Sprawiał przy tym wrażenie trzeźwego, ba, minę miał zaciętą, prawie jak Józef Beck, gdy 5 maja 1939 roku w polskim Sejmie mówił Niemcom: "My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor". Znaczy się - wojna! Tylko kto nas, groźny Tusku, zaatakuje? Dziadek z Wehrmachtu, z kolegami? A może Stirlitz, a ciocia Angela z Bundeswehry (ma kobieta trochę polskiej krwi) będzie nas bronić? Tusk ogłosił też, że Unia Europejska się rozpadnie. Wszystko zależy do tego, czy wybory do Parlamentu Europejskiego wygra Platforma, czy nie. Jak wygra - to O.K., wszystko będzie w porządku. Jak przegra - to potop. Tak oto się dowiedziałem, że los ponad 500 milionów mieszkańców Unii zależy od wyborczego farta ministra Rostowskiego, minister Szumilas, pana Kamińskiego i paru innych mało popularnych osobistości. Osobiście czuję wstyd, gdy premier mojego państwa opowiada głupoty, straszy wojną, rozpadem Europy i innymi plagami. Gdy zachowuje się tak, jakby napalił się zioła i odleciał. Młodzież w takich przypadkach zawsze pyta: stary, co z twoim dilerem? Ha! Ja takiego pytania Tuskowi zadać nie mogę, choć mam pewne podejrzenia, a propos dilera. Dilera grepsów, tzw. narracji, innymi słowy - spin doktora. Odnoszę bowiem wrażenie, że ta rzucająca się w oczy zmiana zachowania premiera to nie tyle efekt zmiany za naszą wschodnią granicą, co efekt oficjalnego już wejścia Michała Kamińskiego w szeregi PO. Kamiński to nie jest prosty europoseł, to wieloletni spin doktor PiS-u, architekt ich kampanii, tego, co w tych kampaniach się mówiło. Jeżeli więc premier zaczyna mówić PiS-em, że jest groźnie, że Putin czyha, że może być wojna, to naturalne jest, że oczy kierują się na PiS-owskiego machera od propagandy w jego obozie. Że to on podsunął Tuskowi pomysł, by stosować język zagrożenia, bitewnej batalii, etykietować przeciwników. Tusk przecież strzela jadem - że Kaczyński jest nieodpowiedzialny, bo macha Putinowi przed nosem szabelką, a Miller jest podejrzany, bo na pewno chciałby przed Putinem na kolanach. A jedyny normalny - to on. Nawiasem mówiąc, te plakietki też są z kosmosu. Bo Kaczyński dziś mówi o Rosji spokojniejszym tonem niż Tusk, a Miller, gdy był premierem, miał z amerykańskim prezydentem lepsze kontakty niż obecny rząd. W tamtym czasie Polska była dla Ameryki bliższym sojusznikiem, bliższa była współpraca, której zresztą szczegóły wypominają Millerowi europoseł PO Józef Pinior i Janusz Palikot. Ha! Tylko, że z punktu widzenia spin doktora mówienie PiS-em przynosi Tuskowi korzyści. Zapewnia mu dobrą pozycję w sondażach, odwraca uwagę od innych spraw, takich chociażby jak awantura z rodzicami niepełnosprawnych dzieci lub kolejne afery korupcyjne w ministerstwach. Poza tym, w ten sposób premier wyłączył Kaczyńskiemu prąd. Zabrał mu rolę przyjaciela Ukrainy, zabrał mu rolę głównego przeciwnika Rosji. I takiego, rozebranego z argumentów, zostawił na placu. W ten sposób plan PiS-u na kampanię, że są głównymi sojusznikami Majdanu, że zatrzęśli Rosją, że teraz trzeba w Polsce szukać partii Moskwy i my ją zaraz wskażemy, legł w gruzach. Platforma skradła im show. Więc o co chodzi? Dlaczego tak oburzam się, gdy Tusk grozi, że dzieci 1 września mogą nie iść do szkoły, skoro sam parę akapitów niżej piszę, że to gra? I to całkiem skuteczna... Otóż, oburzam się, gdyż uważam, że premier nie powinien przekraczać bariery śmieszności. Nie powinien niszczyć debaty publicznej w Polsce. A opowiadając niestworzone rzeczy - właśnie ją niszczy. Gra na prostych emocjach: Będzie wojna! Pogońmy Moskala! - zupełnie mu nie przystoi. Powoduje prosty odruch - człowiek słucha tych wojennych trąbek i się pyta: dlaczego szef rządu traktuje mnie jak bezrozumny motłoch? Przecież jeszcze trzy dni wcześniej, podczas telewizyjnego orędzia, był gołębiem - zapewniał, że "Polska jest bezpieczna, a tragiczne doświadczenia naszych rodziców nie staną się udziałem dzisiejszych pokoleń". A w sobotę - bum! 1 września! Jak takiego człowieka można traktować? Przecież albo jest niezrównoważony, albo nie wie, o co chodzi. Ze zdumieniem też słucham opowieści premiera i jego ministra spraw zagranicznych, jak to budują antyrosyjskie koalicje, jak mobilizują Europę, jak osaczają Putina. Przecież nie mają na to wpływu! Tu działa Obama, działa pani Merkel. Tuska nikt w tych sprawach nie słucha. Więc po co te przechwałki? Po to, żeby pokazać Kaczyńskiemu, że oni lepiej walczą z Rosją? Ech, może jestem zbyt konserwatywny, ale uważam, że obywatele nie powinni być przez swoje władze oszukiwani, nie powinni być straszeni, ani napuszczani. Premier powinien być osobą poważną, która gdy mówi, to mówi. A tu mamy - odpustowego grajka. Robert Walenciak