Sprawę OFE w zasadzie wrzuciła Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych (one zarządzają Otwartymi Funduszami Emerytalnymi), której szefowie zaproponowali koncepcję, że OFE będą wypłacać emeryturę przez 10 lat. A potem... niech martwi się opieka społeczna! No, to teraz zobaczymy, kto jest politykiem, a kto gadułą. Bo sprawa OFE to nie jest dyskusja przy kawie, taka średnio-letnia wymiana zdań. To sprawa, w której gra idzie o setki miliardów złotych. Więc taryfy ulgowej tu nie będzie. I żeby nie przedłużać - system OFE jest jak rakowata narośl. Żywi wielkie międzynarodowe banki, żywi grupę tych, którzy pracują w funduszach, zasila tych, którzy są z pieniędzy funduszy opłacani i... koniec. 16 milionów Polaków miesiąc w miesiąc pasie to zwierzę swoimi składkami. Obowiązkowymi! A do tego dokłada się budżet państwa. Coraz bardziej się zadłużając. Ten system nie ma happy endu. Im więc prędzej się go pozbędziemy, tym lepiej. Do roku 1999 obowiązywał w Polsce system ZUS-owski, który polegał na tym, że odprowadzaliśmy tam swoje składki i z nich opłacane były emerytury ówczesnych seniorów. Ale ponieważ w oczy zajrzało nam widmo katastrofy demograficznej (jak najbardziej realne!), więc "kupiliśmy" system emerytur rynkowych. W teorii wygląda on tak, że wpłacamy część naszej składki do OFE, a one obracają tymi pieniędzmi, pomnażają je, a potem - na stare lata - żyjemy z tego kapitału, dostatnio i pod palmami. Ale rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Bo w systemie OFE nie mamy kontroli nad naszymi pieniędzmi. Musimy je obowiązkowo wpłacać, więc obracający nimi mają luksus niespotykany w normalnej gospodarce rynkowej - mają socjalizm dla bogatych: stały, gwarantowany dopływ gotówki. Od obracania nią pobierają sutą prowizję. I nijak się ona ma do efektów ich pracy. Towarzystwa emerytalne żyją więc w luksusach, wystarczy spojrzeć na marmury ich siedzib, o pensjach nie wspomnę. A nasze emerytury? Leżą na kontach, tylko że leży ich coraz mniej, bo rynek akcji zanurkował, a prowizję płacić trzeba. Teoretycznie powinno ich tam być ponad 270 miliardów zł, ale ile ich tam jest - jeden Bóg wie... W styczniu i lutym br. aktywa OFE stopniały o 2,6 mld zł. W kryzysowym roku 2008 aż o 30 miliardów. Ha! I tak powinniśmy się cieszyć, gdyż w Chile kryzys 2008 roku spowodował, że OFE straciły 60 proc. zysków zgromadzonych przez 26 lat. Do tego policzyły sobie koszty obsługi kont w wysokości jednej trzeciej składek. W efekcie dwie trzecie chilijskich emerytów nie dostało emerytur. To a propos tych twierdzeń, że nasze pieniądze w ZUS to wirtualny zapis, a te w funduszach to twardy grosz. Aha, dodam jeszcze, że z raportu Komisji Europejskiej wynika, że w 2060 r. łączna emerytura ma wynieść 22 proc. ostatniego wynagrodzenia. W roku 2010 r. ta relacja wynosiła 47 proc., a wcześniej była jeszcze wyższa. No dobrze, to są kłopoty z OFE zwykłych obywateli. Niestety, budżet państwa ma nie mniejsze. Otóż wprowadzenie systemu OFE spowodowało, że 40 proc. naszej składki emerytalnej zamiast do ZUS zaczęło trafiać do funduszy. Tym samym w ZUS-ie powstała potężna wyrwa - nie było z czego płacić rent i emerytur. Więc tę wyrwę zasypano pieniędzmi z budżetu. A powstałą w ten sposób wyrwę w budżecie zasypano pożyczając pieniądze na wolnym rynku, także z OFE... Oto gospodarska głowa! To wygląda dokładnie tak, jakbyśmy założyli sobie konto inwestycyjne w banku, ale żeby je zapełniać, pożyczali w tymże banku pieniądze. Kto wie, jakie jest oprocentowanie lokat, a jakie kredytów, wie też, o co chodzi. Więc na skutek tak radosnej działalności dług publiczny, jego część, która narosła od 1999 r. z powodu funduszy, wynosi już ponad 300 mld zł. I systematycznie rośnie. W tym roku jego obsługa kosztować nas będzie 18 mld zł. Ech, chyba można byłoby te pieniądze lepiej wydać? A teraz ktoś się zapyta: dlaczego tak łatwo i z taką ochotą daliśmy sobie założyć tę pętlę na szyję? Jakimś tropem jest książka "Prywatyzacja emerytur. Transnarodowa kampania na rzecz reformy zabezpieczenia społecznego", która ukazała się w 2008 r. w wydawnictwie Uniwersytetu Princeton w USA. Jej autorem jest prof. Mitchell A. Orenstein. A pisze on bez ogródek, że wszystko zaczęło się od tego, że zachęcone przykładem chilijskim wielkie instytucje finansowe zaczęły szukać kolejnych państw, w których mogłyby zbudować podobny, bardzo dla nich zyskowny system. Szukano jelonka i padło na Polskę. Żeby Polaków do tego przekonać, uruchomiono wielką koalicję Banku Światowego, MFW i rządu USA. I kosztującą miliony wielką kampanię promocyjną. Ważnym jej elementem były wizyty studyjne, zorganizowane dla dziennikarzy, parlamentarzystów i przedstawicieli rządu w Chile, Argentynie i innych krajach. Ogólnie wiadomo, jaki był ich efekt. Ano taki, że mieliśmy "cztery wielkie reformy" (wszystkie cztery do niczego, dziękujemy Ci, premierze Buzku!), że |"Bogdan mówił bankowy", i że dziś niemal 90 proc. aktywów OFE jest zarządzanych przez wielkie transnarodowe instytucje finansowe. I teraz się zacznie, jak jakiś rząd zechce zabrać im tę kurę znoszącą złote jaja! Ale będzie wrzask! Czy rząd Tuska się więc odważy? Teoretycznie jest to możliwe, zwłaszcza że opozycja w tej sprawie - od Kaczyńskiego po Millera - by go poparła. Zwłaszcza że już wiadomo, jak można fundusze ograć. W Argentynie zlikwidowano je jednym cięciem. A na Węgrzech otwarto furteczkę, że można wrócić z funduszy do ichniego ZUS-u, i 98 proc. Węgrów, dobrowolnie, tak zrobiło. No to panowie, do dzieła!