Skąd ten nagły wzrost popularności SLD? Czy te 17-20 proc. to jest coś stałego, czy tylko chwilowy pik? Najprostsza odpowiedź brzmi tak: Grzegorz Napieralski wykorzystał szopkę z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. No i wykorzystał "nastroje antyklerykalne", dorzucając do tego postulaty wyprowadzenia religii ze szkół oraz przyjrzenia się przepływom finansowym na linii państwo - Kościół. I ma pik. Chwilowy, bo na zmaganiu się z Kościołem nikt jeszcze nie wygrał. Tak najczęściej jest to tłumaczone. Ale myślę, że sprawa jest bardziej złożona. W polskim społeczeństwie następuje zmiana, przesunięcie na skali lewica - prawica. Widać to w sondażach - większość Polaków jest przeciwna krzyżowi na Krakowskim Przedmieściu, większość nie chce angażowania się Kościoła w sprawy publiczne i jest za prawem do in vitro. Rośnie liczba małżonków, którzy decydują się na ślub cywilny, spada liczba uczestniczących w niedzielnych mszach. Mija też strach przed głośnym powiedzeniem "księża do kościoła". Pokazała to sierpniowa manifestacja młodzieży. Prawica została nią zaskoczona, do dziś nie może dać sobie z tym rady. Na razie obowiązuje tam teza, że demonstrowały "elementy chuligańskie i wichrzycielskie". Niech w to wierzą, jak im z tym dobrze... Mamy więc określoną tendencję, ona jest samoistna, a politycy na tę falę próbują się załapać. Stawiam tezę, że to nie SLD kreuje dyskusję na temat stosunków państwo-Kościół, tylko że ta dyskusja jest już żywa w społeczeństwie, a Grzegorz Napieralski próbuje za nią nadążyć. Podobne próby czyni również Janusz Palikot. Myślę, że i sama Platforma będzie próbowała z tym nurtem nawiązać jakiś dialog, puszczać do niego oko. I pewnie na tym się skończy. Z prostego powodu - polityczny wpływ tych wszystkich, którzy chcieliby ograniczenia wpływu Kościoła na sprawy publiczne, jest wciąż o wiele mniejszy niż wpływ biskupów. On może dać 20 proc., ale przecież nie władzę. To wie Jarosław Kaczyński, więc - póki warto - wciąga Kościół w partyjną machinę PiS-u. "My bronimy krzyża, wartości chrześcijańskich, narodowych, musicie nas popierać, bo jak nie my, to nihilizm i antyklerykalizm" - lider PiS tak straszy biskupów i składa im propozycję. Ciekaw jestem, jak hierarchowie na ofertę takiego diabelskiego w gruncie rzeczy paktu zareagują... Nie mam wątpliwości, gdyby żył kardynał Wyszyński, przepędziłby Kaczyńskiego na cztery wiatry, prymas miał alergię na próbujących pogrywać z Kościołem cywilów, ale żyjemy w innych czasach... Wracając do sondażowych wyników: nie tylko sprawa Kościoła buduje falę sympatii do poglądów lewicowych. To także zniesmaczenie publiczną debatą. I oczekiwanie na coś lepszego. Platforma i PiS, za sprawą swej wojny, zubożyły nasze życie publiczne. Platforma za legitymację swych rządów uznaje prosty fakt - jeżeli nie my, to Kaczyński. Poza tym chwali się, że jest partią "ciepłej wody w kranie", i że rządzi powściągliwie, i nie zaskakuje obywateli. No faktycznie, trudno, niewiele robiąc, czymś zaskoczyć. PiS z kolei napędza się patriotycznymi uroczystościami, pochodami z płonącymi pochodniami, i odgrażaniem, że jak wróci do władzy, to dopiero pokaże. Zbiera frustratów. To zawężenie pola politycznego dyskursu otwiera drogę konkurencji. Mam wrażenie, że w dużej części społeczeństwa, w sposób naturalny, rośnie oczekiwanie na ofertę modernizacyjną, która byłaby inna niż tuskowe "dobrze jest, jak jest" czy też eksplozje wodzowskiej charyzmy Kaczyńskiego. Na ofertę ładu społecznego. To znaczy? Niedaleko odchodząc od Kaczyńskiego: mieszka on na Żoliborzu, co prawda w tej części dzielnicy, która zbudowana została w czasach PRL, ale przecież codziennie musi widzieć bloki spółdzielni WSM. One powstały w latach trzydziestych XX wieku, WSM to była spółdzielnia lewicowa, PPS-owska, PPS-owcy osiedle zaprojektowali i wybudowali, tam były mieszkania dla rodzin średniozamożnych i niezamożnych. Na osiedlu wybudowano szkołę, przedszkole, pocztę, sklepy, teatr, kino, bibliotekę publiczną. Wszystko w odległości paru minut spacerem. Do dziś na osiedlu WSM dobrze i wygodnie się żyje, czego nie można powiedzieć o osiedlach budowanych obecnie przez deweloperów - ciasnych, bez lokali usługowych, o szkole czy przedszkolu nie mówiąc. Ludzie wywalili potężne pieniądze, a za to niewidzialna ręka rynku zaoferowała im dach nad głową i nic. Podobne przykłady - jeśli chodzi o służbę zdrowia, edukację, ścieżki awansu, infrastrukturę - można mnożyć, po prostu polski kapitalizm po dwudziestu latach funkcjonowania wymaga porządnego remontu. Złagodzenia kantów. Bo kapitalizm proponowany nam przez PO, i reklamowany jako jedyny możliwy, jest tandetny niczym odpustowe zabawki. Nowego projektu państwa oczekuje zwłaszcza młodsze pokolenie, to, na którym opowieści o "Solidarności" wywołują odruchy ziewania. I nie chodzi im o jakiś eksperyment, ale o coś sprawdzonego, oczywistego. Państwa neutralnego w sferze światopoglądowej i socjaldemokratycznego w sferze publicznej i ekonomicznej. Europejskiego. Taki jest trend. Wiatr, czy też - póki co - wiaterek historii. I teraz pytanie: kto go złapie w swoje żagle? Czy SLD czy Palikot i Platforma, albo czy coś jeszcze innego? Zresztą, jaka to różnica? Robert Walenciak