Tusk właśnie rozprawił się ze swoim ostatnim, po wywaleniu Gowina, przeciwnikiem wewnątrz PO - Grzegorzem Schetyną. Skopał go i upokorzył. Partia leży mu u stóp, uległa, ale dobrze karmiona. Można być pewnym - z PO już żadna myśl nie wykiełkuje, to już nie partia, lecz towarzystwo konsumpcji konfitur. Wpatrzone w wizerunek wodza i dobrodzieja. Kaczyński porządki w swoim rewirze przeprowadził już dawno. Kurski, Ziobro, różni narodowcy, mogą pokrzykiwać, ale PiS-owi nie zagrożą. Co prawda Jarosławowi wyrasta pod bokiem konkurent w postaci Antoniego Macierewicza, swoją pulę ma również ksiądz-redaktor z Torunia, ale to jeszcze nie to. Do Tuska i Kaczyńskiego dobił w roku 2013 ten trzeci, co jest jego niewątpliwym sukcesem. To Leszek Miller. Rok 2013 minął mu na wojnie o SLD z Siwcem i Kaliszem, i szarpaninie z Palikotem. Ale te wojny wygrał i SLD jest liderem na lewicy, Miller jest liderem SLD - nikt tego nie kwestionuje. Palikotowcy mogą go obszczekiwać, ale krzywdy wielkiej wyrządzić mu nie są już w stanie. Rosną mu poza tym sondaże - lewicowi wyborcy, którzy dotychczas głosowali na PO, wracają do SLD. Tak wygląda polityczny bilans roku 2013. Tak wygląda start w rok 2014, który rozpocznie wielki czwórbój, czyli cztery wielkie elekcje - do Parlamentu Europejskiego, do samorządów, prezydencką i parlamentarną. I już na starcie zaczynają się czary. Pierwszy nie wytrzymał Tusk. Podczas posiedzenie Rady Krajowej, tej samej, która odstrzeliła Schetynę, premier ruszył do boju i w swym przemówieniu zaatakował - co nie dziwi - Jarosława Kaczyńskiego oraz - co było pewną nowością - Leszka Millera. Słuchałem tych jego napaści, nawiasem mówiąc, kiepskiej jakości, i zastanawiałem się: czy to metoda, czy choroba? Czy Donald Tusk ze wskazywania wroga i likwidowania go nie uczynił sobie sposobu na życie? To bardzo wygodne zawołać: o, zły Iksiński! A potem prowadzić nagonkę. Nikt wtedy nie pyta o inne sprawy, nie trzeba z niczego się tłumaczyć, role w tej grze są rozpisane. A może Tusk po prostu tak ma? Że musi ścigać i likwidować? Musi mieć dawkę adrenaliny? To mało budujące, że premier 90 proc. swojej energii poświęca na atakowanie swoich prawdziwych bądź domniemanych przeciwników. Przy okazji tych wszystkich napaści padło z obozu rządzącego zaproszenie do okrągłego stołu, w sprawie obsady stanowisk unijnych. Potraktujmy tę inicjatywę tak, jak na to zasługuje, czyli jako kolejny trik. Tusk mówiąc o okrągłym stole byłby bardziej wiarygodny, gdyby najpierw zaprosił do niego wszystkich tych, których z Platformy powyrzucał lub zepchnął na margines: Schetynę, Olechowskiego, Gowina, Palikota, Rokitę, Gilowską, Piskorskiego... Po drugie, okrągły stół jest instytucją nadzwyczajną, gdy nie ma innych forów porozumienia między rządem a opozycją. W PRL takiego forum nie było. W III RP jest ich aż nadto - przede wszystkim jest Sejm. Po co więc organizować jakieś nieformalne ciała, kiedy w Sejmie możliwości do rozmów jest aż nadto? Po trzecie wreszcie, nie za bardzo wiadomo, o czym Tusk chciałby rozmawiać. W sobotę obruszał się, że SLD ogłosiło swe poparcie dla Martina Schulza jako kandydata na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. Przepraszam, a jak mogło być inaczej? I co w tym złego? Kandydatów zgłaszają frakcje Parlamentu Europejskiego. A liczą się tam tylko trzy. Socjaliści właśnie zgłosili Martina Schulza, obecnego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, liberałowie poparli Guya Verhofstadta. Swojego kandydata nie wybrali jeszcze chadecy, ale na pewno nie będzie nim Polak - po eksperymencie z Jerzym Buzkiem na takie rozwiązania nie ma szans. Tusk poprze więc tego, kogo zgłoszą chadecy. Po co więc się wygłupia? Myślę, że jest odpowiedź na to pytanie - to przecież lekko tylko zakamuflowane zaproszenie do politycznych transferów. Spodziewajmy się propozycji dobrych europejskich posad, skierowanych w stronę polityków lewicy i prawicy! Jest to jakaś metoda, by rozbijać opozycję. A opozycja? PiS Jarosława Kaczyńskiego przeskoczył w sondażach Platformę, ale na jego miejscu nie trąbiłbym na sukces. Ostatnia manifestacja (PiS-owi najlepiej wychodzą manifestacje) pokazała wyraźnie, że jest on zakładnikiem sekty smoleńskiej, że ci najwierniejsi i najbardziej zajadli nie pozwolą mu na jakiekolwiek manewry. Oto dylemat Kaczyńskiego - sekta smoleńska daje PiS-owi siłę i niezbędny zapał. Ale też buduje nad tą partią szklany sufit, odpycha osoby umiarkowane. Z tym Kaczyński będzie musiał sobie poradzić, ale chyba dopiero po wyborach europejskich. A SLD? Leszek Miller jest dziś jak zawodnik po ciężkich bitwach. Rozwalano mu Sojusz, ale się obronił. To Palikot i jego sojusznicy walczą dziś o życie, a nie on. Jedne bitwy więc skończył, ale za chwilę zaczną mu się następne. Zapowiedział je Donald Tusk, który już wie, do kogo uciekać mu będą wyborcy. A przynajmniej ich większa część. To będzie też ciekawe, jak Miller przed tymi atakami się obroni. Kaczyński ma całkiem liczne media, ma sale parafialne, jemu ataki Tuska zbytniej krzywdy nie wyrządzają. A Miller nic takiego nie posiada... Poza bon motami typu: dziś Tusk zajmował się Schetyną, a my zajmujemy się problemami, które Tusk stworzył. Zobaczymy, czy tym razem słowo obroni się przed dobrze oliwioną machiną... Robert Walenciak