Minister infrastruktury Cezary Grabarczyk, człowiek któremu płacimy, by to wszystko dobrze działało, wydał z siebie takie słowa: "bitwa o wprowadzenie nowego rozkładu jazdy została przegrana, ale rząd wygra wojnę o lepsze usługi na kolei". Czytałem to kilka razy. I nie wiem - cynizm to czy głupota? A może Stanisław Bareja puka gdzieś z zaświatów? Minister ogłosił też, że za bałagan na kolei nie da prezesom spółek kolejowych premii rocznych. Mój Boże, przecież te spółki są deficytowe, więc prezesom i tak żadne premie się nie należą. Cóż więc minister chce zabierać? Mydli nam oczy? A może - sądzę, że to jest właściwa odpowiedź - po prostu się nie zna, i mówi bez świadomości tego co mówi? Niestety, premier też nie imponuje formą. Przypominam, wydarzenia kolejowe trwają od 12 grudnia, a Donald Tusk ograniczył się do tego, że z godnością poinformował, że jest w tych wszystkich sprawach bardziej ostry niż minister. Czyli dużo powiedział, ale niewiele zrobił. A potem dodał, że musi zapoznać się z sytuacją, przemyśleć ją, i tak dalej. Jezus Maria, to z naszym państwem jest już tak źle, że trzeba tygodnia, by odpowiednie służby przedstawiły premierowi sytuację w Ministerstwie Infrastruktury? To premier nie wie? Nie widzi? A może nie interesują go opinie służb od infrastruktury, tylko opinie służb od PR? Sądzę, że to może być dobra odpowiedź. Otóż w polityce, tak zresztą jak i w życiu, obowiązuje zasada reflektora. Kto chodzi do teatru, ten wie - reflektor wyłania z mroku jednych aktorów, a chowa innych, te fragmenty sceny a nie tamte. On prowadzi nasz wzrok i naszą uwagę - byśmy koncentrowali się na tym, na czym chce reżyser. W teatrze jak w życiu - cała prasa kobieca jest zapełniona poradami, jak panie mają uwypuklać te piękniejsze fragmenty swego ciała, a tuszować mankamenty. W polityce jest tak samo. I rząd, i opozycja, strzelają reflektorami, wmawiają nam, że te właśnie sprawy są ważne, a tamte nieistotne, w ten sposób organizując naszą uwagę. Tak to już jest, nie ma się co na to gniewać, rząd ma prawo się chwalić, opozycja ma obowiązek wytykać mu błędy. Zwłaszcza opozycja jest tu ważna. Bo władzę trzeba naciskać. Władza nienaciskana wysferza się, wtedy wygoda urzędnika (a czasami - w patologicznej wersji - jego jakiś geszeft) stają się racją stanu. Niestety, polski kłopot polega na tym, że tej władzy nikt na poważnie nie naciska. Czy oznacza to, że mamy słabą opozycję? O nie! Opozycję mamy mocną, ona może wiele. Rzecz polega tylko na tym, że zajmuje się nie tym co trzeba. Reflektor, którym świeci, kierowany jest nie w te miejsca, które są ważne. Parę miesięcy temu, gdy Jarosław Kaczyński proklamował nowy zwrot, tłumaczyłem, że ma to ręce i nogi, że polityka totalnej opozycji może przynieść mu sukces, tak jak przyniosła sukces na Węgrzech Viktorowi Orbanowi. Ale, zdaje się, że Kaczyński to nie Orban. Nie potrafi tak grać. Orban rozbijał socjalistów metodycznie - napuszczał na nią skrajną prawicę, ona robiła awantury, on sam ograniczał się do punktowania w tzw. poważnych sprawach. U nas Kaczyński zachowuje się tak jak ta węgierska prawica, którą Orban pogrywał - handryczy się z Tuskiem, handryczy się z Komorowskim, obraża, opowiada, że wszędzie mają stanąć pomniki katastrofy smoleńskiej, sam się spycha na margines. Ku radości Platformy, która chętnie toczy boje o krzyż na Krakowskim Przedmieściu, czy o wizytę Miedwiediewa. W efekcie od kilku lat polska polityka, polskie bitwy polityczne, organizowane są wokół spraw symbolicznych i towarzyskich. Na zasadzie - gdzie stawiamy pomnik, ładny on czy brzydki, a poza tym ten pan mnie obraził. I w tych klimatach funkcjonuje minister Cezary Grabarczyk. Bo lata całe mówiono o innych sprawach, więc on miał spokój. Zbudował w Platformie swoją frakcję, podobno dorobił się w klubie PO 80 szabel, zajmował się sprawami partyjnymi, a w ministerstwie zawalał wszystko co miał do zawalenia. Pamiętam jak Grabarczyk naprężał się trzy lata temu, obiecując, ze w latach 2008-2012 powstanie w Polsce 4 tysiące autostrad i dróg szybkiego ruchu. Och, jak o tym bębniono! I co? Po pół roku ogłoszono nowy plan, jeszcze wspanialszy, ale obiecując 3 tys. km autostrad i dróg ekspresowych. Po kolejnych paru miesiącach przyszła korekta - 900 km autostrad i 1 tys. km ekspresówek, czyli 1900 km. W marcu tego roku padła nowa liczna - 1136 km obu rodzajów dróg. A to są tylko plany i zapowiedzi. Bo to co się buduje, to jest inna sprawa. I tylko najwięksi optymiści wierzą jeszcze, że do Euro'2012 dojedzie się autostradą z Łodzi do Warszawy... W budowie dróg króluje ślimak, a na kolei - mamy chaos. Przez lata całe kolej zmieniała rozkłady jazdy, i jakoś się udawało. A teraz się nie udało. Inny rozkład (przed świętami!) pojawił się w Internecie, inny na dworcach, ludzi kierowano na perony, których nie ma. To cud, że pociągi nie powpadały jeden na drugi. Już z tego powodu nadzorca tego bałaganu powinien być wyekspediowany w kosmos - bo udowodnił, że nie jest w stanie dopilnować najprostszych spraw. Tych, za które mu płacimy. To jest oczywista oczywistość. Zapiszmy więc w tej sprawie plusa dla SLD, że żąda dymisji ministra. Oni chyba jako pierwsi pojęli, że naród chce głowy Grabarczyka. Bo ludzi bardziej wkurza nieróbstwo i bałaganiarstwo niż brak patriotycznego zadęcia. A poza tym, warto przyglądać się uważnie, jak to wszystko się potoczy. Gdyż sprawa jest rozwojowa, to raz, a po drugie - wiele mówiąca. Bo pokaże i układ sił w Platformie, i formę Tuska, i siłę opozycji, i pozycję mediów. Wszystko w jednym. Reflektory na scenę! Robert Walenciak