Zacznijmy od sprawy pierwszej, która najmocniej mnie boli. Odnoszę wrażenie, że minister Zalewska nawet pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy, że likwidując gimnazja zamyka dzieciom z "gorszych" środowisk drogę do lepszej edukacji. Dlaczego? Otóż, dziś pierwsza selekcja odbywa się na poziomie szkół podstawowych, w szóstej klasie. Na tym poziomie mam pierwsze podziały, wyłapywanie (przede wszystkim w dużych miastach) tych najzdolniejszych, którzy mogą iść do gimnazjów dwujęzycznych, artystycznych, sportowych, czy też po prostu do tych szkół, które mają dobrą opinię. Pomysł Anny Zalewskiej ową selekcję przesuwa o dwa lata. Na czas ósmej klasy. Cóż to w praktyce oznacza? Ano to, że dzieci z lepszych szkół podstawowych w te dwa dodatkowe lata odjadą rówieśnikom. Jeśli ktoś mi nie wierzy, to proponuję rzucić okiem na rankingi szkół podstawowych, bo są i takowe. Ich czołówka to szkoły społeczne i prywatne. Na dole klasyfikacji są szkoły z blokowisk, z miejsc "trudnych". Sytuacja jest więc prosta: dziś zdolne dzieci, które los rzuci do słabszych podstawówek, jeszcze w szóstej klasie mają szansę trafić do dobrego gimnazjum, a potem do dobrego liceum i na dobre studia. Bo jeszcze dużo nie tracą. W systemie Zalewskiej zostaną w tyle. Na zawsze. Przegrają nie tylko z tymi zdolnymi ze społecznych szkół, ale również ze średniakami. Oni im odjadą. Bo dwa lata dłużej będą w lepszych szkołach, z dodatkowymi godzinami angielskiego czy matematyki, a mogą być również (bogatego stać) dopychane korepetycjami. Tak, oto dzięki jednej pani przybędą kolejne elementy powiększające nierówności i rozwarstwienie. To mnie złości najbardziej. Nie mogę zgodzić się z tym, że nasze dzieci już w wieku 7 lat będą segregowane, i to nie ze względu na zdolności, charakter czy umiejętności, ale ze względu na portfel rodziców. Dodam - trwale segregowane. A teraz jeszcze parę zdań o sprawie numer dwa, czyli o zapaści, która nas czeka, gdy minister Zalewska wdroży swoje pomysły. Ta zapaść jest oczywista choćby z tego powodu, że do tej pory ministerstwo nie przedstawiło podstawy programowej, czyli nie wiemy czego uczniowie w nowym systemie powinni się nauczyć od zerówki po maturę. Pani minister opowiada dyrdymały, że zespoły przygotowujące podstawę pracują, choć na razie słyszymy o kolejnych osobach, które z tych prac się wycofują. Nie dziwię się, kto się ceni nie będzie ryzykował utraty twarzy. Zwłaszcza, że pani minister opowiada rzeczy z kosmosu, że zespoły będą przygotowywać podstawy programowe dla klas IV i VII podstawówki. Mam pytanie - jak ona to sobie wyobraża? Na przykład historia, przedmiot o którym mówi najczęściej, kończy się w klasie VI na "Solidarności" i III RP. Więc czegóż mają uczniowie uczyć się w klasie VII? Z powrotem cofać się do prehistorii i starożytności? A potem w liceum jeszcze raz? Dlaczego w nowym liceum ma być mniej nauk przyrodniczych i informatyki, a więcej historii? Takich zagadek programowych jest więcej. Wynika z nich jedno - najpierw trzeba określić podstawy programowe dla całego okresu nauczania, a dopiero później dzielić je na klasy i szkoły. Nie da się tego robić metodą naszywania łat. Chyba, że na poziomie nauki nam nie zależy... A dodam jeszcze jedno - w ostatnich latach, w badaniach PISA, jeśli chodzi o umiejętności matematyczne gimnazjalistów przesunęliśmy się z miejsca 14 na 4 w Europie. I teraz to mamy tracić? Nawiasem mówiąc: co będzie z uczniami, którzy w obecnej I klasie gimnazjum nie zdadzą? Zostaną cofnięci do podstawówki? A co z gimnazjami dwujęzycznymi, sportowymi, artystycznymi? One zostaną zlikwidowane. Więc i ich dorobek diabli wezmą. Dzieci na poważnie rozwijać będą zdolności od liceum. Dwa lata później. Przepraszam, Polskę na to stać? No i trzecia sprawa - minister Zalewska nie jest jedyną, która chce przeprowadzać reformę. Wielkie zmiany, ale w szkolnictwie wyższym, planuje również Jarosław Gowin. Ale on swą reformę chce przeprowadzić w przyszłym roku, najbliższe pół roku chce poświęcić na konsultacje ze środowiskiem, ale także z biznesem. Chce to wszystko przeprowadzić, tak by nie wywoływać awantur, by mieć za sobą głosy poparcia. Dlaczego Gowin może prowadzić sprawy roztropnie, a Zalewska musi jak ciotka rewolucji? Może dlatego, że on jest profesor z Krakowa, a ona radna ze Świebodzic? Zanim zasiadła w sejmowych ławach była wicedyrektorem liceum i radną w powiecie. Krytykowano ją za nepotyzm (i to koledzy z PiS-u!), pod znamiennym tytułem: "Mąż, brat i córka, czyli rodzina na listach wyborczych". Gdy była w Sejmie poprzedniej kadencji, nie zajmowała się edukacją, była członkiem Komisji ds. Unii Europejskiej oraz Komisji Zdrowia. Była również w komisji śledczej ds. okoliczności śmierci Barbary Blidy. Odnoszę wrażenie, że dzięki temu wykazała się (Kaczyński lubi takie "elokwentne" panie). Więc teraz rzucono ją na edukację. Żeby wykonała zadanie. Bo w sondażach PiS-owi wyszło, że obywatele nie lubią gimnazjów. No to wykonuje. Tylko, że jestem dziwnie pewien, że działając w ten sposób narobi swej partii więcej kłopotów niż nieszczęsne pomysły antyaborcyjne z ostatnich dni. Już dziś w proteście zjednoczyła nauczycieli, dyrektorów szkół i samorządowców. A będzie jeszcze mocniej. To tak jest, jak prostej pani z powiatu daje się do ręki tak skomplikowany mechanizm, jakim jest edukacja narodowa. Rozwali się na pierwszym drzewie. Ona, a my z nią.