I nie myślę tu o sondażach opinii publicznej, które pokazują, że wierzący w teorię zamachu są w mniejszości, i to trwałej. Ważniejsze jest, że PiS nie jest w stanie tej sytuacji odwrócić, bo nie jest w stanie pokazać choćby pół faktu na potwierdzenie tezy o bombie na pokładzie. A przecież rządzi od półtora roku, ma pełnię władzy, ma podkomisję, która bada katastrofę, ma prokuraturę. I nic. Więcej! Przez te półtora roku, ciągle zmieniając wersje, opowiadając, że już za chwilę poznamy "prawdę", PiS zupełnie się ośmieszył. Dziś trudno te wersje zliczyć, one miały swoje warianty, wzajemnie się wykluczały... Opowiadano więc o sztucznej mgle, o dobijaniu rannych, bo trzy osoby przeżyły, o wybuchu w powietrzu, o kilku bombach, które samolot rozbiły na kawałki, o tym, że wylądował na kołach, wcale przed upadkiem się nie przekręcając itd. Pojawia się też teza, że piloci do końca walczyli (z samolotem), żeby wyrwać się z pułapki, ale też jest i taka, że rosyjscy kontrolerzy celowo sprowadzili samolot z kursu, tak żeby rąbnął o ziemię. Nikt, z produkujących te kolejne wersje, nawet się nie zastanowił, na ile one mają pokrycie z rzeczywistością, i na ile są spójne z wcześniejszymi. Ale, zdaje się, nie o to tu chodziło... Widać to zresztą po tym, jak PiS reagował w ostatnich latach na kolejne badania, na nowe informacje dotyczące katastrofy. One były dla niego niekorzystne, a wzmacniały ustalenia komisji Millera, więc po prostu je ignorował. A szkoda, bo na przykład nowe odczytanie czarnych skrzynek, przyniosło wiele nowych elementów. De facto potwierdzone zostało, że na parę minut przed katastrofą do kabiny pilotów zawitał gen. Błasik, a i otworzyło nowe pole dla niewygodnych dla PiS-u spekulacji. Bo co gen. Błasik miał na myśli, mówiąc "prawdą jest, że musimy to robić do skutku", albo "zmieścisz się śmiało"? Te słowa mogą nic nie znaczyć, mogą znaczyć bardzo wiele, co znaczyły naprawdę - tego już pewnie nigdy się nie dowiemy. Ale na pewno nie świadczą o wybuchającej bombie, czy jakiejś walce... Więc dziś wypadałby, żeby PiS za te swoje bujdy po prostu przeprosił. Że miliony ludzi mamił, wprowadzał w błąd. Ale, jak przypuszczam, nigdy tego się nie doczekamy... Bo w tej narracji o zamachu w Smoleńsku nie o prawdę przecież chodziło. Tragedia smoleńskiego lotu została użyta po to, by osiągnąć konkretne cele. Dla części mediów był to sposób na łatwy i pokaźny zarobek, bo ludzie każdą plotkę i hipotezę kupowali jak świeże bułeczki. Dla PiS-u był to sposób na nowe życie. Jarosław Kaczyński politycznie katastrofę smoleńską i teorię o zamachu wykorzystał do granic możliwości. W 2010 roku o mały włos a na fali współczucia wywalczyłby fotel prezydenta. Potem mit smoleński pomógł mu w zachowaniu jedności partii i scementowania elektoratu. Teraz też jest metodą na utrzymanie jedności, na mobilizację PiS-owskich kadr. Akcja budowania pomników, miesięcznice, to wszystko, z punktu widzenia życia partyjnego, ma głęboki sens. Podobnie jak i podkomisja Antoniego Macierewicza. Od półtora roku zapowiadane jest, że ona za chwilę wszystko ujawni, że zasłona opadnie! Więc pozwólmy sobie zrzucić pierwszą - w tej komisji nie ma nikogo, kto badałby wcześniej katastrofy lotnicze. Nikogo. Mamy oto zgromadzenie dyletantów, produkujących - za niezłą kasę - różne opowiastki. Ale dla złaknionych "prawdy" wiernych, to wystarczy... Dlatego nie spodziewam się przeprosin za kłamstwo smoleńskie, bo po cóż PiS miałby palić sobie jeden najbardziej użytecznych wehikułów? Który, owszem, nowych zwolenników nie przysparza, ale trzyma w gotowości twardy elektorat... Historia zna całą masę przypadków, że kłamstwo w polityce popłacało, że pozwoliło zrealizować wielkie przedsięwzięcia. Że opłacało się bujać ludzi, i że było to bezkarne. Spójrzmy na naszą III RP. Jej aktem założycielskim było przecież kłamstwo Balcerowicza, że on uwolni ceny, wprowadzi popiwek (starsi wiedzą co to było, nic z piwem wspólnego nie miało), i za parę miesięcy Polska będzie jak nowa. Nic takiego nie nastąpiło, miesiące przeciągnęły się w długie lata, a miliony ludzi zepchniętych zostało na margines. Trwale. Czy gdyby ludzie wiedzieli, jaki to będzie miało efekt, zgodziliby się na te wszystkie terapie szokowe? Szczerze wątpię. A przecież przez miesiące całe, ba, lata, wszystkie niemal media (w tym i niżej podpisany, niestety...) bębniły, jaki to genialny plan jest realizowany, i że nie ma wobec niego jakiejkolwiek alternatywy, chyba że myślimy o kolejnej hiperinflacji itd. Media, niemal wszystkie, wzięły też udział w promowaniu innego kłamstwa, wyprodukowanego przez bezpiekę - że premier Józef Oleksy był rosyjskim agentem. Tymczasem, w tych wszystkich kwitach, które Marian Zacharski przytargał, nic się nie zgadzało, one wykluczały Oleksego. Ale kto nas to zwracał uwagę? W tamtej atmosferze zbiorowej histerii? A inne wielkie kłamstwo III RP - że prywatyzacja i reprywatyzacja to wartości najwyższe, że to symbol nowego, i zdekomunizowania Polski? Więc sprzedawano banki, firmy, zakłady, za psie pieniądze, często za mniej, niż wartość nieruchomości, które posiadały. A naród (zwłaszcza dziennikarski) klaskał z zachwytu, pisząc, że wyrzucani na bruk pracownicy "muszą zrozumieć" i że powinni się przekwalifikować. Reprywatyzacja, zwłaszcza ta warszawska, to kolejny bolesny przykład zbiorowego szaleństwa. Jak dziś pamiętam kolegów dziennikarzy tłumaczących, że oto nadchodzi sprawiedliwość dziejowa, bo kamienice wracają do dawnych właścicieli, którym ojcowiznę zabrali siepacze Bieruta. Te opowieści nie miały nic wspólnego z prawdą, to była bajka wciskana maluczkim, w której tle gromady cwaniaków i hochsztaplerów rozkradały miasto. Ale nie można temu było się sprzeciwiać, bo zaraz był krzyk, że oto odzywa się fan Bieruta... Takich przykładów jest więcej, one pokazują, że kłamstwo jest w polityce rzeczą powszechną, normą w zasadzie. Tak jak i robienie milionom wody z mózgu. Dlatego nie mam pretensji do Kaczyńskiego o Smoleńsk, bo on wykorzystał okazję, która do ręki mu wpadła. To raczej ci, którzy powinni pokazać jak naprawdę było, dali ciała.