Jeżeli ktoś w to wątpi - niech weźmie pod rozwagę wczoraj zakończony Mundial. Gra w piłkę organizowała uwagę miliardów ludzi na świecie. W telewizji widzieliśmy kibiców - wymalowanych, poprzebieranych, bębniących i śpiewających. A między jednym meczem a drugim - tańczących, pijących, ogólnie - oddających się zabawie. Owszem, były przypadki, że po przegranym meczu wybuchały zamieszki, że ktoś zszedł w wyniku zawału, ale to tylko potwierdza, że zabawa przysłoniła resztę świata. Naukowcy są zgodni - projekcje raju, które istnieją w różnych religiach, w różnych kulturach, są wyobrażeniem szczęśliwości, wszystkiego co najlepsze może spotkać człowiek w życiu doczesnym. Sorry, ale nie ma w tych wizjach pracy od 7.00 do 15.00, nie ma dojazdów do biur, nie ma chodzenia do szkoły. Jest radosne nic-nierobienie. Ewentualnie muzyka i piękne hurysy. Tertulian, jeden z ojców Kościoła, żyjący na przełomie drugiego i trzeciego wieku naszej ery, opisując raj, twierdził, że jedną z niebiańskich rozkoszy, będzie możliwość zaglądania do piekła, żeby popatrzeć na męki potępionych. Możliwość ciągłego podglądania mąk piekielnych naszych wrogów miała być nagrodą za skromne, pełne wyrzeczeń życie doczesne. Tak oto Tertulian dorzucił do katalogu radości kolejne elementy - podglądanie bliźnich, podsłuchiwanie, no i przyglądanie się - jak cierpią. Kapłani roztaczali przed oczami wiernych zestaw rajskich radości, jakie doświadczą w zamian za posłuszne i pracowite życie na tej ziemi, władcy byli natomiast bardziej praktyczni. Od starożytności przynajmniej nasza cywilizacja notuje przypadki odgórnego organizowania rozrywki i radości. Starożytni Grecy mieli olimpiady i dionizja. Starożytni Rzymianie wołali "panem et circenses", więc mieli chleb i igrzyska, tańce i mordowanie na żywo. Średniowiecze, przynajmniej to oficjalne, nie pochwalało hucznych zabaw, ale przecież nie było od nich wolne. Jarmarki, turnieje rycerskie, zaślubiny, publiczne egzekucje... Okazji do tańca i oglądania cierpień i krwi, nie brakowało. Nasze czasy niewiele pod tym względem się zmieniły. Owszem, publiczne wieszanie to dziś rzadkość, ale wystarczy telewizor, by otrzymać codzienną dawkę cierpienia i śmierci. Tak oto na naszych oczach zabawa stała się stanem powszechnym. Nawet najbardziej poważne media starają się przedstawiać informacje krótko i dowcipnie. Dowcipnisie bawiący publiczność są kilka razy lepiej opłacani niż poważni komentatorzy. Politycy, którzy jeszcze nie tak dawno starali się uchodzić za poważnych i kompetentnych, dziś walczą o palmę fajnych i dowcipnych. Bon mot to klucz do politycznego sukcesu. I co jeszcze? Ano walka o takie sprawy jak pokazywanie mistrzostw świata w telewizji ogólnodostępnej, a nie kodowanej, albo tani roaming, bo jak wiadomo nieokiełznane gadulstwo to nałóg, z którego nie możemy zrezygnować. Zresztą, w politycznej grze nikt już nie zapowiada wyrzeczeń, nie obiecuje reform, tylko święty spokój i zabawę. Obecny rząd wciąż szczyci się siatką boisk, orlików, które pobudował w każdej gminie. A co obiecują w zbliżających się wyborach samorządowych kandydaci na burmistrzów i prezydentów miast? Mieszkania socjalne, nowe osiedla, przychodnie? O, nie! Obiecują aquaparki, parki rozrywki, stadiony, fontanny, amfiteatry, ścieżki rowerowe. Żeby było przyjemnie i wesoło. Nawet PiS, enklawa nudy i zadęcia, wyczuł te nastroje. Owszem, na razie nie wspomina o igrzyskach, ale za to kusi Polaków wizją zemsty na tych ze świecznika. Żeby, jak w niebie Tertuliana, mogli popatrzeć na męki wrogów, co bez wątpienia poprawi im samopoczucie. Do nastroju oczekiwania na zabawę dorobiona jest ideologia. Wylewa się ona z ekranów telewizorów. Feministki narzekają, że przez reklamy przewijają się długonogie blondynki z mocno zaznaczonym biustem, że reklamy są seksistowskie itd. Odnoszę wrażenie, że niedbale oglądają telewizję - w reklamach dominuje radośnie hasająca do rytmu muzyki młodzież (wszyscy jesteśmy młodzieżą), a świat to niemal bezustanny karnawał. Przy piwie, przy innych napojach, przy ciastkach. Na zasadzie - jest ekipa, jest zabawa. I to jeszcze tłumacząc, że w ten sposób jesteśmy nie tylko cool, ale i dokonujemy samorealizacji. Miarą wartości człowieka staje to, czy potrafi się bawić i czy jest dowcipny. Tych innych zaczyna się traktować jako osoby dysfunkcjonalne. A sensem życia stają się przyjemności. Oto kierat, w który nas wkręcono - w dawnych wiekach wmawiano nam, że trzeba w znoju pracować, żeby osiągnąć szczęście w niebie. Dziś mówią, że trzeba pracować, żeby zapracować na przyjemności tu, na ziemi. One są coraz bardziej wyszukane, wymagają coraz większego wysiłku. Biedak musi się zadowolić, popijając tanie wino na ławeczce, bogacz popija drogie napoje pod palmą. A do tego musi surfować, joggingować, nurkować, mieć odpowiednią rzeźbę i tak dalej. Bo dał sobie wmówić, że tak musi być. Namęczyć się musi, żeby odpocząć. Wiadomo - 12 godzin w korporacji, 2 godziny w gym, 2 godziny na zakupach, godzinę u psychoanalityka , 2 godziny na kolacji i pięć godzin snu. I dwa tygodnie wakacji, z laptopem pod pachą. Oto zemsta proletariatu na tych, co proletariatem pogardzają. Robert Walenciak