Określenie "może być różnie" chyba najlepiej określa nadchodzące dni. Możemy do niego dodać jeszcze kilka - spodziewajmy się gorącej, brutalnej kampanii, spodziewajmy się zaskoczeń... A wszystko dlatego, że rozwój epidemii jest nieprzewidywalny, i że nastroje społeczne falują. Jest Polska w stanie rozedrgania, trudno więc przewidzieć, jak skończy się wyścig do prezydentury. Ten wyścig, na dwadzieścia dni przed I turą, definiują dwa elementy. Po pierwsze - wejście do gry Rafała Trzaskowskiego. Ono zmieniło obraz wyborów. Bo oto wystartował polityk energiczny, elokwentny, i sprawiający wrażenie zdecydowanego, takiego który wie co chce. To jest istotne, bo patrząc na polityków instynktownie oceniamy ich pod tym właśnie względem - czy nadają się na liderów, czy mają cechy przywódcy. Czy im się chce. Są też inne czynniki, które pchają okręt Trzaskowskiego do przodu. Na pewno w jego żagle dmucha PiS. Spójrzmy na "Wiadomości" TVP - tam Trzaskowski jest głównym obiektem ataków, zarzuca mu się rzeczy niestworzone. Więc nawet największa safanduła już wie, kto jest największym wrogiem obecnej władzy, kogo ona się boi, więc na kogo - jeśli władza się nie podoba, trzeba głosować. Tak lansuje go Jacek Kurski... Trzaskowski otrzymał też inną okazję, by rozkręcać swoją kampanię - zbiera podpisy. Wokół ich zbierania jest wielkie halo, wielka mobilizacja, on ma już podobno ponad 200 tys., ale zbiera dalej, żeby - jak mówi - zabezpieczyć się przed różnymi niespodziankami. A publiczność przyjmuje to ze zrozumieniem, bo - jak wiadomo - "PiS zawsze coś może wykręcić"... Dodajmy do tego jeszcze jedno - udało się Trzaskowskiemu uniknąć nalepki "człowiek PO", nikt nie kojarzy go z Grzegorzem Schetyną, raczej jest widziany jako "prezydent Warszawy", a to dobra rekomendacja do walki o fotel prezydenta Rzeczpospolitej, także dla zwolenników PiS. Do tego wszystkiego dopiszmy kolejną rzecz - otóż odmrożenie kraju odmroziło "normalną" kampanię wyborczą, kandydaci jeżdżą więc po Polsce, prezentują swoje zamiary. PiS miał wielką nadzieję, że taka sytuacja spowoduje, że będą oni wzajemnie się atakować, będą walczyć o drugiej miejsce. Póki co, oni jednak mniej atakują siebie wzajemnie, a bardziej Dudę i państwo PiS. I na ich tle urzędujący prezydent wypada blado, a państwo PiS jeszcze gorzej... Innymi słowy, kampania rządzącym nie służy. Przynajmniej do dzisiaj. Oni zresztą zapowiadają jej kolejny restart. Zobaczymy... Ten restart może być dość trudny, dlatego że w kampanii pojawił się nowy, nieoczekiwany element, który - obok Trzaskowskiego - ją definiuje. A jest nim Jarosław Kaczyński. Otóż przypomniał on o sobie w najmniej oczekiwanym momencie, podczas sejmowej debaty o wotum zaufania dla ministra Szumowskiego. Tak, tak, myślę o tym jego okrzyku pod adresem opozycji - "chamska hołota". I ten bluzg, i reakcja polityków PiS, to wszystko jeszcze raz nam wszystkim pokazało, jak wygląda obecne państwo. Że władzę sprawuje w nim nie premier, nie prezydent, ale poseł Kaczyński. Że jest to władza niekontrolowana przez prawo, i autokratyczna. Kaczyński uważa, że wolno mu odwracać się tyłem do przemawiającej posłanki podczas debaty sejmowej, i prowadzić sobie rozmowę. Nie widzi w tym geście, obraźliwym, i dla kobiety, i dla Sejmu, i dla demokracji, niczego niestosownego. Jakby uważał, że jest ponad tym. A jeżeli jest? Ten okrzyk pokazał też, że Kaczyński nie panuje nad swoimi emocjami. Że mu się ulewa. Że przyzwyczaił się, że może besztać kogo chce i gdzie chce. I jak chce. A to przecież nie jest normalne. Żenująca była też reakcja jego podwładnych. Jedni tych słów nie słyszeli. Inni - jak Mateusz Morawiecki - tłumaczyli go nieudolnie, że prezes ma przecież prawo potraktować złych ludzi męskim słowem. Tak oto knajacki gest awansował do rangi symbolu męskości... Nikt z tego grona nie zdecydował się, by powiedzieć, że prezes zachował się fatalnie, i że powinien za te słowa i wybuch złości przeprosić. To sytuacja znacząca. Ona pokazuje, jak bardzo Kaczyński nad swoim otoczeniem dominuje. I jak chory jest to związek. Bo z jednej strony jest on, który uważa, że wszystko mu wolno, a z drugiej oni - zgięci w ukłonie dworzanie. A wśród nich Morawiecki, Duda i inni... Wymieniam Dudę, bo prezydent podczas pięciu lat prezydentury nie wyszedł z roli posłusznego urzędnika PiS-u. A gdy chciał choćby trochę zaznaczyć swą niezależność, to natychmiast dostawał po łapach. Kaczyński upokorzył go wielokrotnie, ostatnio przy okazji próby odwołania z TVP Jacka Kurskiego... Więc go upokorzył, i pokazał światu, jak nieważna jest to prezydentura. Że Andrzej Duda jest tylko notariuszem rządzącej większości, nie jest politykiem samodzielnym, że za jego czasów stanowisko prezydenta zostało zdegradowane, straciło na znaczeniu. A on sam dobrze z tym się czuje, prezentując fascynujący brak powagi. W tym sensie Trzaskowski może mówić, że jego celem jest odbudowa prezydentury. Że chce odebrać Belweder Kaczyńskiemu i oddać go Polakom. I że jego rywalem nie jest Andrzej Duda, notariusz przecież, ale Jarosław Kaczyński i państwo PiS-u. Że to jest ten spór - jakiej chcemy Polski. Spór również pokoleniowy. Bo naprzeciw coraz gorzej zmagającego się z wiekiem Kaczyńskiego staje przedstawiciel nowej generacji. Mamy więc ważny spór - Trzaskowski kontra Kaczyński. I wszystkie związane z nim pytania, z tymi najważniejszymi: czy nadszedł moment pokoleniowej zmiany? Czy chcemy samodzielnego, niezależnego od PiS prezydenta? I czy nadszedł moment zmiany systemu rządzenia, na demokratyczny? Tak to wygląda na 20 dni przed wyborami. A to jest cała masa dni. Więc poczekajmy na odpowiedź PiS.