W Sejmie, podczas ostatniego posiedzenia, posłowie mieli głosować nad odrzuceniem weta prezydenta Dudy do ustawy o uzgodnieniu płci. Mieli, ale nie głosowali, gdyż komisje sejmowe nie potrafiły wyłonić posła sprawozdawcy. A jak takiego posła nie ma, to nie można głosować. Tak oto trikiem prawniczym koalicja PO-PSL uratowała się przed kompromitacją na oczach kamer. Kompromitacją, bo PSL zagłosowałoby według wskazań biskupów, a Platforma by pękła i część jej posłów też wybrałaby prawicę. Dlaczego? Miejmy świadomość, że Ewa Kopacz nie ma już wobec nich żadnego "trzymania". Listy są już ułożone, kto miał się na nich znaleźć, ten jest, kto miał wypaść, ten wypadł. Więc czym jeszcze Ewa Kopacz może danego posła (i równocześnie kandydata) dyscyplinować? To bardziej taki poseł (i kandydat) boi się miejscowego biskupa (bo ten może napsuć w kampanii) niż przewodniczącej partii, która za parę tygodni nie będzie ani premierem ani przewodniczącą. Tak oto pryska na naszych oczach mit o "zwrocie w lewo" PO, a jeśli ktoś jeszcze w niego wierzy, to proszę przyjąć moje wyrazy współczucia. W tym samym mniej więcej czasie czegoś podobnego doświadczyliśmy ze strony sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Najpierw uznali oni, że celebrytka Doda obraziła uczucia religijne i musi za to ponieść karę. Ta obraza to jej słowa, że ewangelię napisali "faceci napruci winem i napaleni ziołami". To dotknęło uczucia religijne naszych rodzimych katolików. Bardzo oni są delikatni i wrażliwi. Owszem, wypowiedź Dody za mądra nie była, ale jeszcze mniej mądre było ściganie jej za to i zawleczenie pod sąd. Miejmy świadomość, że termin "obraza uczuć religijnych", umieszczony w kodeksie karnym, jest rozciągliwy jak lina bungee, i każdy tę rozciągliwość inaczej pojmuje. I za chwilę nie będzie można powiedzieć niczego. A w takiej sytuacji (do niej zmierzamy) wolność słowa będzie tylko szyldem skrywającym rzeczywistość, w której można głosić wszystkie poglądy, pod warunkiem, że są to słuszne poglądy. Jedynie słuszne, zresztą. Co znamienne, z jednej strony mamy nadwrażliwych katolików, a z drugiej królujący hejt, zupełnie bezkarny. Dla białostockiej prokuratury swastyka to staroindyjski znak, w internecie można było wyczytać wezwania, by uruchomić Auschwitz, bo zbliżają się uchodźcy, lżone są mniejszości seksualne, a dzieciom urodzonym z in vitro pewien duchowny wmawiał, że mają bruzdę. To nie są pojedyncze przypadki paru nadpobudliwych osobników. W tym wszystkim chodzi o coś zupełnie innego - o to, kto kogo może bezkarnie obrażać, a kto musi się gryźć w język. O to, czyj język dominuje w sferze publicznej. A co za tym idzie - kto w niej panuje. Jeżeli ktoś miał wątpliwości, w którą stronę przechyla się wahadło, to kolejne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego powinno go otrzeźwić. Otóż Trybunał uznał, że lekarz może nie wykonywać określonego zabiegu i nie musi z tego się tłumaczyć, ani wskazywać innego lekarza. Wystarczy, że zasłoni się "klauzulą sumienia". Co więcej, do tej pory akceptowano klauzulę sumienia z jednym zastrzeżeniem - że nie obowiązuje ona "w przypadkach nie cierpiących zwłoki". To także już nie obowiązuje. Lekarz nie musi takimi rzeczami jak "przypadki nie cierpiące zwłoki" się przejmować. Może powiedzieć, że jego wiara i jego sumienie zakazują mu wykonania danego zabiegu, i już. Może umyć ręce i iść do domu. Pomijam sadyzm takiego zachowania. Oto bowiem mamy w Polsce dwa porządki prawne. Pierwszy, państwowy, jest już tylko półporządkiem. Gdyż za sprawą sędziów Trybunału Konstytucyjnego pacjent traci możliwość wykonania świadczenia, do którego ma prawo. Bo wyżej postawione jest prawo lekarza publicznej służby zdrowia do odmowy niż prawo pacjenta do tego, co mu się zgodnie z obowiązującym prawem należy. Ważniejsze jest więc wskazanie biskupów niż prawo Rzeczpospolitej. Takich czasów dożyliśmy. Jakie będą tego konsekwencje? W sprawach medycznych w krótkim czasie będziemy mieli to, czego chcą biskupi. Oni interpretują klauzulę sumienia, mówią, co jest z nią zgodne, a co nie. Za chwilę nastanie de facto całkowity zakaz przerywania ciąży i Polki będą musiały rodzić dzieci z nieodwracalnymi wadami genetycznymi, niezdolne do życia. Jak to wygląda w praktyce, pokazał przypadek jednej z pacjentek prof. Chazana. Klauzula sumienia będzie pączkowała interpretacjami - to kwestia czasu, kiedy zatrzymane zostaną zabiegi in vitro, czy też badania prenatalne. To już się dzieje, znam przypadek, kiedy lekarka (w przychodni w centrum Warszawy!) odmówiła pacjentce wypisania skierowania na badania prenatalne, wołając: "Bo pani usunie ciążę!". Poza tym, za chwilę na klauzulę sumienia powoływać się zaczną przedstawiciele innych grup zawodowych, nawet nie chcę myśleć jakich. I innych wyznań. Którym też coś skapnie - przypomnę, że Trybunał Konstytucyjny uznał prawo wspólnot - żydowskiej i muzułmańskiej - do uboju rytualnego "w celach religijnych". Oto więc znęcanie się nad zwierzętami znów jest dozwolone, bo wyznawcom jakiejś religii jest to miłe. W ten sposób rozsypuje się porządek państwa świeckiego. Neutralnego, ceniącego wolność. I tylko trudno mi ocenić, czy dzieje się tak ze strachu, z poczucia, że idącym do władzy trzeba ustąpić, czy też zwrot ten ma głębsze przyczyny, że odchodzi w siną dal wiek rozumu i nastaje nowe średniowiecze.