Jednym z filarów kampanii PiS miała szczególnie podkreślana więź partii z Kościołem. Kto podnosi rękę na Kościół, ten podnosi rękę na Polskę - wołał Jarosław Kaczyński. I wysłuchiwał przymilnych głosów biskupów - pańskie sukcesy są naszymi sukcesami. A na płotach plebanii powiewały plakaty pisowskich kandydatów. Jeden film, wiele miesięcy temu zapowiadany, rozbił tę narrację. 20 milionów wejść! I PiS może sobie opowiadać, że to atak na Kościół, na wiarę, itd. - im bardziej tak mówi, tym bardziej się pogrąża. Ludzie swoje wiedzą. Biskupi znaleźli się w głębokiej defensywie, jeden z nich już sam skazał się na pół roku eremu, inni - przepraszają i kajają się. A końca tego nie widać. Bo film Sekielskich, oprócz wszystkiego innego, pokazał też cały system krycia pedofili w koloratkach przez ich przełożonych. Cóż to za instytucja, która uważa się za świętą, a jej przedstawiciele gwałcą dzieci, a inni to ukrywają? Gdzie tu sacrum? Więc ten niewzruszony, wydawałoby się filar, o który PiS chciał się oprzeć, okazał się zmurszały. Zamysł Kaczyńskiego zresztą szedł dalej. On ewidentnie chciał zaprząc duchownych do swego rydwanu. On prezentował się jako główny obrońca polskiego Kościoła, gwarant jego pomyślności. A i srogi ojciec, przy okazji, mogący zawsze uruchomić teczki, lustrację, itd. Czyli - mamy i marchewkę i kij. Takie mam wrażenie, że hierarchowie uznali, że to nie jest dla nich dobry deal, i że nie warto wiązać się z jedną partią na śmierć i życie. Prymas, abp Wojciech Polak spokojnie powiedział, że w filmie Sekielskich tej podniesionej ręki na Kościół nie dostrzega. Co będzie dalej - zobaczymy... W każdym razie, ta gra PiS-u na to, by się na Kościele oprzeć, właśnie trzasnęła, bo biskupi mają pożar, i to coraz bardziej gwałtowny, i tym muszą się zająć. Po drugie, film Sekielskich zepsuł PiS-owi plan na kampanię. Te wszystkie obietnice kolejnych 500 zł dla kolejnych grup, one gdzieś się rozpływają, nie wyglądają na ważne. Ot, dają, bo chcą przekupić... Taki jest odzew na kolejne obietnice władzy. Czyli Polacy biorą, ale nie kwitują. Nie ma wielkiego wow! Zachwytu, albo polemik! To nie ogniskuje uwagi. O czym innym ludzie dyskutują... Kolejne nieszczęście PiS, numer 3, właśnie rozkwita mu pod bokiem. A nazywa się Konfederacja. Przez lata całe Jarosław Kaczyński bardzo pilnował, by nic nie wyrosło na prawo od PiS. To była jego racja stanu. No a teraz mu wyrasta. Konfederacja regularnie przekracza próg 5 proc. Wygląda na to, że łapie wiatr w żagle. Więc najbliższe dni zadecydują o jej losie. W każdym razie, do tych wyborów Kaczyński idzie z nieszczęściem na karku, jakim jest rosnąca w siłę formacja na prawo od PiS. I PiS-u nie oszczędzająca. Alternatywa, która pojawiła się po prawej stronie to nie tylko kłopot, że można stracić trzy, cztery mandaty. To także kłopot taki, że o wiele trudniej jest w takiej sytuacji planować polityczny przekaz. Bo o kogo ma teraz PiS walczyć? O wyborcę centrowego, który waha się między Platformą a PiS-em, czy o tego twardego, prawicowego, który ciepło patrzy na Konfederację? Kaczyński, chyba słusznie, wybrał odpowiedź numer 2. Bo najpierw trzeba uporządkować sprawy u siebie. Ale ewidentnie nie ma pomysłu, jak to rozegrać. Bo gdy opowiada, że grozi Polsce szariat, w tej Polsce, gdzie Syryjczyka ze świecą się nie znajdzie, to przecież budzi śmiech a nie grozę. Jakby tego było mało, w weekend wybuchł skandal - bo radny PiS z Buska najpierw się awanturował, a potem, gdy przyjechała policja go uspokajać, zaczął się szarpać, i dźgać nożem. Jest z tego wydarzenia filmik, facet w biały dzień mocuje się z policjantem, a potem wyciąga nóż i wali go w plecy. Są też jego zdjęcia - z Beatą Szydło, z Jadwigą Emilewicz... Ktoś powie - polityk nie odpowiada za to, że ktoś z nim się sfotografuje. Sęk w tym, że ten ktoś to ważny lokalny działacz. Weryfikowany przez partyjne struktury. A dziś - wizytówka PiS-owskiej formacji. A ponieważ nieszczęścia lubią chodzić parami, to w weekend objawił się jeszcze jeden pisowski koziołek - oto dyrektor Muzeum II Wojny Światowej Karol Nawrocki, podczas Nocy Muzeów, gdy na scenie występował zespół, który śpiewał piosenkę "Ciemna dziś noc", wtargnął na scenę i zakazał jej wykonywania. Bo nie pozwoli na bolszewicką propagandę. Bo to piosenka z rosyjskiego filmu wojennego. Oto czujny PiS cenzuruje Tuwima (który napisał do rosyjskiej piosenki polskie słowa) i mówi co można śpiewać, a co nie. I to rewolucyjnie, wchodząc na scenę i przeganiając nieprawomyślnego wykonawcę (dobrze, że nie machał przy tym rewolwerem, ale chyba nie miał)... Nie wierzę, że ten spis nieszczęść, który spadł na PiS, rozwalając mu plan kampanii, to przypadek. Że tak się rzeczy złożyły, ale wszystko się wyprostuje. Uważam, że te wydarzenia mają swoje przyczyny, swoje źródła, są one efektem zmęczenia PiS-u, i wcześniejszych błędów. Zwłaszcza tych dotyczących kadr. Bo jak się bierze do drużyny człowieka z niewielkim IQ, to tylko kwestią czasu jest, kiedy ściągnie na wszystkich kłopoty. Oczywiście, powie ktoś - że ja tu znęcam się nad PiS-em, a on przecież prowadzi w sondażach, i za tydzień - jak wygra - będę musiał zjadać to, co napisałem. Więc odpowiem już teraz - nic zjadać nie będę. Interesuje mnie tendencja, ją opisuję, ona dla PiS jest zła, a nie konkretny wyborczy wynik. A poza tym, te wszystkie sondaże skażone są grzechem podstawowym - one zakładają frekwencję w niedzielnych wyborach na poziomie ponad 50 procent. Naprawdę, trudno przypuszczać, by taka była. Innymi słowy, jacyś wyborcy, z tych sondaży, do urn nie pójdą. I to oni zadecydują o wyniku. Robert Walenciak