Latem i jesienią mieliśmy wojnę na granicy polsko-białoruskiej i pseudo-patriotyczny szantaż. Teraz, od kilku tygodni, mamy oczekiwanie na wojnę rosyjsko-ukraińską. Och, podają nam regularnie, kiedy wybuchnie, którędy Rosjanie zaatakują, ile będzie ofiar, itd. Czytam te tytuły, jeden, drugi, trzeci, i odnoszę wrażenie, że przynajmniej połowa ich autorów aż drży z emocji na myśl o wojnie, marzą o niej. Tfu! Do dziś mam w oczach film z Donbasu, z roku 2014, pokazujący chłodnię z ciałami poległych. Chłopcy po dwadzieścia parę lat, jak manekiny, sztywni, jeden na drugim. Życie było przed nimi, ale nie dane im było go zasmakować. Babuszka pilnująca chłodni płakała... Nie mam złudzeń, jedni podkręcają wojenną atmosferę z głupoty, inni z wyrachowania. Głupota jest nieodgadniona, nie ma co nad nią się rozwodzić, porozmawiajmy o wyrachowaniu. To rzecz znana od zawsze, że wojenne zapowiedzi pomagają w wewnętrznych kłopotach, dyscyplinują społeczeństwo, pozwalają sceptyków chwycić za twarz i prać mózgi. Straszenie wojną, przygotowania do niej, atmosfera temu towarzysząca, szantaż patriotyczny - jeśli nie jesteś z nami, to jesteś z wrogiem, władzy się opłaca, zwłaszcza takiej, która sobie nie radzi. Nie ma więc co się dziwić, że wojenne okrzyki dobiegają z Moskwy, bo prezydentowi Putinowi służą - i na arenie wewnętrznej i międzynarodowej. Ale i pożytki z wojennych okrzyków odkryli też demokraci. Prezydentowi Bidenowi po ewakuacji z Afganistanu spadły notowania i nie chcą iść w górę. Więc jest okazja zagrać twardziela. Prezydent Macron z kolei właśnie wchodzi w decydującą fazę kampanii. Premier Boris Johnson również łaknie sondażowego impulsu. Cóż go więc kosztuje wyjazd na wschód i parę obietnic? A nasz nieszczęsny rząd? Kryzys na granicy polsko-białoruskiej dał mu sporo punktów, z maili Michała Dworczyka dowiedzieliśmy się, jak z tego się cieszyli, więc spin-doktorzy liczą najwyraźniej na powtórkę. Ach, jak pięknie można się prezentować! Prezydent w Berlinie, minister w Waszyngtonie! Wszędzie ważni. Choć tak naprawdę ta gra, nie w jej medialnym obrazie, ale tym rzeczywistym, rozgrywa się kilka pięter nad nami. Dla Rosjan jest to gra w trójkącie - Moskwa-Waszyngton-Pekin. Putin wie, że odgrywa tu rolę jęzora u wagi, więc licytuje jak może najwyżej. Jeśli chodzi o Scholza i Macrona - oni z kolei mają mandat z czasów porozumienia mińskiego w sprawie Ukrainy. Poza tym, mają też realne narzędzia - Niemcy kontrolują kurki do rosyjskich gazociągów idących do Europy, Francuzi mogą w Rosji inwestować lub inwestycje wycofać, to są konkretne możliwości. Polski w tej grze realnie nie ma. Owszem, w telewizji mogliśmy zobaczyć, jak wylądowały dwa samoloty z amerykańskimi żołnierzami, ale chyba nikt nie sądzi, że zmienia to w jakikolwiek sposób istniejący układ sił. Co innego go zmieniło... Zwróćmy uwagę, w komentarzach polityków i publicystów regularnie formułowane były pretensje wobec Macrona i Scholza, że próbują z Putinem rozmawiać, że nie są twardzi itd. Okraszone apelami o jedność europejską. Trudno o coś bardziej obłudnego. Polska od 6 lat podważa jedność europejską, na każdym kroku. Razem z Marine Le Pen i V kolumną Putina w państwach Unii. Cały jej wysiłek skierowany jest, by Unię Europejską rozhermetyzować, pod hasłem, że chcemy Europy ojczyzn, czyli że każdy sobie rzepkę skrobie. W sprawie uchodźców, w sprawie sądów, rządów prawa, zielonej Europy, Polska była i jest ostentacyjnie obok, głosi, że żadna jedność jej nie dotyczy. Bo jest inna, i ma swoje interesy. Aż się prosi w tej sytuacji zapytać, dlaczego politycy PiS tak się dziwią, gdy swoje interesy realizują Niemcy lub Francja? Przecież sami takiej sytuacji przez lata się domagali! Efekt mamy taki, że Unia Europejska, po brexicie, po działaniach jej wewnętrznych przeciwników, nie jest już graczem, który mógłby siąść do stołu. Mimo że, jak całość, gospodarczo niewiele jest mniejsza od Chin czy USA. O Rosji nie ma nawet co wspominać, bo to gospodarczy średniak. Liderzy Unii występują więc osobno, choć jeszcze parę lat temu do Kijowa i Mińska załatwiać sprawy latała trójka - trzech szefów dyplomacji, Niemiec, Francji i Polski. Dziś to niemożliwe, dziś zamiast siadać do stołu na czwartego, Europa jest w przedpokoju. To znaczy, są tam jej liderzy. A my, Polska, czekamy z kolei w ich przedpokojach. Tak jest w realu. W telewizji natomiast patriotycznie krzyczymy, napinając się odważnie. My, Polacy, żywcem zerżnięci z Dostojewskiego.