Oburzaliśmy się również (i słusznie), że Gazprom sprzedaje nam gaz najdrożej w Europie. No, dla mnie był to raczej dowód nie tyle na wrogość Moskwy, ile na kiepską jakość polskich negocjatorów. Ale przecież to wszystko już nie ma znaczenia, bo teraz "publicyści" przestrzegają, że Rosja może nam chcieć sprzedawać gaz po zaniżonej cenie! I to jest dla nas niebezpieczne. Więc mam prośbę: koleżanki i koledzy, ustalcie jakąś wersję. Jak jest dobrze? Czy wtedy, kiedy chcą budować, czy wtedy, kiedy nie chcą? Czy wtedy, kiedy gazociąg Polskę omija, czy wtedy kiedy nie omija? I czy Polsce opłaca się, kiedy gaz jest tani, czy też - kiedy jest drogi? I zdaje się, znam odpowiedź na te pytania. Ona jest szalenie krótka. A brzmi tak: dobrze jest wtedy, jak jest odwrotnie niż chcą Rosjanie. Do tego prostego odruchu psa Pawłowa sprowadza się w Polsce myślenie o Wschodzie. A jest ono myśleniem dwóch dominujących partii, PO i PiS, czyli myśleniem polskiej prawicy. Ci z PO na pierwszy rzut oka sprawiają lepsze wrażenie. Lepiej czują sprawy gospodarcze, poza tym mocne miejsce w ekipie Tuska ma ekipa z Ośrodka Studiów Wschodnich - Jacek Cichocki jest szefem Kancelarii Premiera, Bartłomiej Sienkiewicz - szefem MSW, a Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz jest wiceministrem spraw zagranicznych i odpowiada za sprawy wschodnie. Pamiętam ekipę OSW jeszcze z pierwszej połowy lat 90. - mieli opinię przybudówki naszego wywiadu i opowiadali, że są zafascynowani Giedroyciem. Co na język praktycznej polityki tłumaczyło się tak, że trzeba Ukrainę wyrwać Rosji. I w ten sposób zbudować nową polityczną architekturę za naszą wschodnią granicą. Ci z PiS-u już w ogóle takich rozważań nie prowadzą. Dla nich wszystko sprowadza się do kilku prostych tez: że Rosja na nas czyha (o "zamachu smoleńskim" nie wspomnę) , i że im gorzej w Rosji, tym lepiej dla nas. I że cały Wschód jest podejrzany. Towarzyszy temu cały teatr różnych okrzyków typu "Komo-ruski", "Radek-zdradek", "Targowica" i tak dalej. Jedynie te okrzyki czynią różnicę. PO i PiS podobnie myślą o Wschodzie - tylko jedni chcą być eleganccy, a drudzy wręcz przeciwnie. Ale treść jest praktycznie ta sama. Tak było przecież i teraz, gdy wybuchła sprawa Jamału II, a de facto pół-Jamału. Jak zareagowali na taką propozycję ludzie z rządu? Jak oni się prężyli, jak chcieli twardo odpowiedzieć Putinowi! Minister skarbu Mikołaj Budzanowski dawał odpór jako pierwszy. "Nie potrzeba nam dodatkowego gazu ze wschodu" - twardo grzmiał. Twardy też był Tusk, zaskoczony, że szef spółki EuroPol Gaz podpisał z szefem Gazpromu memorandum w sprawie budowy drugiej nitki gazociągu. Jakby takie memorandum miało jakąś moc sprawczą... Warto też było posłuchać wicepremiera Janusza Piechocińskiego. "Jeśli będę miał zgodę kierownictwa rządu, ujawnię instrukcję, która myślę, że pokaże z jaką determinacją rząd Donalda Tuska i Janusza Piechocińskiego kładzie nacisk na kwestię bezpieczeństwa, suwerenności energetycznej, na realizację bardzo ambitnych planów wzmocnienia naszego potencjału i poszerzenia krajowego wydobycia energii" - mówił w patriotycznym zapale, podczas nocnej konferencji, po powrocie z Sankt Petersburga. Oto mamy premiera, wicepremiera i ministra. I oni wszyscy trzej na głowie stają, żeby pokazać, jak są pryncypialni, zachowują się jak żołnierze na polu bitwy, którzy krzyczą, że nie oddadzą nawet guzika. Mogliby inaczej - polski eksport do Rosji w porównaniu z 2007 rokiem wzrósł o ponad połowę, obroty sięgają ponad 38 miliardów dolarów, widać wyraźnie, że okrzyki polityków i dziennikarzy to jedno, a życie toczy się swoim rytmem. I - wydawało się - że w takiej sytuacji polityk rządowy wybierze życie. Ale oni - nie. Oni ścigają się na patriotyczne gesty z Kaczyńskim. Schlebiają twardej prawicy. W tej poetyce Jamał nie jest czymś, co przesyła gaz, ale jest elementem polsko-ruskiej wojny. Oni wszyscy ten gazociąg opisują słowami - suwerenność, bezpieczeństwo, geopolityka. Nie mam wątpliwości, ta rura naszym prawicowcom nie jest potrzebna po to, żeby gaz płynął do polskich domów i fabryk, bo przecież to banał, ale po to, żebyśmy mogli ją sobie zakręcać, kiedy poczujemy się przez Rosjan obrażeni. Po to, żeby uprawiać taki sam jak Rosja szantaż gazowy, tylko w innym miejscu. To wszystko jest czytelne. Tak to odczytali Rosjanie i dlatego przecież zbudowali z Niemcami rurę po dnie Bałtyku - żeby uniezależnić się od polskich humorów. Kosztowało ich to 8 miliardów euro i widocznie uznali, że to opłacalna cena. My za to budujemy gazoport w Świnoujściu i szukamy gazu łupkowego. Co też kosztuje nas miliardy. Ale wydawane są lekką ręką - bo i gazoport, i gaz łupkowy to nie jest w dzisiejszej Polsce biznes, tylko element wojny polsko-ruskiej. A to już inaczej się liczy. Tak jak i rozmowa z Rosjaninem - zawsze jest podejrzana, jeżeli nie ma się noża w zębach. I nic tu się nie zmienia od lat. Tusk, Sikorski, platformerska ekipa - oni są spętani fobiami prawicy, czują wewnętrzna potrzebę, żeby na każdym kroku podkreślać swój "patriotyzm", żeby nic nie można było im "zarzucić". To tchórzliwa postawa. Ale przede wszystkim objaw nienormalności. Dla polskich interesów - groźnej. Gdyż nasza polityka tylko wtedy będzie skuteczna wobec Rosji, kiedy pozbawiona zostanie elementu emocji. Kiedy patrzeć będziemy na Moskwę z zimnym wyrachowaniem, a nie bielmem na oczach. Każdy podręcznik do negocjacji mówi, że połowa negocjacyjnego sukcesu to wyprowadzenie rywala z równowagi. Doprowadzenie do złości. Żeby racjonalnie nie myślał. Ech! Ja z kolei myślę, że Rosjanie - planując swą politykę wobec Polski - nawet nie muszą się specjalnie wysilać, by nad Wisłą grały emocje. Mają tu niezawodnego Antoniego Macierewicza, mają legiony tych, którzy na pstryknięcie będą wołać "gore! gore!". Robert Walenciak