Nakręcanie wojennych nastrojów, jak już pisałem w tym miejscu parę tygodni temu, jest koncepcją Kaczyńskiego na trzymanie swej partii w dyscyplinie, a w dalszej perspektywie na wygranie wyborów. Wyśmiewanie PiS-u (i ostentacyjne lekceważenie SLD) jest strategią Platformy na trzymanie się u władzy. Że jedni to oszołomy, a drudzy szczawiki. Ta strategia na dziś wygląda całkiem nieźle. Ale nie wróżę jej powodzenia - z banalnego powodu. Władza się zużywa, a w Polsce zwłaszcza. I różne grupy biznesowe, krążące wokół instytucji państwowych i publicznego majątku, rozszarpią Platformę na kawałki (tak samo jak rozszarpałyby każdą inną partię u władzy, z PiS-em na czele). Tusk niczego tu nie upilnuje. Będą geszefty mu robić pod samym nosem. I na oczach wyborców. Przykładem niech będzie "zawirowanie" wokół Polskiej Agencji Prasowej, które opisuje Grzegorz Boguta w "Gazecie Wyborczej". Otóż nadzorujący PAP z ramienia skarbu państwa wiceminister Adam Leszkiewicz do spółki z byłym przewodniczącym rady nadzorczej Krzysztofem Andrackim zagięli na PAP parol, i wszelkimi sposobami, trzykrotnie unieważniając konkurs na prezesa zarządu, łamiąc prawo, czynią wszystko, by Agencję obsadzić sobą (czyli Andrackim) lub ludźmi spolegliwymi. To, że idzie im jak po grudzie, to ich pech, że w radzie nadzorczej PAP są jeszcze nie-platformersi. Ale prą za swoim. Wstydu tu nie ma - z artykułu jednoznacznie wynika, że celem Andrackiego jest nieruchomość należąca do PAP, czyli działka i hale Drukarni Naukowo-Technicznej, mieszczącej się w dobrym punkcie Warszawy. I że taki skarb można sprzedać, na przykład spółce zarządzanej przez żonę Andrackiego, a ta już coś fajnego na tej działce wybuduje. (Ten mechanizm, jak podaje Boguta, miał miejsce przy sprzedaży siedziby warszawskiego kina "Wars". Kino, należące do samorządu województwa mazowieckiego, "modernizowała" spółka Max-Film, której szefował Andracki). Dodajmy jeszcze dwa elementy. Po pierwsze, trzy lata zmagań o PAP to brak efektywnego i kompetentnego zarządu. I coraz gorsza pozycja Agencji na rynku. Ale podejrzewam, że dla tych wszystkich "menedżerów", którzy wokół PAP się kręcą, nie ma to znaczenia, oni są zaślepieni działką... Po drugie, ta cała operacja odbywa się w bardzo plotkarskim środowisku - w świecie mediów. Wiadomo więc, że wszystko za chwilę zostanie opisane. Ile trzeba mieć w sobie tupetu, by na to nie zwracać uwagi? A może - pospekulujmy - ktoś myśli tak: po moim interesie życia - choćby potop? Mam dziwne przypuszczenie, że podobnych spraw jest wiele, jak Polska długa i szeroka. I ludzie to widzą. I interpretują, nie wchodząc w żadne niuanse. I w pewnym momencie powiedzą sobie - no, nie, każdy, ale nie ci geszefciarze... Jeżeli więc Jarosław Kaczyński, w swej furii gromienia wrogów, odczuje kiedyś potrzebę miłych słów wobec ludzi z drugiej strony barykady, to ma okazję - może wyściskać Leszkiewicza i Andrackiego. Trochę mu pomagają. PiS liczy na takich ludzi, choć sam czyni wiele, by wyborców do siebie zniechęcać. Przy okazji debaty nad morderstwem w Łodzi partia ta odkryła kawałek swej duszy. Otóż zaproponowała ona powołanie zespołu ds. monitorowania internetu, i domagała się, by ABW medium to regularnie "czesała". Dwadzieścia lat z hakiem minęło od rozwiązania cenzury - no i proszę, stare wraca. To znaczy - chce wrócić. Politycy PiS swą inicjatywę tłumaczą rozprzestrzeniającą się w sieci agresją i chamstwem. Faktycznie, nieokrzesanie sieci męczy - jak credo brzmią słowa Stanisława Lema, że gdyby nie internet, to nie wiedziałby, że na świecie jest tylu idiotów. Ale pomysł de facto cenzurowania internetu jest nie tylko niewykonalny, co mało mądry. Sieć jest miejscem nieocenionym, tu można wszystko, tu można znaleźć informacje i opinie, które w oficjalnej przestrzeni nie mają szans na przebicie się. Parę wulgaryzmów czy mało mądrych wypowiedzi jest niewielką ceną, jaką płacimy za wolność. Zwłaszcza, że różni bluzgacze, różne trolle, są przez użytkowników ignorowani, tak jak się omija przeklinającego na chodniku. Omija się go i idzie dalej. Spotkałem się z opinią, że poczucie anonimowości wzmaga w sieci agresję, no i że jest wykorzystywane - przez partyjne młodzieżówki do zagłuszania "wrogów", przez firmy PR, przez agencje reklamy ("anonimowy" Zdzisio wychwala produkt X i gani konkurencję), i tak dalej. Ale to też są sprawy do rozwiązania. Anonimowość w sieci jest umowna (i nieuchronnie będzie coraz mniejsza), jak trzeba, to autora można namierzyć w kilkanaście minut. Także autora gróźb karalnych. Wielkich armat przeciwko internetowi wytaczać więc nie ma sensu. W moim przekonaniu takie pomysły bardziej świadczą o stanie umysłów ich autorów (cenzurować, karać, zakazywać) niż o rzeczywistym stanie rzeczy. Nieciekawie wyglądającym, niestety. Robert Walenciak