramiona Niemiec. Jeśli chodzi o gospodarkę, to już w nich jest. Jeśli chodzi o politykę, to właśnie się zanurza... A wariant trzeci? On zakłada polexit, czy też "wypierpol". Ja wiem, że PiS temu głośno zaprzecza, woła, że chce być w Unii itd., ale sprawy mogą różnie się rozwinąć. Cameron też przecież nie chciał Wielkiej Brytanii z Unii wyprowadzać. No więc, jeżeli z niej wyjdziemy (lub nas wyrzucą, lub też - co jest najmniej prawdopodobne - Unia się rozpadnie) politycznie staniemy się częścią szarej strefy między Niemcami i Rosją. Wtedy, odcięci od unijnych pieniędzy i europejskiego rynku, gospodarczo staniemy się w jeszcze większym stopniu niż dziś niemieckim zapleczem, krainą montowni i taniej siły roboczej. Takie więc otwiera się przed nami pole gry. Będzie inaczej, niż było, i warto mieć tego świadomość. Żeby przynajmniej się nie wygłupiać, tak jak wygłupia się PiS, który najpierw, przez 23 godziny na dobę wykrzykuje na temat Unii, jej instytucji i jej urzędników najgorsze rzeczy, a potem, przez godzinę, wali się w piersi, że kocha Unię i chce być w niej na zawsze. I nie wiadomo o co chodzi, choć przeważnie wychodzi im odwrotnie, niż zapowiadają.