Lech Wałęsa nazwał Kornela Morawieckiego zdrajcą. Więc co poniektórzy zaczęli Wałęsę besztać, że zachował się paskudnie. Trochę mieli racji, trochę nie. Owszem, w naszej tradycji o zmarłych nie mówi się źle, zwłaszcza w dniu pogrzebu. Ale ta zasada nie dotyczy polityków. Tu można wszystko, i jest na to, niestety, społeczne przyzwolenie. Ja pamiętam, jak w czasie pogrzebu generała Jaruzelskiego wrzeszczała hołota, i nawet byli tacy, którzy ją za to chwalili. Poseł PiS Stanisław Pięta wzywał ludzi do blokady cmentarza. Z różańcami. Tak oto granica sacrum i profanum, tego co przyzwoite a co nie, systematycznie jest w Polsce przesuwana. I to raczej prawica to czyni, a nie inne siły. A teraz Lech Wałęsa do tego dołożył swoją rękę. Tylko, po co? No bo w czym Morawiecki miał zdradzić, i kogo? Ze słów Wałęsy wynika, że zdradził Wałęsę. Bo założył konkurencyjną do "Solidarności" organizację "Solidarność Walczącą". Cóż, założył. Jego wybór. Nie rozumiem, dlaczego miałby być za to strofowany. Domyślam się, że są to pretensje kombatanckie. Druga "Solidarność", ta walcząca, osłabiała tę pierwszą, prawdziwą. Mieszała ludziom w głowach. Rozbijała jedność opozycji. Poza tym, swym radykalizmem odpychała umiarkowanych. Krążyły też plotki, że swoisty nad nią parasol rozpostarła nad nią SB, żeby osłabiać prawdziwą "Solidarność", i mieć czym straszyć - zarówno towarzyszy z PZPR jak i opozycję. W naszym regionie świata takie działania to nic nadzwyczajnego, już carska Ochrana tak pracowała, kontrolując radykalne grupy. Z miernym efektem, jak wiemy... Bo policją ludu się nie zatrzyma... Ale odłóżmy te plotki na bok - tak jakoś się bowiem dzieje, że nie ma w Polsce nikogo ważnego, któremu nie zarzucano by, że był agentem, albo że ma podejrzane pochodzenie. Nie zwracajmy więc uwagi na takie rzucanie pluskwami. Ważniejsze jest, co kto mówi, jak działa. No więc, jeśli chodzi o Morawieckiego, to jego działalność w Polsce Ludowej zakończyła się w roku 1987, kiedy został zatrzymany. Wpływu na Okrągły Stół nie miał. To nie on obalał PRL. To było bardziej skomplikowane. W III RP przez lata całe wegetował na uboczu. Startował w każdych wyborach i w każdych przegrywał. Czasami jeszcze przed startem, gdy nie udało mu się zebrać wymaganych podpisów. W roku 2010, jako kandydat na prezydenta zajął ostatnie miejsce, zbierając 21 tys. głosów. W końcu przytulił go Paweł Kukiz, i w ten sposób Kornel Morawiecki został posłem. Co pamiętamy z jego czteroletniej pracy w Sejmie? Głosowanie na cztery ręce. I cytat, że dobro narodu jest ważniejsze od prawa. Czyli słowa, które są mantrą wszystkich dyktatorów - bo to ich prawo najbardziej złości, najbardziej im przeszkadza. No i oni ubierają się zawsze w szaty tego, który wie co naród chce, i co jest dla niego dobre a co złe. No i pamiętamy jeszcze jego żarliwą obronę Rosji Władimira Putina. To on mówił, że "demokracja we współczesnej Rosji nie odbiega od zachodnich standardów". Ale oprócz tej głupoty mówił też rzeczy godne zastanowienia, choćby o potrzebie polsko-rosyjskiego pojednania. I szacunku, dla grobów i pomników żołnierzy radzieckich, poległych w czasie II wojny światowej. "Powinniśmy (te pomniki) zachowywać, bo tam była śmierć kilkuset tysięcy żołnierzy, którzy zginęli na tej ziemi. To niszczenie pomników mi się nie podoba. To jest takie małostkowe" - mówił. Był więc na polskiej prawicy osobą niezależną, niesterowalną, takim popsutym komputerem, który wyrzuca z siebie rzeczy mądre pomieszane z niemądrymi. Ale warte namysłu. Tak czy inaczej, nigdy nie był postacią z pierwszego, czy nawet drugiego szeregu. Zarówno w opozycji w czasach PRL, jak i w III RP. "Był odpychany przez blisko ćwierć wieku. Również przez tych, którzy wczoraj lali krokodyle łzy, siedząc w pierwszych rzędach w kościele" - wspominał go Paweł Kukiz. Dodając, że Morawiecki żalił mu się przed wyborami do europarlamentu, że PiS go nie chce na swoich listach. Ale teraz PiS zorganizował mu wielki pogrzeb. Łącznie z przewożeniem zwłok do Sejmu. Dlaczego tak się dzieje? Bo pogrzeby wychodzą nam najlepiej? Myślę, że sprawa jest prostsza. PiS prowadzi własną politykę historyczną. Buduje własny panteon. Dla PiS-u Solidarność to nie Wałęsa, nie Mazowiecki, nie Borusewicz, ani Frasyniuk. To Lech Kaczyński, Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda, Jan Olszewski. Teraz dorzuci do tego niewielkiego grona Morawieckiego. I mniejsza z tym, że niewiele ma to wspólnego z historią. To jest nieważne. Ważne jest, żeby ładnie wyglądało, i żeby był prosty, odwołujący się do emocji przekaz - my mieliśmy rację, nasi ludzie walczyli, w związku z tym nam się teraz wszystko należy. Tak wołali w II RP legioniści, że to oni dali Polsce niepodległość. W Polsce Ludowej słyszeliśmy podobne rzeczy o Armii Ludowej. W III RP najpierw o AK, potem o NSZ i żołnierzach wyklętych. No i przyszła kolej na Solidarność. Kto bohater a kto zdrajca. To prosty i poręczny przekaz, zwłaszcza w kampanii wyborczej.