Mówi, że państwo jest w złym stanie i trzeba je naprawić. I żeby je naprawić, musimy to czynić wspólnie, w zgodzie. Więc trzeba zjednoczyć Polaków, bo po 10 kwietnia wszyscy byliśmy zjednoczeni, a potem "ktoś" nas skłócił. To tylko z pozoru dość ogólne i niewinnie wyglądające opinie. Bo przecież trzeba je czytać "politycznie". Dla Dudy państwo jest w złym stanie dlatego, że rządzi <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-platforma-obywatelska,gsbi,40" title="Platforma Obywatelska" target="_blank">Platforma Obywatelska</a>. Formacja tych, co układali się przy Okrągłym Stole (że przy tym meblu zasiadali bracia Kaczyńscy, a <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-bronislaw-komorowski,gsbi,1500" title="Bronisław Komorowski" target="_blank">Bronisław Komorowski</a> był przeciw takim porozumieniom - to nie ma znaczenia). Platforma Polskę niszczy, wyprzedaje, wyzyskuje (sama, i do spółki z PSL-em, obcym kapitałem i kapitałem nomenklaturowym). W wersji soft brzmi to trochę inaczej - mówi się, że nie wykorzystuje istniejących możliwości. Ale wersja soft - pamiętajmy - jest tylko na użytek zewnętrzny, żeby nie wystraszyć... Więc gdy PiS śpiewa "ojczyznę wolną, racz nam wrócić Panie...", to wiadomo, że chce ją wyzwolić od tych złych i sprzedajnych rządów. Owszem, Andrzej Duda jest bardziej powściągliwy, nie mówi o wyzwoleniu, mówi o "naprawie". I zaraz dodaje, że zna kompetencje prezydenta, że jeśli chodzi o "naprawę", to raczej jest to sprawa rządu. Czyli, gdy będziemy mieli "swój" rząd, wszystko ruszy z kopyta. "Swój", czyli rząd, którego premierem będzie Beata Szydło, i który będzie miał większość w parlamencie. Więc gdy Andrzej Duda, już jako prezydent Rzeczpospolitej, wyrusza w objazd polskich miast i miasteczek, zamiast europejskich stolic (co tam europejskie stolice!), to nie ma w tym przypadku. Ma bowiem do wykonania zadanie. On o tym wie, dlatego nie meldował w wieczór wyborczy "melduję prezesie wykonanie zadania!", bo to jeszcze nie ten etap. Przed nim bowiem są wybory parlamentarne. A to oznacza, że do 25 października prezydent będzie motorem kampanii wyborczej PiS. Niczego innego po nim się nie spodziewajmy. On będzie, swoimi inicjatywami, osłabiał rząd Ewy Kopacz, co chwila będzie stawiał ją w niekomfortowej sytuacji, tak jak teraz, gdy mówi, że chce dać 500 zł na każde biedne dziecko, tylko rząd nie chce o tym rozmawiać. Jednym słowem, walczył będzie o jak najlepszy wynik partii Jarosława Kaczyńskiego. Ha! Dlaczego nie ma w nim pokusy, by od PiS-u się dystansować, by budować własną pozycję? Przecież jako arbiter miałby najwięcej władzy... Pewnie dlatego, że Andrzej Duda wciąż mentalnie czuje się ministrem w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. On należał do tamtego staffu, uczestniczył w życiu tamtej Kancelarii, w naradach, w dyskusjach. Wspólnie się cieszył i wspólnie oburzał. Jest przesiąknięty tamtym myśleniem. I wciąż więcej w nim prezydenckiego urzędnika niż prezydenta. On - takie odnoszę wrażenie - rzeczywiście głęboko wierzy, że Lech Kaczyński był wielkim mężem stanu, a ci wszyscy, którzy mówią inaczej, że był przeciętnym prezydentem, o ograniczonych horyzontach, to albo są z innego obozu, więc są wrogami z definicji, albo zostali otumanieni przez złą propagandę. To doskonale widać, gdy Andrzej Duda zapowiada działania związane z walką o dobre imię Polski za granicą, z polityką historyczną, a przede wszystkim z "odbudową jedności" Polaków. Gdy mówi: po 10 kwietnia byliśmy zjednoczeni i ktoś to popsuł. Kto popsuł? Przecież wiadomo kto, przecież nie PiS, nie "rodziny smoleńskie", nie Ewa Błasik ani <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-malgorzata-wassermann,gsbi,1675" title="Małgorzata Wassermann" target="_blank">Małgorzata Wassermann</a>, tylko ci wszyscy, którzy się nie dołączyli, do krzyża na Krakowskim Przedmieściu i do zespołu <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-antoni-macierewicz,gsbi,993" title="Antoniego Macierewicza" target="_blank">Antoniego Macierewicza</a>. Dla prezydenta, i on w to wierzy, jedność jest więc wtedy, kiedy wszyscy są tacy jak on. Kiedy zgadzają się z poglądami wychodzącymi z wnętrza PiS-u. Więc gdy chce tę jedność budować, to wyobraża sobie, że będzie (dobrotliwie, a jakże!) tych innych, te zagubione owieczki zbierał i zaganiał do stada. Gdzieś tam, do tylnych szeregów, bo przecież błądziły, nie mają tego kryształu w życiorysie. Ten jego sposób pojmowania "jedności" to nic nowego. W czasach Polski Ludowej też mówiono o jedności narodu. Twardym rdzeniem tej jedności była Partia, czyli PZPR. A tym "nie do końca przekonanym" łaskawie oferowano miejsca w dalszych szeregach, w tzw. stronnictwach sojuszniczych, organizacjach katolików postępowych, albo w gronie "bezpartyjnych fachowców". Po roku 1989 sytuacja się odwróciła - z nadania historii elitą zostali ci, którzy mieli dobry życiorys w "Solidarności", w podziemiu, a pariasami byli ci z PZPR. Owszem, mogli być dyrektorami departamentów, ale nie wyżej, bo mieli życiorysową skazę. Więc czasami "solidarnościowy" minister łaskawie pochwalił jednego lub drugiego komucha, ale pilnie baczył, by ten znał swoje miejsce w szeregu. Tu szlachta, a tam włościanie. Teraz, o takiej "jedności", ale na swoją modłę, opowiada Andrzej Duda. I tak to pojmują jego zwolennicy, którzy w dniu zaprzysiężenia wołali "nasz prezydent!", a jednocześnie lżyli "nie swoich" prezydentów - Lecha Wałęsę, Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komorowskiego. To dowodzi, że - po pierwsze - w Polsce nie nauczyliśmy się, że jesteśmy różni i to akceptujemy, i mamy równe prawa, a po drugie - że dotarła do nas fala autorytaryzmu, która przelewa się przez wschodnią i środkową Europę. W której hasła silnej władzy, która się opiekuje, narodowej dumy, przekonania, że obcy czyhają i chcą nas wykorzystać i okraść, są obecne nie tylko w dyskursie publicznym, ale i w głowach rządzących. Czasami z tego wychodzą rzeczy straszne i śmieszne zarazem, co widać na przykładzie prezydenta Putina, ale to temat na inną opowieść. My rozmawiamy o prezydencie Andrzeju Dudzie i jego politycznych zamierzeniach. O tym, jak chce pokonać Platformę i wyrwać z jej rąk rząd, i jak wyobraża sobie władzę PiS, i najbliższe lata. Że będzie - jak lamentował niedawno jeden z mainstreamowych dziennikarzy - "okropny". Nie powiedziałbym tego. Raczej uważam, że to Platforma była (jest) tak okropna, tak bezczelna ze swoimi rautami, ośmiorniczkami, układami, cwaniakowaniem, że Polacy (a przynajmniej znaczna ich część) zamknęli oczy i powiedzieli: dość. Więc nie ma sensu narzekać na Dudę, bo niczym nie zaskakuje, lepiej wziąć głęboki wdech i powiedzieć tym z PO: sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!