W ten sposób zniknie w Polsce trójpodział władzy, władza sądownicza stanie się podległa partii rządzącej. Żebyśmy nie mieli wątpliwości, że to słuszny kierunek działań, od miesięcy media rządowe urabiają opinię publiczną, nagłaśniając rozmaite wydarzenia z udziałem przedstawicieli Temidy. A to że jakiś sędzia coś ukradł w markecie, a to że wydał jakiś dziwny, niezrozumiały wyrok, a to że w jakimś sądzie były przypadki korupcji. Do tej nagonki przyłożył się sam Jarosław Kaczyński, mówiąc, ze Krajowa Rada sądownictwa to "element postkomunistyczny". Czyli samo zło. I ta nagonka na określoną grupę społeczną, i ten pomysł, by sądy podporządkować partii rządzącej, to są rzeczy, które w Polsce miały już miejsce w przeszłości. W tym sensie Polska Ludowa wraca z przytupem i śpiewem na ustach. Zacznijmy od nagonki na sędziów. Teoretycznie można rzecz zbyć wzruszeniem ramion. Z jednej strony, można uznać ją za kolejną gierkę polityczną, akcję propagandową, która ma ułatwić przeprowadzenie trudnych ustaw. Można też patrzeć na to inaczej - że oto sędziowie się doigrali, że przez całe lata sprawy sądowe to był dla obywateli horror, więc wreszcie ktoś zrobi z tą kastą porządek. Obie te tezy są prawdziwe. PiS swoje gra, sędziowie nie są bez winy. Tylko czy ktoś poważny uwierzy w to, że rozwiązanie problemów wymiaru sprawiedliwości nastąpi, gdy podporządkujemy sędziów partii rządzącej? Że będą na telefon? Że partia potrafi, i partia sobie poradzi? Przypomnę, w czasach PRL tak właśnie było. Że sędziowie wydawali wyroki zgodne z oczekiwaniami władz. Więc mieliśmy na przykład wyroki śmierci w aferze mięsnej, w 1964 roku, bo tego życzył sobie Gomułka, takie chciał wrażenie zrobić na społeczeństwie. Stanisława Wawrzeckiego, ojca aktora Pawła Wawrzeckiego skazywał na śmierć Roman Kryże, ojciec ulubionego sędziego PiS-u - Andrzeja Kryżego, postać owiana ponurą legendą, m.in. za wyrok w sprawie rotmistrza Pileckiego, którą to legendę celnie oddaje częstochowska rymowanka "sądzi Kryże - będą krzyże". Gierek nie był krwawy, ale też miał chwile niepoczytalności. Zwłaszcza po czerwcu 1976. Wtedy jego życzenia odgadywała sędzina Dobrowolska z Radomia. Jej nazwisko pojawia się w biuletynach KOR-u. A zasłużyła się tym, że ferowała wyroki cięższe niż żądała prokuratura, skazując na kilkanaście lat więzienia, albo że wracała do już raz osądzonych, podwyższając im karę. Przypominam te przykłady nie z powodu jakiegoś panicznego strachu, że oto ziobrowscy sędziowie zaczną masowo skazywać ludzi opozycji, oskarżanych przez ziobrowskich prokuratorów. Lecz po to, byśmy mieli świadomość na jaką ścieżkę wstępujemy, i dokąd ona może prowadzić. I czyje emocje mogą decydować o losach wielu ludzi. Ale jest w tym szaleństwie władzy coś jeszcze gorszego. Szczujnia. PRL i PiS łączy skłonność do kreowania wroga, do wskazywania grup społecznych, z którymi trzeba walczyć, które trzeba zniszczyć, a dopiero wtedy będzie dobrze. PPR i PZPR walczyły więc z kułakami, prowadziły bitwę o handel, niszcząc prywatnych właścicieli sklepów, walczyły z sabotażystami, z bumelantami, z bikiniarzami, z bananową młodzieżą, z prywaciarzami, z elementami antysocjalistycznymi, ze spekulantami itd. Walczyły z zapałem, opowiadając, że wystarczy przejąć handel, a nagle pojawią się towary, albo wmawiając jakie to zagrożenie dla ładu publicznego i klasy robotniczej niosą osoby w kolorowych skarpetkach. PiS w kilkanaście miesięcy swych rządów zdążył już poszczuć na sędziów, generałów, dyplomatów, nauczycieli, na feministki... Zawsze w tym samym stylu, że oto z jednej strony są zgniłe pseudoelity, zapatrzone na obcych, a z drugiej zdrowy trzon narodu, Janusze i Grażyny. Takie napuszczanie jednych na drugich nie może skończyć się dobrze. Gdyż w ten sposób społeczeństwo jest rozbijane, dezintegrowane. Wszczepiana jest atmosfera wrogości, nieufności. Nie da się tak żyć. Owszem, szczujnia pomaga w rządzeniu. Ale jest to wszystko na krótką metę. Bo zawsze przychodzi zmęczenie materiału, bo koniec końców, ludzie wolą ciepłą wodę w kranie niż kolejną rewelację o poranku. Wojna o sądy, którą PiS prowadzi, sukcesu więc mu nie da. Ona wywoła kolejne awantury, kolejne oskarżenia. I tak dalej... PiS, w czasach rządów Platformy, i w ostatnich kampaniach wyborczych skutecznie wykorzystał podział "Polska liberalna kontra Polska solidarna". On odzwierciedlał stan ducha milionów wyborców, ich aspiracje, że też im coś się należy. To trochę nielogiczne, że porzuca ten wygodny polityczny wehikuł, i zaczyna pracować nad innym podziałem "Polska obliczalna, zrównoważona kontra Polska szalona". Oczywiście, on może mieć inną nazwę, ale sens tego kształtującego się podziału właśnie taki jest. Podziału, w którym Jarosław Kaczyński i jego ekipa stoją na straconym miejscu.