Patrzę na to nadchodzące wydarzenie w dwóch perspektywach. Po pierwsze, jako fakt polityczno-medialny. Tak w dzisiejszych czasach jest, że ktokolwiek chce istnieć w przestrzeni publicznej, musi wpierw zwrócić na siebie uwagę. A zwrócić można najlepiej skandalem. ONR i Młodzież Wszechpolska, organizatorzy marszu, to organizacje marginalne, skrajne, bez szans na zaistnienie w publicznej przestrzeni. Chyba że urządzą marsz, który będzie awanturą - wtedy pokażą ich wszyscy. Oto sposób na zaistnienie w świecie pop-kultury. Znany i stosowany. Czasami potrzebny jest wibrator, żeby pomachać nim na konferencji prasowej, innym razem trzeba potępienia biskupów (i program z udziałem pana Nergala dwukrotnie zwiększył oglądalność...), a teraz mamy marsz. Media też nie są tu bez winy, one żywią się sensacją i skandalem. Nie mam zamiaru ukrywać, że pomysł wykorzystania święta narodowego do promocji jakichś organizacji uważam za, delikatnie mówiąc, niesmaczny. Krzyki, tupanina, jakieś partyjne okrzyki (wiadomo, dla dobra Ojczyzny, bo oni wszyscy kochają Ojczyznę...) - tego w taki dzień czynić się nie godzi, to obraża majestat Rzeczpospolitej. Polacy tak mało mają rzeczy wspólnych, z których razem mogliby być dumni, które ich jednoczą, że nie widzę powodu, dla którego Święto 11 Listopada miałoby być im wyszarpywane. Bo przecież nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, jak wyglądać będzie ten dzień - rano uroczysta defilada, przemówienie Prezydenta RP, oficjalne uroczystości, a po południu awantura, i - co niestety prawdopodobne - bijatyka. To przecież profanacja! Tu wielkie, piękne święto - a tu ryki... Że strach wyjść z dziećmi na ulicę. Dlatego uważam, że tego dnia państwo powinno zachować monopol na organizowanie uroczystości rocznicowych, na oficjalną defiladę, no i na Bal Niepodległości. Na inne, niepaństwowe imprezy nie powinno wydawać się zezwoleń. 11 listopada to jest zbyt ważny dzień, by oddawać go na jakieś partyjne przemarsze czy parteitagi. Tak jak tego dnia nie handluje się w supermarketach, tak nie powinno się handlować partyjną propagandą. Prawicową, lewicową, żądną... Ani wolnością handlu, ani wolnością wypowiedzi ta powściągliwość nie zachwieje. Jest w roku kilkaset innych dni. I nie trzeba nawet w tej sprawie pisać ustawy, wystarczy solidarne trzymanie się zasady - państwowego święta nie psujemy innymi imprezami, nawet jak ich organizatorzy będą zaklinać się, że kierują nimi najlepsze intencje (ha, ha, ha). Tu państwo powinno wkroczyć zdecydowanie. Po drugie, patrzę na samo wydarzenie jako na nieodrobioną lekcję pod tytułem patriotyzm. Dziś pod tym słowem rozumiemy tandeciarskie deklaracje, że Polskę to się kocha, że inni to na nią czyhają, że nasi przodkowie cierpieli, no i ewentualnie udział w okolicznościowej mszy albo manifestacji. A przecież patriotyzm nie polega na zapewnianiu co godzinę, że się kocha ojczyznę. I na stukaniu butami. Bo to jest parodia patriotyzmu. Tak potrafi każdy głupi. Nawiasem mówiąc, Roman Dmowski musi się w grobie przewracać, widząc, co po nim zostało. Narodowa Demokracja, która rodziła się pod koniec XIX wieku, to było coś. Jeżeli odłożymy na bok antysemickiego świra, to zobaczymy, że to był wielki bunt przeciwko płaczliwo-szlacheckiej wersji historii, rozpamiętywaniu powstań i pogrzebów, wielki apel o wciągnięcie do życia narodowego warstw chłopskich, mieszczańskich, no i przede wszystkim polityczny realizm. Pracujemy, budujemy, nie trwonimy sił na bezsensowne działania, substancja narodowa przede wszystkim - tak to wyglądało. Na początku. A co zostało? Okrzyk ksenofoba... Młodym narodowcom zalecałbym więc mniej tupania, a więcej czytania. Romana Dmowskiego, na przykład "Myśli nowoczesnego Polaka" i, przede wszystkim dzieła "Polityka polska i odbudowanie państwa". Może nauczą się trochę politycznego myślenia... Przy okazji, takie lektury pomogłyby im zrozumieć, dlaczego tak wielu ważnych ludzi narodowej demokracji tak dobrze przyjęło PRL... I wice wersa... Wracając zaś do naszych baranów - okolice 11 listopada, a także inauguracja nowego Sejmu, to naturalny czas, by zastanowić się, czym jest dziś patriotyzm, na czym polega, jakie niesie obowiązki. Tego będzie w najbliższych dniach dużo. Jeśli mogę dorzucić do tej debaty swoje trzy grosze: daleki jestem od opinii wygłaszanych przez liberałów, że patriotyzm to płacenie podatków, i wystarczy, ale jeszcze dalszy od pomysłów jakiegoś permanentnego patriotycznego napięcia. To jest jednak rodzaj pracy i mądrego poprawiania kraju. Lepszego życia i lepszych szans. Tak, żeby dobrze czuli się w nim wszyscy. Czego sobie i państwu życzę. Robert Walenciak Przeczytaj również felieton Rafała Ziemkiewicza: Faszyści Piłsudski i Dmowski - niech żyją!