Rozmowy prowadzi dziś Angela Merkel. Niemiecka kanclerz była w sobotę w Kijowie, jest też najczęściej rozmawiającym z Putinem zachodnim politykiem. Niemcy przejęły rolę, do której swego czasu namawiał je Radosław Sikorski - lidera Europy. My stoimy z boku. Wejście Angeli Merkel do gry jest poniekąd zrozumiałe. Rosja to jeden z głównych partnerów handlowych Niemiec, miejsce ekspansji takich koncernów, jak Siemens. Niemcy są też mocni na Ukrainie. Tam też otwiera się pole do interesów. Tymczasem wojna na wschodzie Ukrainy, zaangażowanie w nią Rosji, te wszystkie blokady i embarga mocno uderzają w gospodarcze interesy Berlina. Oni chcą handlować z Putinem, handlować z Poroszenką, z innymi państwami Wschodu, a wojna w tym przeszkadza. Jest jeszcze drugi czynnik, który zmusza panią kanclerz do działania. Czynnik, na który polscy politycy nie zwracają uwagi. Otóż Stany Zjednoczone są zdecydowane, by redukować swoją obecność w Europie, zwłaszcza militarną. 25 lat temu stacjonowały na naszym kontynencie dwie amerykańskie dywizje pancerne, w sumie ponad 213 tys. żołnierzy. Dziś jest ich około 30 tys. W manewrach Steadfast Jazz w ubiegłym roku na terenie Polski ćwiczyło ich ok. 300. Ameryka redukuje swój potencjał militarny, po Iraku i Afganistanie, nie ma ochoty szykować się do kolejnych wojen, choć kolejne ma na karku. Więc gdy Radosław Sikorski mówi, że marzą mu się dwie amerykańskie brygady stacjonujące w Polsce, to marzy - bo nic takiego nie będzie. Już Amerykanie to powiedzieli. A gdy Jarosław Kaczyński mówi, że chciałby wojska NATO w Polsce, ale nie mogą to być Niemcy - to także błądzi, bo mogą to być tylko Niemcy. Odłóżmy na bok wojskowe dywagacje - wiemy już, że w interesie Niemiec jest pokój na Wschodzie, warto więc przyjrzeć się, jak pani kanclerz o to zabiega. Delikatność całej sprawy polega na tym, że zbyt wiele w ostatnich miesiącach na wschodniej Ukrainie się wydarzyło, by można było sprawę szybko i sprawnie zamknąć. Tam wciąż trwają walki. Ministerstwo Obrony Ukrainy przyznało, że zginęło w nich 750 ukraińskich żołnierzy, a prawie 3 tys. zostało rannych. A ilu zginęło po drugiej stronie? Każdy dzień wojny wykopuje między Rosjanami i Ukraińcami kolejne rowy, bałkanizuje obszar dawnego ZSRR. To klęska Putina - bo traci Ukrainę, będzie tam przez lata znienawidzony. Poza tym, w samej Moskwie jego pole manewru się kurczy. Angela Merkel szuka rozwiązań, które pozwoliłyby zachować mu twarz. W miarę szybko wyjść z tej wojny. Z rzuconych zdań, prasowych enuncjacji, możemy wnioskować, że Putinowi obiecała już sporo. "Der Spiegel" podał, że Niemcy są przeciwne umieszczeniu w Polsce i Czechach elementów tarczy antyrakietowej. Sami dziennikarze tego nie wymyślili, to informacja z kręgów niemieckiej władzy. Usłyszeliśmy też, że Niemcy nie chcą baz NATO w Polsce, innymi słowy: nie chcą naruszać postanowień umowy NATO-Rosja z roku 1997, jeszcze z czasów Jelcyna, w której Zachód zobowiązał się, że na terytoriach nowych państw NATO żadnych baz wojskowych nie będzie zakładał. Tak oto wyznaczono nam rolę "NATO drugiej kategorii". Ale żeby Putin za mocny się nie poczuł, Merkel twardo stanęła przy Poroszence. Choć nie zamykając wszystkich drzwi, bo wprawdzie mówi o jedności terytorialnej Ukrainy, ale zaraz dodaje, że warunkiem pokoju jest jej "decentralizacja". Co to może oznaczać? Pojęcie jest szerokie, a w każdym razie jest to krok w kierunku federalizacji Ukrainy, dzielenia jej na landy. To jest stanowisko zbliżone do rosyjskiego, które wygłaszał parę miesięcy temu minister Ławrow. No i kanclerz podkreśla, że nie ma szans, by Ukraina mogła wstąpić w przyszłości do NATO. Więc dalej będzie w "szarej strefie", już nie jako ZSRR, ale na pewno jeszcze nie Zachód. Cóż, w ten sposób milcząco przyznaje, że obszar dawnego ZSRR (bez państw bałtyckich) to dla Rosji strefa wpływów, coś jak Ameryka Łacińska dla USA. Nawiasem mówiąc, podobne rozwiązanie - Ukrainy jako bufora między Wschodem a Zachodem - podpowiadał, jeszcze wczesną wiosną, Henry Kissinger. Nie jest to więc jakaś nowość. Ale Merkel ma też marchewkę. Poroszence obiecała 500 mln euro na odbudowę Donbasu, udział w odbudowie niemieckich firm. W Kijowie już to zdążyli nazwać drugim planem Marshalla. Jakie pieniądze z kolei obiecała Moskwie, tego dokładnie nie wiemy, choć przecież sama obietnica zniesienia sankcji i powrotu do niedawnych czasów też jest dla rosyjskiej elity atrakcyjna. Przecież oni kochają Europę, tam wywożą wyrwane z ojczystej ziemi miliardy, tam jeżdżą na wakacje, kupują domy, wysyłają swoje dzieci do szkół, a potem dążą do tego, by tam na stałe mieszkały. Patrząc szerzej na stosunki Rosja-Niemcy widzimy wyraźnie, jak szala się przechyla. Dwadzieścia parę lat temu Niemcy płaciły Rosji, by rosyjskie wojska wyjechały z byłego NRD i wróciły do domu. Dziś niemiecka kanclerz układa stosunki Rosja-Ukraina, dziś nie rozmawia się o Lipsku, tylko o Kijowie i Doniecku. Niemcy grają więc ze Wschodem własną grę, stawiając w obliczu faktów dokonanych i europejskich sojuszników, i Stany Zjednoczone, o Polsce nie wspominając. To Ostpolitik jest dziś Polityką Wschodnią Zachodu. W sumie, patrząc jak do polityki międzynarodowej zabiera się Tusk albo Kaczyński, może to i lepiej...