Liderem Kongresu Nowej Prawicy jest Janusz Korwin-Mikke, który szerszej publiczności znany jest przynajmniej od początku lat 90. Przez te 25 lat zawsze był taki sam - głosił te same poglądy, że podatki są za wysokie, że mamy socjalizm, prowokacyjnie napomykał o Hitlerze, narzekał na demokrację i zgłaszał się do każdych kolejnych wyborów. Które zawsze przegrywał. To była maskotka, a nie powaga. No dobrze, cóż więc takiego się stało, że wieczny outsider może wskoczyć do grupy wybieranych? Myślę, że są przynajmniej dwa powody, dla których Korwin-Mikke może być niespodzianką. Otóż, po pierwsze, istotną grupę jego sympatyków stanowią młodzi ludzie, ci, którzy po raz pierwszy pójdą do wyborów, a także ci, którzy chcą wyrazić swój sprzeciw wobec establishmentu, wobec tego całego układu, trzymającego Polskę żelazną łapą. Ten elektorat, częściowo zbuntowany, częściowo prześmiewczy, lekko powichrowany i zawsze niewierny, istnieje w Polsce od lat, i od czasu do czasu daje o sobie znać. Myślę, że efektem jego aktywności był swego czasu sukces Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, sporo z niego uszczknął w roku 1995 Aleksander Kwaśniewski, podebrać go potrafiła i Liga Polskich Rodzin, i Samoobrona. W jasyr wziął go w roku 2011 Janusz Palikot. Wziął i wypuścił. Co samo w sobie jest mistrzostwem świata. W roku 2014 spora grupa palikociarni powędrowała do Korwina - jej nie przeszkadza jego ekscentryczność, sądzę wręcz, że uznają to za zaletę. Widzą w tym, co mówi (i pisze), coś nowego, oryginalnego, innego niż oficjalne ble-ble. Korwin-Mikke zawsze zresztą miał rękę do lekko egzaltowanych licealistów - oni krzyczeli "UPR, UPR!", a potem z tego wyrastali i przerzucali się na większe partie. Przez lata pełnił w ten sposób rolę prawicowej młodzieżówki, kształcącej kadry dla PiS i PO. Ostatnio trochę się to zmieniło - czasy mamy infantylne, więc i okres dorastania młodzieży się wydłużył, dlatego też potencjalni wyborcy dłużej pozostają w kręgu jego oddziaływań. I to też może być jakąś odpowiedzią na to, skąd bierze się ten niespodziewany wzrost jego popularności. Drugi trop tłumaczący sondażowy sukces Nowej Prawicy jest innego rodzaju. Nie chodzi tu o przepływ młodych wyborców od Palikota do Korwina-Mikke, ale o usychanie dotychczasowego hegemona tamtej strony sceny, czyli PiS-u. Gołym okiem widać, że Jarosław Kaczyński to nie jest już ten polityk, jakiego znamy choćby sprzed dwóch lat. Kręci się w kółko, wysysa go religia smoleńska, coraz bardziej brakuje mu pomysłów, świeżości i energii. Tusk obiega go jak młodzian starca. Dla PiS-u to ostatni dzwonek: jeżeli ta partia i jej wódz szybko się nie ogarną, to wyborcy prawicy zaczną sobie szukać innych alternatyw. Prawicowych, oczywiście. A propos tych alternatyw, nie sądzę, by mogła nim zostać Solidarna Polska Ziobry czy partia Gowina. Bo to ugrupowania niewiele różniące się od swych partii-matek. Więc po co głosować na podróbkę, skoro jest oryginał? Nowa Prawica jest wystarczająco daleko od PiS-u, by korzystać z nimbu nowości, a wystarczająco blisko, by taki wyborczy przeskok był realny. No dobrze, mniej więcej już wiemy, jakie strumyki zasiliły szeregi sympatyków Nowej Prawicy. Pytanie tylko, czy ten trend utrzyma się do 25 maja? Na pewno nie martwi on Donalda Tuska. Platforma żyje z osłabiania konkurencji, więc sukces Nowej Prawicy jest jej na rękę, bo osłabia PiS i wprowadza w szeregi tej partii zamieszanie. Z tej perspektywy patrząc Korwin-Mikke spełnia rolę politycznego dywersanta. I to jest jakaś jego polityczna szansa. Patrzmy na sprawy realnie - za chwilę zacznie się prawdziwa kampania i główne partie rzucą nań wszystkie swoje siły. Tysiące działaczy i setki tysięcy złotych. A to wystarczy, żeby przykryć wszelkie starania Nowej Prawicy, żeby zepchnąć ją gdzieś na bok. Tak, że w ciągu paru dni spadnie ona z tych 5 proc. poparcia do 2,5 proc., a za chwilę jeszcze niżej. Czy tak będzie? Wszystko zależy od tego, jaki wzór kampanii wyborczej przyjmie Donald Tusk. Jeżeli uzna, że taka dywersja jest OK, że warto w tym celu Nową Prawicę trochę podpromować, to partia ta będzie, używając języka giełdy, lewarowana. I nagle otworzą się przed jej działaczami programy publicystyczne w największych telewizjach, i tak dalej. Ale równie dobrze może być tak (i sądzę, że raczej tak będzie), że nikt w sztabie PO nie weźmie Nowej Prawicy na poważnie. Że pójdą tam sprawdzonym sznytem, budując konflikt PO-PiS, na zasadzie: mądry Donek kontra szalony Yaro. A wtedy, siłą rzeczy, media zepchną korwinowców na daleki plan. Wyśmieją i zapomną. Przyszłość Nowej Prawicy jest więc dość jasno określona - albo będzie lewarowana, i wtedy o coś tam zawalczy, albo ktoś wyłączy jej prąd. Tak czy inaczej: nie w jej rękach jej los. Robert Walenciak