Tę pierwszą opisują liczby. 800 tys. dzieci w Polsce nie dojada, je tylko jeden ciepły posiłek dziennie, na szkolnej stołówce. Milion Polaków zalega z płaceniem czynszu. 2,3 mln jest bezrobotnych. A 2 miliony wyjechało w poszukiwaniu pracy za granicę. Nawet jeżeli te liczby są przesadzone, nawet jeżeli połowa bezrobotnych pracuje w szarej strefie, to i tak te dane robią wrażenie. Na to nakłada się jeszcze jedno zjawisko, które w prostej statystyce ciężko uchwycić, a które socjologowie nazywają dziedziczeniem pozycji społecznej, dziedziczeniem biedy. Szklane sufity są dziś w Polsce twardsze niż kiedykolwiek po II wojnie światowej. Lech Wałęsa, chłopak z wykształceniem zawodowym, mógł w Polsce Ludowej wywędrować z wioski do dużego miasta, dostać tam robotę, mieszkanie i zarabiać tyle, by wyżywić szóstkę dzieci (liczę te, które urodziły się przed 1981 r.). Dziś nie miałby na to szans, zrujnowałyby go koszty wynajmu dwóch pokoi i koszty utrzymania takiej gromadki. Trudno też przypuszczać, by ofiarowano mu coś więcej niż zwykłą śmieciówkę. No i nie w stoczni, bo to dziś zabytek... Obok paromilionowej grupy wypchniętych na margines mamy kolejne miliony - Polaków pracujących za płacę minimalną lub niewiele wyższą, straszonych groźbą redukcji i zwolnień. I bankructw - w tym roku upadło już 166 firm. A grupa, która tworzy drugą Polskę? Mieliśmy okazję sobie o niej przypomnieć przy okazji szumu, który przeszedł przez media, gdy ujawniano trzynastki. I w Prezydium Sejmu, i w Kancelarii Sejmu, w Kancelarii Prezydenta, i w ministerstwach, i w samorządach, i rządowych oraz samorządowych agendach. Jest to grupa licząca około 1,5 mln osób. Zresztą wciąż rosnąca - w samej administracji rządowej w latach 2008-2012 zatrudnienie wzrosło prawie o 20 tys. osób, czyli o 10 proc. (choć w państwach Unii administrację się redukuje). A zarobki tej grupy w omawianym czasie wzrosły o 23 proc., co kosztowało budżet dodatkowo 10 mld zł. Dodajmy, że w administracji rządowej zarabia się przyzwoite pieniądze. Mam dane z ubiegłego roku - średnia płaca w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego wynosiła ponad 7 tys. zł, a w MSW - ponad 6,4 tys. zł. Średnia. Choć były też rządowe agencje, gdzie wynosiła ona powyżej 10 tys. zł. I żeby była jasność: nie mam duszy anarchisty, uważam, że państwo powinno mieć swoją administrację, z urzędnikami w miarę przyzwoicie zarabiającymi. Tylko że w Polsce przybiera to karykaturalne rozmiary. W Polsce w administracji zarabia się lepiej niż w biznesie, a ma się warunki o niebo lepsze - z trzynastką, z ustawowymi godzinami pracy i skrupulatnie wyliczanymi urlopami. W tej robocie nie ma presji finansowego wyniku, jest więc spokojnie, zwłaszcza że karty zostały już dawno rozdane, od ponad pięciu lat mamy tam ukształtowany układ PO-PSL, więc kto się załapał na swój kawałek tortu, ten śpi spokojnie. Porównanie do spokojnego snu, czy też spokojnej konsumpcji rozszerzyłbym na kolejne, zależne od politycznego rozdania instytucje. W ostatnich tygodniach przeleciały przez media informacje o liniach LOT - że mają straty ponad 200 mln zł, o Telewizji Polskiej - tam strata sięga około 250 mln zł, o kiepskich wynikach KGHM, o kolejnych posadach tworzonych w PKP i tak dalej. I nic! Do tego dochodzą wieści z "frontu drogowego" - odcinki autostrad, które miały być oddane przed Euro 2012, będą ukończone za rok, w międzyczasie okazuje się, że w Polsce buduje się najdroższe autostrady, które i tak zaraz trzeba remontować. A symbolem jakości III RP jest pas startowy w Modlinie, czyli porcie lotniczym im. marszałka Struzika, który trzeba skuwać, bo się kruszy. Ten zbudowany za Polski Ludowej trzyma się świetnie, boeingi mu niestraszne. Ten obecny - kaput. Zaś symbolem tego, jak partia rządząca daje zarobić swoim ludziom, jest były minister skarbu Aleksander Grad, który za 100 tys. zł miesięcznie "buduje" elektrownię atomową. Mamy więc dwie Polski. Jedną zepchniętą za płot, i drugą, żyjącą z publicznego grosza, szastającą milionami i nie poczuwającą się do jakiejś odpowiedzialności. Obie pęcznieją. Rośnie armia szukających pracy, i rośnie armia tych, którzy dostatnio żyją z naszych podatków. Mądry przywódca próbowałby coś z tym zrobić. Otwierać drogi awansu tym wypchniętym, pomagać im, tępić rozbestwienie działaczy swojej partii, które z miesiąca na miesiąc jest coraz większe. Ale nic takiego nie widzę. PO zajmuje się sobą, Schetyna rozprowadza się z Tuskiem i Gowinem. Komentatorzy mówią że oni walczą o władzę. Owszem, o władzę - kto jakie spółki będzie miał pod sobą... Ludzie to widzą. Jeżeli wielomilionowa rzesza Polaków czuje się zepchnięta do rowu, czuje się bezczelnie oszwabiana, jest to dobra gleba dla rozkwitu różnych prawicowych bojówek. Radykalnie kontestujących obecną Polskę. Co chwila słychać, że bojówki wpadły na spotkanie kogoś kojarzonego z lewicą, z okrzykiem "precz z komuną!" Oni krzyczą, twarze mają zasłonięte, więc jak im wytłumaczyć, że komuna to w tym kraju nie rządzi od 23 lat? Że Środa i Palikot też nie rządzą, i że z PZPR nic nie mieli wspólnego. I że to "Solidarność" stworzyła obecny system. Robert Walenciak