Ona brzmi mniej więcej tak: nieważne jakie prawo jest uchwalone, ważne kto je wydrukuje. Innymi słowy, kto rządzi drukarnią wydającą Dzienniki Ustaw, ten decyduje jakie prawo wchodzi w życie, a jakie nie. Cudowne, prawda? A prawdziwe! Tak było już u zarania rządów PiS, kiedy Kancelaria Premiera nie wydrukował orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Bo szefowa Kancelarii, wówczas Beata Kempa, uznała, że jest nielegalne. A potem poszło! Teraz takie zachowania są już normą, nikogo nie dziwią. Tak wygląda Polska. Oto mniej więcej miesiąc temu Sejm przyjął poprawki Senatu, które gwarantowały wszystkim medykom sprawujących opiekę przy chorych zakażonych lub podejrzewanych o zakażenie koronawirusem stuprocentowy dodatek do pensji. Drugie tyle. 4 listopada ustawę podpisał prezydent Andrzej Duda. I co? I nic. Rzecz w tym, że ustawa nie podobała się rządowi. Z banalnego powodu. Po prostu uznano, że budżetu nie stać na pieniądze dla wszystkich lekarzy, i ekstra podwyżkę mogą dostać tylko ci, którzy zostaną bezpośrednio skierowani do opieki nad covidowcami. Przez wojewodę. Pomijam fakt, że na inne rzeczy pieniądze się znajdują, to jest inna opowieść... Więc rząd tamtej ustawy nie wydrukował, i nie weszła ona w życie. A teraz większość sejmowa przyjęła nową ustawę, taką jaką chce rząd, i ona już została podpisana przez prezydenta i opublikowana. Drugi przykład to słynne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, które wyprowadziło kobiety na ulice. Tu Trybunał Julii Przyłębskiej potraktowany został dokładnie tak sami jak Trybunał Andrzeja Rzeplińskiego - władza orzeczenia nie wydrukowała. I co kto jej zrobi? Na dwa elementy tego wydarzenia zwróciłbym uwagę. Po pierwsze, pokazuje ono jak nisko upadł Trybunał, że został zdegradowany do roli usługowego organu partii. Kuriozalne, przy okazji, są informacje, że w PiS-ie trwają prace, jak z tego kłopotliwego orzeczenia wyjść z tarczą. Więc szuka się sposobności, czy można je unieważnić, albo "poprawić". Jakiś opracowania posłów i ekspertów PiS słane są do TK. Widzimy więc, że Przyłębska jest tylko panią od machania dzwonkiem. Reszta jest jej wyznaczona. Drugi element jest ważniejszy. Pokazuje, jak nisko upadło państwo, które nie działa według norm prawa, tylko według kaprysów i kalkulacji prezesa. Poza trybem. Spójrzmy: dlaczego Kaczyński (bo kto by inny...) polecił, by orzeczenia w sprawie aborcji nie drukować? Ano z tego samego, dla którego polecił Przyłębskiej orzeczenie wydać. Czyli - z politycznej kalkulacji. Wtedy uznał, że twarda prawica jest mocna, więc trzeba ją jakoś obłaskawić. Podebrać jej sympatyków. Teraz uznał, że faktyczna zmiana prawa antyaborcyjnego, jego zaostrzenie, jest dla władzy złym rozwiązaniem, bo powoduje masowe protesty kobiet, no i odpycha kobiety od PiS. Co potwierdzają sondaże. Tak oto naocznie przechodzimy lekcję teorii prawa. Tych teorii jest wiele. Ale w dzisiejszej Polsce trenujemy tę znaną z czasów socjalistycznych. Że prawo jest narzędziem władzy (to, że jest narzędziem ucisku klasowego, to sobie odpuśćmy), i że jeżeli za prawem nie stoi konkretna siła, która jest w stanie go egzekwować, to ono nic nie znaczy. Konkretna siła - czyli nie tylko pan kierujący drukarnią rządową, który nie drukuje ustaw. On jest elementem układanki. Podobnie jak pałujący i psikający gazem policjanci, czy napinający się prokuratorzy. Ważniejsi są ci na szczycie - prezes PiS, premier, ministrowie. Oni naginają prawo, tak jak jest im wygodnie, stosują się do tych przepisów, które im pasują. Całkowicie? No, dopóki nie napotkają oporu. Innej siły. Strajk kobiet właśnie takim oporem jest. Przecież, gdyby nie było manifestacji, orzeczenie pani Przyłębskiej byłoby już dawno wydrukowane. Co pokazuje, jak wielki sens ma presja społeczna. Jak bardzo jest skuteczna. I wcale mnie to nie cieszy. Jestem zwolennikiem tezy, że dobra polityka jest nudna. Nie wzbudza emocji, złości, nie przykuwa uwagi, nie wyciąga ludzi na ulice. Znamy to ze szkolnych lektur - wół-minister, a nie małpa czy lis! Wolę taką politykę, która polega na ucieraniu poglądów, szukaniu kompromisów, a nie na narzucaniu innym swej woli. Te poglądy powinny ucierać się w mediach, na zebraniach różnych ciał, w przestrzeni publicznej, także na ulicach , oczywiście, bez policyjnej przemocy. Dobry polityk nie musi wciąż napinać się i pokazywać, że on tu rządzi, tylko załatwia sprawy, zanim zaczną kipieć. Nie musi łamać prawa, bo potrafi nim się posługiwać. I wie, że siłą można wiele, ale takie rozwiązania mają ograniczony termin przydatności. Wiem, wiem, sam wiele razy pisałem, że stan permanentnej wojny jest sposobem Kaczyńskiego na prowadzenie polityki, że ciągle z kimś walczy, ciągle jest toksycznie. I przez długie lata była to skuteczna metoda działania, pisowcom udało się przecież zepchnąć Platformę gdzieś na bok, i tak naprawdę opozycja już im niestraszna. Więc po cóż mają rezygnować z czegoś, co przynosi dobre rezultaty? Ale myślę, że tym razem poszli za daleko. Że sobie nie dają rady z gaszeniem pożarów, które sami wywołują. A także z emocjami, które temu towarzyszą. I te emocje odgrywają coraz większą rolę. Niech symbolem tego będzie ewakuacja Jarosława Kaczyńskiego z jego własnego domu, kiedy w otoczeniu ochroniarzy, w kamizelce kuloodpornej, był przewożony w inne miejsce, bo zbliżała się demonstracja Strajku Kobiet... Strach ma wielkie oczy i prowokuje czasami do dziwnych, a czasami do nieobliczalnych zachowań. Odnoszę wrażenie, że w taki etap wkroczyliśmy. Robert Walenciak