Mój Boże, czy ktoś uważa, że gra czysto? W sprawie ACTA toczy się polityczna gra. Przy czym różne jej podmioty grają o coś innego. I warto mieć tego świadomość. Zacznijmy od premiera Tuska. W sumie premier gra dość czytelnie i racjonalnie. Zgadzam się z opiniami, że rząd zupełnie ACTA zlekceważył, póki nie wybuchły protesty o tej umowie, nikt w rządzie nie słyszał. Ot, młyn legislacyjny coś tam miele... A poza tym, Amerykanom na tym zależy... Gdy protesty wybuchły, premier początkowo je zlekceważył. I pewnie dlatego nie cofnął rekomendacji, i ambasador w Japonii umowę podpisała. Ale ten podpis awantury nie zakończył, ona samoistnie się rozwijała, więc rząd zweryfikował swe stanowisko. I premier, i minister Boni uderzyli w pokorę, przyznając, że konsultacje w sprawie ACTA, które wcześniej prowadzono, były - nazwijmy to delikatnie - symboliczne, że rząd w tej sprawie popełnił błąd, że przeprasza. No i premier ogłosił też, że zawiesza ratyfikację ACTA - jako lider największej partii ma taką siłę... To było dobre posunięcie. Po pierwsze dlatego, że zapisy porozumienia ACTA, o czym wcześniej pisałem, niosą zbyt wiele potencjalnych zagrożeń dla naszej wolności, żeby je przyjmować z dobrą wiarą. Ta umowa w obecnej formie nie powinna wchodzić w życie. Więc brawo, dobra decyzja! Choć myślę, że premier tego rodzaju argumentami raczej się nie przejął, bardziej go zmartwiło, że staje się Czarnym Piotrusiem internetu, że spada mu w sondażach, że jest awantura, a on nad nią nie panuje. To zadecydowało o tym, że rząd zmienił front. I uznał, że łatwiej przeżyć telefony z ambasady amerykańskiej niż ataki internautów. Zmiana frontu oznaczała też zmianę "klimatu". Kilkanaście dni temu minister Zdrojewski szedł w zaparte i mówił - umowa była konsultowana, umowa nie narusza żadnych praw, umowa służy walce z piractwem i złodziejami. Teraz Tusk z Bonim biją się w piersi, że zgrzeszyli, i na głowie stają, by pokazać, że chcą wcześniejsze błędy nadrobić. Nie bądźmy naiwni - może i chcą się pokajać, ale - podejrzewam - jeżeli coś naprawdę czują, to pewnie złość, że tak się dali wkopać. Więc teraz chcą odrobić stracone punkty. I jednym z elementów odzyskiwania pozycji jest koncept poniedziałkowych (czyli dzisiejszych) konsultacji. Na 14:00 przedstawiciele najgłośniej protestujących środowisk zaproszeni zostali do Kancelarii Premiera. Ha! Jeżeli do tej pory nic mnie nie zaskakiwało, bowiem premier w obliczu kryzysowej sytuacji zachowywał się podręcznikowo, to zdziwiło mnie, że protestujący ogłosili, że na spotkanie nie przyjdą. O, szanowni państwo, to jest błąd. Ja rozumiem, że wysyłanie zaproszenia w piątek na poniedziałek jest mało grzeczne. Że tak naprawdę nie wiadomo, o czym będzie spotkanie. Że wiadomo za to, że owo zaproszenie to element politycznej gry, że masę w tym PR (pijaru, znaczy się...) Cóż, taki jest świat... Naprawdę ten rząd jest pod ścianą, sprawa anty- ACTA to był dla niego cios między oczy i bez sensu jest pozwolić mu łatwo się wywinąć. Bo bojkot konsultacji daje Tuskowi do łapy argument - chciałem gadać, a oni nie chcieli. Ja wyciągam rękę, a oni mnie obrażają. Ja im mówię "sprawdzam", a oni dają dyla... Takie to dziwne towarzystwo... Przepraszam, ale czyje w takiej sytuacji będzie górą? W takiej sytuacji logicznym byłoby, gdyby środowiska zaangażowane w anty-ACTA przyszły do Kancelarii. By dokładnie przedstawiły premierowi swoje zastrzeżenia (tzn. te, które prezentują na swoich stronach internetowych) i postulaty. By powiedziały, co chcą. I ustaliły harmonogram działania, czyli kolejnych etapów konsultacji. By wciągnęły rząd i media (których wcale nie mają za sobą) w swoją grę, w otwarte, jawne konsultacje. Mądre wejście w negocjacje automatycznie buduje pozycję "strony społecznej". Jak ktoś nie wierzy, niech przypomni sobie Okrągły Stół, kiedy to w ciągu kilku tygodni negocjacji "Solidarność" zdobyła rząd dusz... Dlaczego anty-actowcy tego nie robią? Przeczytałem argumenty, które zamieścili, i sorry, ale są one słabej jakości. Sprowadzają się do oskarżenia, że rząd ukrywa i kręci. Otóż, owszem, kręci. Ale co to ma za znaczenie? Bojkot można wytłumaczyć na kilka sposobów. Po pierwsze, anty-actowcy podbijają stawkę. Teoretycznie jest to możliwe - choć niepotrzebne, bo rząd nie buduje jakichś barier, nie stawia warunków. Po drugie - anty-aktowcy niewiele mają do powiedzenia, są przeciw i to wyczerpuje ich potencjał intelektualny. Boją się dyskusji. Hmm, patrząc na ich strony internetowe tę wersję odrzucam. Jest też trzecie wytłumaczenie - otóż być może ludzie, którzy ruchem anty-ACTA zawiadują, mają inny cel niż obalenie niechcianej umowy i ułożenie dobrego prawa (bo regulacje w tej sprawie są nieuniknione). To zresztą można było zauważyć podczas ubiegłotygodniowych manifestacji, które zjednoczyły mozaikę środowisk. Tam obok stowarzyszenia Nowoczesna Rzeczpospolita można było zauważyć kiboli czy też sympatyków PiS. Czy też po prostu ludzi wściekłych na rząd i demonstrujących przeciw, bo nadarzyła się okazja. Jedni więc demonstrowali, bo interesowała ich sprawa, zatrzymanie ACTA. Drudzy, bo chcieli być przeciwko Tuskowi. I na to wychodzi, że teraz górą są ci drudzy. Bo bojkot konsultacji, gest - że oto rząd znów kręci, więc my z takimi krętaczami rozmawiać nie będziemy, że musi spełnić wcześniej ileś tam warunków - jest gestem osobistych nieprzyjaciół Donalda T. Tylko że obrażając się na premiera i obrażając premiera niewiele się osiągnie. Kibole krzyczeli "Tusk matole, twój rząd obalą kibole!", i nie wiem, co obalili, ale na pewno nie był to rząd. Więc warto, by anty-aktowcy sobie odpowiedzieli - czy walczycie o dobre zapisy dotyczące ACTA, czy też walczycie z rządem? Co chcecie osiągnąć? Chodzi wam o dokuczenie Tuskowi, o wykrzyczenie własnej frustracji i złości, czy o załatwienie sprawy? Chcecie gadać, czy chcecie rewolucji? Inaczej mówiąc - chcecie być PPS-em czy KPP? Bo rząd bardzo chętnie was w roli KPP obsadzi. Z ulgą. Więc nie idźcie tą drogą. Robert Walenciak Weź udział w internetowym referendum w sprawie ACTA!