Zacznijmy więc od opowieści sprzed dwudziestu paru lat... Otóż ten mój znajomy pracował w jakimś sadzie i zawoził jabłka (czy gruszki, już nie pamiętam) do fabryczki produkującej dżemy. Zawoził je bezpośrednio z sadu, a parę dni później przychodziła z fabryczki informacja, ile tych owoców było, w jakim gatunku, no i zapowiedź stosownej zapłaty. Po takim trzecim czy czwartym transporcie mój kolega zaniepokoił się i zapytał bauera, dlaczego nie waży owoców przed wysłaniem, a przynajmniej nie wyśle kogoś, kto na miejscu rachowałby te kilogramy czy też oceniał, czy to pierwszy sort czy trzeci. Bo różnie przecież może być... Bauer, gdy takie pytanie usłyszał, tylko się uśmiechnął. - Słuchaj - odparł - ja z tym człowiekiem handluję już 20 lat. Wcześniej mój ojciec handlował z jego ojcem, a jeszcze wcześniej mój dziadek z jego dziadkiem. Zawsze było dobrze. To porządna rodzina. Więc dlaczego miałbym im nie ufać? W ten sposób mój znajomy ze zdumieniem odkrył, że ten cały krwiożerczy kapitalizm kręci się tak sprawnie, bo ludzie mają do siebie zaufanie. A teraz przenieśmy się nad Wisłę. Jak do tej pory, w połowie wakacji, zbankrutowało siedem biur podróży. Ludzie, którzy nieraz oszczędzali cały rok, żeby na dwa tygodnie pojechać do ciepłych krajów, wyrzucani są z hoteli, krzyczą na nich, koczują na lotniskach. Masakra - jednym słowem. Oczywiście, każdy rozumie, że firmie może się nie powieść, że może zbankrutować, ale w tym przypadku jedna rzecz jest warta uwagi - te biura do końca, do momentu ogłoszenia niewypłacalności przyjmowały pieniądze na wyjazdy, choć właściciele wiedzieli, że już nikogo na wakacje nie wyślą... Falę bankructw biur podróży przebija upadłość taniej linii lotniczej OLT i funduszu inwestycyjnego. Ludzie kupowali bilety, które teraz są świstkami papieru. Inni zaufali i zainwestowali swoje oszczędności... I koniec. Wystarczy w miarę uważnie czytać gazety, by regularnie natykać się na takie informacje, że jakaś firma albo bankrutuje, albo jest w tarapatach finansowych, więc jej pracownicy nie dostają pensji. Pracowali za figę z makiem. Tych wszystkich informacji jest w ostatnich miesiącach od groma. I one pokazują nie tylko to, że kryzys już nie puka do polskich drzwi, ale że wszedł do środka i rozsiadł się wygodnie na kanapie. One pokazują coś jeszcze - że polski kapitalizm nie polega na zaufaniu, ale na tym, kto kogo natnie. I wygląda na to, że to jest norma. Że normą jest łowienie leszczy na obietnicę wielkich zysków, że normą jest sprzedawanie Niderlandów czy też niepłacenie za wykonaną pracę. Że każdy każdego chce wykiwać. Tak samo dzieje się zresztą w polityce - premier Tusk obiecywał nam tanie państwo, konkursy, przejrzyste zasady, a tu wystarczyło na chwilę się odwrócić - i myk! Tuskowy minister Aleksander Grad został z pensją 110 tys. zł miesięcznie (on sam twierdzi, że tyle nie bierze, ale ile - powiedzieć nie chce) prezesem spółki, która ma budować elektrownię jądrową. Mój Boże, to może od razu powołajmy spółkę, która będzie produkować rakiety na Księżyc... Patrzę na to wszystko, na to rwactwo bez zasad, na wzajemne oszukiwanie i ciarki po plecach mi przechodzą. Bo niczego na bladze się nie zbuduje - ani porządnego biznesu, ani porządnego państwa. To także zaproszenie dla wodza, który chwyci za twarz... Życie nie polega na tym, żeby wciąż walczyć, podejrzewać, wzajemnie się oskarżać i wciąż się kantować. To jest przecież patologia, nikt w takim miejscu nie wytrzyma. Życie polega na tym, że sobie ufamy - mąż ufa żonie, żona mężowi, pracownik ufa szefowi, szef pracownikom, klient ufa bankowi, wyborcy ufają politykom i tak dalej... Oczywiście, rozumiem, że czasami różnie się układa, że można się przewieźć, czy to na niwie rodzinnej czy zawodowej. Ale to powinny być wyjątki, potwierdzające regułę. U nas jest dokładnie odwrotnie. Dlaczego? Proszę nie wymagać ode mnie łatwych odpowiedzi. Te krążą w publicznej przestrzeni - że za dużo demokracji i za mało Boga (to bp Ryczan i ks. Rydzyk), że za dużo Tuska (to Kaczyński), że za mało Tuska (to Tusk), że za dużo Kościoła (to Palikot) i tak dalej. Traktuję je jako element blagi, one nic nie wyjaśniają. To zawołania propagandowe, a nie diagnoza choroby. Ta choroba jest głębsza. I - jak pokazują ostatnie tygodnie - zdecydowanie się pogłębia. Robert Walenciak