Po pierwsze, schylmy czoła przed prezesem PiS, bo nie ma chyba w Polsce człowieka, który tak przyciąga uwagę mediów, nawet jak wygłasza banały. Oto mamy paradoks - prezes PiS w co drugim wywiadzie (a jest ich masa) opowiada, jak to media są ustawione, jak blokują jego partię, a tymczasem wystarczy otworzyć telewizor, i albo on w nim opowiada, albo opowiadają o nim. Tak było też w niedzielę, kiedy przedstawił swoje kontr-expose. I natychmiast dziesiątki polityków, ekspertów, publicystów, rzuciło się, by komentować jego pomysły, i zastanawiać się co powiedział, a czego nie. Osobiście, uważam to za działanie jałowe - Jarosław Kaczyński jest poza rządem, szans na to, że będzie rządzić znacznie, też większych nie ma, więc nie ma co sobie głowy zawracać jego pomysłami. To są opowieści o gruszkach na wierzbie. A może wiśniach - bo Kaczyński zmienia linię swoją i swej partii co parę miesięcy, więc nigdy naprawdę nie wiadomo , gdy coś mówi, czy czyni to z wewnętrznego przekonania, czy akurat dlatego, że tak sobie skalkulował. Mówiąc językiem PiS-owskich zagończyków - słuchając Kaczyńskiego nigdy człowiek nie wie czy jest on na proszkach czy nie, a jeżeli tak, to na jakich. Dlatego, sądzę, nie ma specjalnej potrzeby zagłębiać się w kolejne pomysły z kontr-expose prezesa, bo to i liście na wietrze, a i on sam nie sprawiał wrażenia do końca w tym co mówi obeznanego. Tu ważniejsze są generalia. Pierwszą, generalną konstatacją była ocena dorobku III RP, zwłaszcza na tle dorobku powojennej Europy. Że niby nie jest źle, w ciągu ostatnich 23 lat Polska mocno się zmieniła, ale przecież warto pamiętać jaki skok nastąpił w zachodniej Europie w porównywalnym okresie w latach 1945-1968. Kiedy Stary Kontynent z ruiny przeszedł do dobrobytu. Wobec tego, tak patrząc na III RP, trudno piszczeć z entuzjazmu. Niby jest to oczywiste, ale posłuchajmy PiS i PO , czy ważniejszych publicystów - nigdy tak wcześniej o III RP nie mówili. Druga konstatacja Kaczyńskiego była taka, że jedyną rzeczywista opozycją jest w Polsce PiS, więc, dopowiadając, SLD i Ruch Palikota to coś nierzeczywistego, to nie opozycja. Coś w rodzaju przybudówek PO. To propagandowa teza, ale nie powinno się przechodzić nad nią do porządku dziennego. Choćby dla zachowania elementarnego porządku. PiS i PO łączy przecież solidarnościowe pochodzenie (ten wspólny korzeń), spojrzenie na historię PRL, i wynikająca stąd niechęć do SLD, uległy stosunek wobec Kościoła, wrogość wobec in vitro i związków partnerskich, przekonanie, że obniżając podatki najbogatszym rozkręci się gospodarkę (PiS za swoich rządów zmniejszył podatki najbogatszym) . PiS i PO to różne twarze polskiej prawicy. Jedna jest gwałtowna, druga bardziej stonowana, ale różnice dotyczą raczej formy, niż treści. Z jednym wyjątkiem. Otóż słuchając Kaczyńskiego, a potem odpowiadającego mu Tuska nie sposób nie zauważyć jak bardzo różni ich stosunek do państwa. Kaczyński powtarza jak katarynka: jest problem - w sprawach bezrobocia, w prokuraturze, służbie zdrowia, kulturze, edukacji, i tak dalej - państwo powinno się nim zająć. Brakuje pieniędzy - budżet powinien to wziąć na siebie. I tak dalej. Mówi to w przeświadczeniu, że państwo powinno decydować o wszystkim, czyli - w praktyce - PiS-owscy urzędnicy. Bo przecież nikt nie ma wątpliwości, że jak PiS przejmuje władzę, to wszystkie stanowiska w państwie biorą jej wybrańcy. Przekonanie, że państwo (czyli Jarosław Kaczyński) powinno decydować o wszystkim, i że czyni to lepiej niż jakiekolwiek instytucje, to jest głęboka wiara PiS-u. Gdy oni to mówią, to zastanawiam się, czy jest to jakieś tęskne odbicie, mało uświadomione, za czasami PRL, kiedy partia PZPR decydowała o wszystkim, czy też refleks czasów współczesnych i krajów sąsiednich - Białorusi i Rosji. Bo przecież i Łukaszenko i Putin trzymają się tak mocno, gdyż są jakąś odpowiedzią na tęsknotę swych obywateli za władzą twardą, paternalistyczną, oraz taką, która goni najbogatszych. Łukaszenko doszedł do władzy jako szef parlamentarnej komisji walczącej z korupcją, Putinowi stale popularności przydaje gnębienie oligarchów, choć wiadomo, że jednych gnębi a drugich nie, i że ci drudzy kwitną u jego boku. Ale, od czasu do czasu, jakiś skalp, ku radości widowni, zdejmuje. A Tusk? On z kolei twierdzi, że państwo powinno być ograniczone, jak najmniej się wtrącać. Że powinno być wycofane, i tak dalej. W praktyce wygląda to tak, że aparat państwowy (plus zależne do niego spółki) służy jako rezerwuar posad dla partyjnych towarzyszy i ich krewnych oraz znajomych. Że staje się coraz bardziej nieruchawy. I że tam, skąd się wycofuje wchodzą dżentelmeni pokroju Mariusza P. Jeśli więc spojrzeć z tej perspektywy na dwie największe partie polityczne to mamy kłopot. Bo oto mamy wybór między jakąś mutacją wschodnioeuropejskiego "porządku" a swojską taplaniną. Przez lata całe Tusk z Kaczyńskim, spleceni w wojennym uścisku, jakoś porządkowali polską politykę, nadawali jej rys stabilności i obliczalności. Ileś czasu minęło, i dziś ten klincz blokuje Polskę, nic nowego po obu stronach się nie rodzi. Co pokazało i kontr-expose Kaczyńskiego, i odpowiedź Tuska, i inne komentarze. Raczej wątpię, by nadchodząca jesień ten stan rzeczy zmieniła.