Ale widzę, że zabłysło dla PiS-u światełko w tunelu. To Grzegorz Schetyna wszedł do gry. Właśnie rozwalił klub Nowoczesnej, swojego wyborczego koalicjanta, przejmując jej ośmiu posłów. Po co? Nowoczesna, gdy nie będzie klubem, pewnie straci stanowisko wicemarszałka, straci - co ważniejsze - czas na wystąpienia sejmowe, miejsca w komisjach itd. Czy wzmocni to opozycję? Niewątpliwie nie wzmocni. Ale wzmocni Grzegorza Schetynę. Bo tak jak Kaczyński kontroluje prawicę, tak on chce kontrolować centrum i lewicę. I właśnie pokazał, jak to sobie wyobraża. Aktualnie ma miejsce po stronie opozycyjnej akcja nawoływania do jedności ugrupowań niepisowskich, do jedności opozycji. Klepią o tej jedności i ludzie wydawałoby się sensowni, mądrzy, i zwykłe szmirusy, biorące od Platformy pieniądze. Stosują przy tym szantaż moralny, wołając, że ten kto nie rozumie, że musi być jedna lista opozycji, ten działa na rzecz PiS-u. Czyli wypisuje Polskę z Europy, jest przeciwko demokracji, zapędza do Putina itd. Przepraszam, przecież to się kupy nie trzyma. Po pierwsze, nie ma dziś jakiegokolwiek powodu, by jednoczyć partie opozycyjne. Do wyborów jest jeszcze wiele miesięcy czasu, jeszcze może się dużo zmienić, PiS wszedł w rok kulawej kaczki, kolejne afery tej partii będą wyskakiwać. Będzie gorąco, i Polska jesienią 2019 r. będzie zupełnie inna niż dziś. Także partyjnie, bo przecież trwa objazd Roberta Biedronia po Polsce, na spotkania z nim przychodzą tłumy. Zobaczymy, co z tego wyniknie... Poza tym, po drodze są wybory europejskie, one znakomicie mogłyby posłużyć do zważenia wpływów poszczególnych ugrupowań, które tworzyć by miały ową jedną listę. Jeżeli więc chcemy mówić na poważnie o jakiejś koalicji demokratów, to nie wcześniej, niż późną wiosną, po eurowyborach. Więc po co mówienie teraz? Wyobraźmy sobie, że taka koalicja powstanie za parę tygodni. To co oni będą robić przez najbliższe miesiące, do jesieni? Układać listy wyborcze? A może dyskutować o programie przyszłego rządu? Wszystko co będą robić - to ich skłóci. Więc będą musieli milczeć i przytakiwać temu co robi Grzegorz Schetyna. Czyli zapisać się do PO, popełniając polityczne samobójstwo, wyrzekając się swoich programowych zasad. Ja rozumiem, taka sytuacja jest wygodna dla PO, bo knebluje konkurentów, ale czy ułatwi pokonanie PiS? Mobilizację wyborców? Pozyskiwanie ich? Szczerze wątpię. Jest rzeczą oczywistą, że koalicja wyborcza opozycji będzie zdolna funkcjonować, gdy spełnione będą dwa warunki - jej człony będą potrafiły uczciwie współpracować, a z drugiej strony - będą w stanie pozyskiwać i mobilizować wyborców. Jeżeli się popatrzy na operację przejęcia przez PO Nowoczesnej, jak Grzegorz Schetyna wykiwał i ograł Katarzynę Lubnauer, to przecież widać, że o żadnej uczciwej współpracy nie ma w tym przypadku mowy. Jest twarde koszenie koalicjanta, na zasadzie - jak rozwalę konkurencyjną partię, to wyborcy będą musieli przyjść do mnie (czy przyjdą - o tym za chwilę). Po skonsumowaniu Nowoczesnej Schetyna patrzy teraz na PSL i na lewicę. Czegóż od nich potrzebuje? Otóż wystarczy mu deklaracja ich liderów, że przystępują do rozmów o "demokratycznym bloku". I już ich ma. Bo gdy Kosiniak-Kamysz, Czarzasty, Zandberg to zadeklarują, to już nic nie będą mogli mówić i robić, bo zaraz będzie krzyk, że rozbijają wspólny blok, egoistycznie oczywiście. W takiej sytuacji będą skazani na ochłapy, które Schetyna im da, bo jak tego nie wezmą, to rozwali im partie, dobierając sobie chętnych, tak jak w przypadku Nowoczesnej. I jeszcze ich oskarży o rozbijactwo, pisizm, itd. Przy aplauzie sprzyjających mu mediów. Stary to numer, trenowała go jeszcze PPR na PPS-ie... Ale clou tego wszystkiego, tych politycznych operacji polega jeszcze na czymś innym. Otóż, mogę sobie wyobrazić, że uda się zmusić, moralnym (lub innym) szantażem liderów lewicy i PSL do zawiązania koalicji z PO, czyli wstąpienia do PO. Ale jak się zmusi wyborców, na przykład lewicy, do głosowania na taki twór? Raczej się nie zmusi, bo jak? Naprawdę, trzeba mieć w pogardzie obywateli, żeby wierzyć, że będą karnie wykonywać polecenia różnych szefów partii. A co oni, funkcyjni? Zrobią jak chcą. Cała koncepcja wspólnej listy o to właśnie się rozbija. Bo w polityce dwa plus dwa rzadko kiedy równa się cztery. Jest spora grupa wyborców, którzy głosują na lewicę, ale nigdy nie zagłosują na PO. Jest pewnie nie mniej liczna grupa tych, którzy daliby się namówić na głosowanie na Biedronia albo Zandberga, ale nie dadzą głosu na aparatczyków z PO. Prędzej zostaną w domu. Co zresztą - miejmy tego świadomość - jest bardzo powszechnym w Polsce zachowaniem, frekwencja w ostatnich wyborach, w granicach 54 proc. ogłoszona została za świetną. A jeżeli wspominamy niedawne wybory samorządowe, to przypomnijmy sobie jak to wyglądało, jak Schetyna chodził do kamer, mając za plecami dwie panie, ogłoszone koalicjantkami. I w efekcie PO (przepraszam, KO) wylądowała z poparciem 27 proc. Szału nie było. To pokazuje, że jest sufit dla Platformy. I jestem przekonany, że na to liczy Kaczyński. Że partie opozycyjne wepchnięte zostaną do PO. A wtedy to całe towarzystwo zostanie ogłoszone jako komuniści i złodzieje. Tak, żeby nie wyskoczyło spod szklanego sufitu. Opozycja, zwłaszcza mniejsze partie, powinna więc raczej skupić się na przekonywaniu tych wciąż niezdecydowanych, na pozyskiwaniu nowych wyborców, poszerzaniu wyborczej bazy, a nie na klaskaniu Schetynie. To jest większa gwarancja zwycięstwa nad PiS - nowi wyborcy, których przyciąga się nie pomstowaniem na Kaczyńskiego, lecz pomysłem na Polskę, dialogiem, pokazywaniem, że inna polityka jest możliwa. Większa, niż sztuczna jedność. Zwłaszcza pod patronatem PO, partii aideowej, koryciarskiej, która ma niewiele do zaproponowania, poza namolnym powtarzaniem, że byli świetni, jak rządzili. I chcą rządzić znów. A jak będą rządzić, to będą wołać, że trzeba na nich głosować, wokół nich się jednoczyć, bo inaczej władzę weźmie PiS. I zrobi Białoruś! I tak w kółko Macieju. Szantaż na całego. Dodajmy do tego jeszcze jedno - gilotyna systemu d"Hondta tnie różnie. Najmocniej tnie małych, poniżej 10-11 proc. Powyżej tego progu jest już znośnie. W roku 2011 Ruch Palikota dostał 10 proc. poparcia i 40 mandatów. A SLD - 8,24 proc., a mandatów ledwie 27. Ja nie wiem, jak wyglądać będzie scena polityczna za parę miesięcy, czy różni naganiacze Schetyny swoje zrobią, czy też - przeciwnie - będzie jakiś blok lewicy, na przykład z Biedroniem na czele. Z symulacji wynika jedno - gdyby taki blok miał kilkanaście procent poparcia (co jest bardzo prawdopodobne), to oznaczałoby, że przyciąga nowych wyborców, a jednocześnie gilotyna d’Hondta mu nie szkodzi. Logika więc podpowiada, że w interesie wszystkich tych, którzy chcą PiS odsunąć od władzy, a potem PiS rozliczyć (wszyscy wiemy, jak zachowała się Platforma w sprawie Ziobry), jest jego wzmacnianie.