To nie jest liczba wyssana z palca, to są obliczenia ZNP, do którego nauczyciele wysyłają skany swych wypowiedzeń.Hej, Anno Zalewska! Po co było kłamać, że nikt nie straci pracy? A to jest tylko wierzchołek góry lodowej - bo do tej grupy trzeba dorzucić ponad 21 tys. tych, którzy stracili część etatu. To jest też zapowiedź tego, co będzie się działo w latach następnych, gdy gimnazja znikną. Przyznam, sam jestem tymi danymi niemile zaskoczony, wydawało mi się, że zwolnienia to będzie jakiś margines, przecież liczba uczniów się nie zmienia... Więc wytłumaczono mi, że zmienia się program nauczania i wielkość klas. Znika więc zapotrzebowanie na nauczycieli tzw. drugich języków obcych, przedmiotów przyrodniczych, wychowawców, itd. Niż, który mógł być okazją do lepszego kształcenia, stał się okazją do oszczędności. Takich sytuacji, że co innego zapowiadano, a co innego się pojawia, jest zresztą więcej. Choćby referendum. Przez lata całe PiS (jak był w opozycji) głośno wołał, że głosy obywateli powinny być szanowane. Że jak są podpisy dotyczące referendum, to Sejm powinien je ogłosić. I co? ZNP zebrało 900 tys. podpisów pod wnioskiem, a marszałek Kuchciński natychmiast głęboko je zadołował. No, dla PiS-u widocznie są różne typy obywateli... Partia rządząca broni się, mówiąc, że już za późno na referendum, że system już przestawił się na nowe. Owszem, dziś już za późno, ale przecież trafiły one do Sejmu w kwietniu, więc czas był. Poza tym, co chwila wychodzą na światło dzienne kolejne niedoróbki w nowym systemie. Programy są dziurawe, niechlujnie napisane, podręczniki niewydrukowane, szykuje nam się jedna wielka improwizacja. I tylko współczuć dzieciom z rocznika 2004. Zwłaszcza tym zdolniejszym, z ambicjami, ale z rodzin niezamożnych. Bo zmiana minister Zalewskiej wielu z nich pozbawi szans na dobre liceum i dobry start w przyszłość. O tym już przestrzegałem, także w tym miejscu, a rzeczywistość te przestrogi potwierdza. Oto bowiem minister Zalewska ogłosiła, że po ósmej klasie odbędzie się egzamin ósmoklasisty, którego wyniki decydować będą przy rekrutacji do liceów. Egzamin będzie dwudniowy, w połowie testowy (a testów miało nie być!), w połowie składający się z zadań otwartych. Składał się on będzie z matematyki, polskiego, języka obcego i jednego przedmiotu do wyboru - historii, geografii, fizyki, chemii, biologii. To będzie taka mała matura. I co dalej? Jeżeli popatrzymy na wyniki egzaminu szóstoklasisty (z lat poprzednich, bo w tym roku już go nie było), to wyraźnie widać, że górą były podstawówki społeczne i prywatne. One oferowały więcej godzin nauki języka obcego, matematyki, mniej liczne klasy, lepszą opiekę, przeważnie - lepszą kadrę nauczycielską, itd. Oczywiście - za czesne. Ta różnica, na szczęście nie była zbyt wielka, zdolne dzieci z publicznych podstawówek mogły rywalizować w walce o dobre gimnazjum z tymi ze społecznych. Może nie w znajomości języka angielskiego, ale... Ale wydłużenie podstawówki o dwa lata będzie też wydłużeniem różnych dróg edukacji. Będziemy mieli więc z jednej strony normalną, publiczną szkołę, z drugiej - wodotryski. Szkoły prywatne i społeczne już od paru miesięcy informują, że prowadzą dodatkowy nabór do klas 7-8, że będą to klasy z rozszerzonym angielskim i rozszerzoną matematyką. Niektóre chwalą się też, że udało im się "pozyskać" najlepszych nauczycieli z gimnazjów. Efekt tej dwutorowości poznamy za dwa lata, gdy przyjdą wyniki egzaminów na ukończenie szkoły podstawowej. Chyba nikt nie ma wątpliwości, jak będą się prezentowały. Nożyce rozewrą się jeszcze bardziej szeroko. Zdolne dzieci z publicznych szkół będą przegrywać nawet ze średniakami ze szkół płatnych. Do tej pory gimnazja, te lepsze, w trakcie trzyletniej nauki potrafiły różnice niwelować. Spójrzmy zresztą na wyniki egzaminów gimnazjalnych i rankingi gimnazjów - w tej czołówce są publiczne. Teraz ich już nie będzie. Na śmietnik wywalany jest cały system wyławiania uczniów najzdolniejszych i pracy z nimi. Gimnazjów dwujęzycznych, sportowych, artystycznych. Olimpiad gimnazjalnych, w których nagradzani byli i uczniowie i ich nauczyciele. Następuje równanie - ale w dół. A kryterium podziału (dla wielu na całe życie) będzie, jak nigdy wcześniej, zależało do zasobności portfela rodziców. PiS lubi prezentować się jako siła pochylająca się nad środowiskami mniej zasobnymi finansowo, atakująca "elity". Tak mówi, ale czyni dokładnie coś innego - skazując dzieci z blokowisk na blokowiska i otwierając autostradę dla tych z rodzin zasobnych. Gdybym był złośliwy, zadałbym pytanie: czy czyni to z niewiedzy, z zacietrzewienia, czy cynicznie, w trosce o stabilność własnego elektoratu? Robert Walenciak