No, ale premier czuje, że to nie przelewki, więc buduje wały obronne. I właśnie o tych wałach chciałbym parę zdań powiedzieć. Otóż polegają one na tym, że Donald Tusk zamierza wprowadzić potężny pakiet oszczędności. I sięga do kieszeni obywateli. Zapowiedział więc, że będzie wydłużany wiek emerytalny, że o 2 proc. wzrośnie składka rentowa płacona przez przedsiębiorców, że wzrosną różne podatki i tak dalej. To wszystko zabrzmiało dosyć groźnie, tak że nawet nie chce mi się żartować z politycznej drogi, którą premier przeszedł, od 3 razy 15 (pamiętacie państwo jeszcze ten program?) do inicjatora sięgania głębiej do naszych kieszeni. Zapowiadając, że będzie zaciskał (nam) pasa, szef rządu dorzucił jeszcze parę uwag, tzw. światopoglądowych. No więc ogłosił, że będzie bronił krzyża w Sejmie, wyrzucając podstawową dla liberałów zasadę państwa laickiego do kosza, mianował Jarosława Gowina ministrem sprawiedliwości, no i opowiadał, że Polska musi oszczędzać, żeby być silna, żeby zasiadać przy stoliku, razem z Niemcami, Francją, Wielką Brytanią i tak dalej... To dla niego było istotne. Nie chcę być źle zrozumiany - ale dla przeciętnego Kowalskiego jest obojętne czy premier siada przy stoliku z wielkimi czy nie siada, i czy w związku z tym czuje się ważny czy nie. Przeciętny Kowalski oczekuje czegoś innego. Komfort psychiczny szefa rządu nie może być busolą wyznaczającą kierunki polityki państwa. To rozmaici dyktatorzy pchali się, by siadać obok największych, i wtedy czuli się ważni, i wydawało im się, że rozdają karty. Otóż, nie rozdawali. Z drugiej strony, polityka zna całą masę przypadków przeciwnych - że kraje, które nie pchały się na afisz, znakomicie sobie radziły (i radzą) w świecie. Zbierzmy więc zapowiedzi premiera, wtedy przekonamy się, jaką Polskę chce budować. A odpowiedź na to pytanie, po expose, jest prosta - chce budować Polskę dokładnie taką jaka jest. Nie chce żadnych zmian - ani w sprawach społecznych, ani dotyczących redystrybucji, spraw Kościoła nie chce ruszać, przeciwnie, nominacja Gowina świadczy, że zależy mu na akceptacji biskupów. In vitro czy prawo do przerywania ciąży to problemy dla niego nieistniejące. Sprawy polityki zagranicznej widzi raczej jako grę o prestiż, i o utrzymanie takiej Unii, jaka jest. Premier ów bezruch traktuje jako coś bezalternatywnego, co zresztą chętnie powtarzają przyjazne mu media. Że dobrze jest jak jest, i tego trzeba bronić. Myślę, że nie powinniśmy tej presji ulegać. Bo alternatyw jest wiele, a poza tym Donald Tusk byłby bardziej wiarygodny, zapowiadając drenowanie naszych kieszeni, gdyby uczynił te działania częścią szerszego planu. Wypominał mu to zresztą Janusz Palikot - że brak mu wizji przyszłej Polski. Że coraz bardziej jest reprezentantem aparatu władzy, świata partii, establishmentu, klasy próżniaczej, tej którą dziesięć lat temu chciał zwalczać. Sygnałów ku temu jest aż nadto. Koncepcje likwidacji Senatu, zmniejszenia liczby posłów (choćby do 350, jak w Hiszpanii), zlikwidowania powiatów - są znane od lat. Ludziom to się podoba. Ale Platforma nie zamierza tego tykać, bo uderzyłoby to w partyjne aparaty. A one, jak wynika z expose, są nietykalne. To jest ten tuskowy świat. Zresztą wystarczy zerknąć na nominacje ministerialne, by znaleźć tę logikę. Ministrem sprawiedliwości został Jarosław Gowin, i - o ile pamięć mnie nie myli - jest to pierwszy w III RP nie-prawnik na tym stanowisku. Gowina w ostatnich latach było wszędzie sporo - ale na temat działania sądów, na przykład, słowem się nie odezwał. Oczywiście, można zrozumieć polityczną motywację jego nominacji - wciągając go do rządu premier zamyka usta jednemu ze swoich krytyków. Ale nie jest to zapowiedź, że resort sprawiedliwości będzie prawidłowo i sprawnie prowadzony. Przeciwnie, możemy spodziewać się rozgardiaszu, a nawet i awantur - takich jak w ministerstwie edukacji za czasów Romana Giertycha. Sławomir Nowak, z wykształcenia politolog, kojarzy nam się raczej z kampaniami wyborczymi, z polityczną reklamą. A ma odpowiadać za sprawy budowy dróg... Bierze więc sprawy, o których wcześniej wiedział z gazet lub też jakichś luźnych rozmów... Świeżynką jest też Joanna Mucha, posłanka, która zastąpiła na fotelu ministra sportu Adama Giersza. Dlaczego ona? A podobno dlatego, że trenowała kiedyś karate.... I tak możemy kontynuować - ministrem pracy został 30-letni lekarz, ministrem zdrowia - też lekarz, ale bez doświadczenia w zarządzaniu choćby przychodnią, ministrem spraw wewnętrznych urzędnik, który za punkt honoru stawiał sobie nie rozmawianie z mediami.... Jeżeli więc skojarzymy expose, pełne przestróg, że oto idzie fala, i trzeba na brzegu stawiać worki z piaskiem, z ministerialnymi nominacjami, to przecież zgrzyta. Bo nie można wymagać od obywateli zgody na oszczędności, wołać "gore!", kiedy samemu pogrywa się dość niefrasobliwie, ustawiając na kluczowych stanowiskach ludzi według własnej wygody i jakichś politycznych gierek. Chyba, ze wierzymy premierowi na słowo, i z ufnością w jego ręce pokładamy swój los. Osobiście nie sądzę, by takich ufnych zebrało się zbyt wielu, nawet wśród wyborców PO.