1. Nie pamiętam kiedy pierwszy raz w życiu usłyszałem o Powstaniu Warszawskim, ale na pewno była to jedna z pierwszych informacji, które przyswoiłem. Urodziłem się na warszawskiej Woli, mieszkałem w kamienicy, która rzeź pierwszych dni sierpnia cudem przeżyła. Niemcy szli ulicą Wolską, tam mordowali, leżąca z boku ulica Dworska (dziś - Kasprzaka) była w planach na później. Tylko, że przyszedł rozkaz, żeby zabijać tylko mężczyzn, że kobiety i dzieci można oszczędzić. W ten sposób moja babcia i mój ojciec przeżyli. Pogoniono ich do kościoła św. Wojciecha, na którego terenie był prowizoryczny punkt zborny, a stamtąd do obozu w Pruszkowie. Ojciec, chłopiec wówczas 11-letni, gdy pytałem go o Powstanie mówił (niechętnie), że musiał iść po trupach, bo innej drogi nie było. Te stosy ciał najmocniej zapamiętał. Po wojnie większość starych lokatorów, ci którzy przeżyli, wrócili do swojej kamienicy. Pamiętam ich, a w zasadzie - je. Bo to były głównie wdowy, starsze panie, niektóre pracowały, inne żyły z jakichś niewielkich emerytur. One częstowały mnie herbatą, albo czymś słodkim, dziecko w takiej kamienicy nie zginie, każdy każdego zna, no i wtedy, gdy się siedzi, pije, je, można coś zagadać, wspomnienia wylewały im się z ust. To było silniejsze od nich, ta pamięć o morderstwach, które widziały na własne oczy, o bliskich, o sąsiadach, znajomych ... Słuchałem je jednym uchem, dziecka takie rzeczy nie obchodzą, zwłaszcza jeżeli jest to coś smutnego. W pamięci pozostały mi strzępy tamtych opowieści. A że jedna sąsiadka szła do pracy, więc zaprowadziła córkę do kuzynki, na Wolską, żeby się nią zaopiekowała. A tu powstanie, Niemcy ulicę przegrodzili, potem strzelali, wymordowali wszystkich, ta sąsiadka do dziś nie może dojść do siebie, że dziecko swoje oddała na śmierć. Albo, że tamta z II piętra to ma szczęście, bo znalazła zwłoki syna, mogła go pochować w normalnym grobie, a tu, dwie inne sąsiadki nie znalazły, nie wiedzą gdzie leżą ich mężowie. Więc pewnie leżą na cmentarzu na Woli, gdzie zwieziony prochy wymordowanych i spalonych mieszkańców. 12 ton. Historycy chyba już nigdy nie policzą, ile osób zostało wymordowanych podczas Powstania, są jedynie szacunki - 150-180 tys. osób cywilnych, sama Wola to około 40-65 tys. Ale za każdą z nich kryje się śmierć, tragedia wielu, wielu osób. I tych co zginęli, i tych co przeżyli. Pamiętam ze spotkań rodzinnych wspomnienie o jednej z krewnych, której syn poszedł do Powstania, i zginął. Miał pisać maturę, był wybitnie zdolny z matematyki... I ta opowieść: "prosiła go, płakała, synku, nigdzie nie idź, zostań! A on wyrwał się jej i poszedł. I zabili chłopca..." Nie, nie miałem smutnego dzieciństwa, wręcz przeciwnie, bardzo pogodne, ale pamięć o Powstaniu ciągle była obecna. I w szkole - która opiekowała się tablicami upamiętniającymi Powstanie, i w domu, i podczas spotkań rodzinnych. 2. Potem, już w dziennikarskich czasach miałem okazję rozmawiać z tymi, którzy walczyli. Które rozmowy utkwiły mi najmocniej w pamięci? Na pewno z Jerzym Stefanem Stawińskim, z Wiesławem Chrzanowskim, ze Zdzisławem Sadowskim... Wszystko chłopcy z dobrych warszawskich liceów - Stawiński - Poniatowski, Chrzanowski - Lelewel, Sadowski - Batory. Stawiński... To on napisał scenariusz "Kanału", "Eroiki", "Akcji pod Arsenałem", no i "Obywatela Piszczka"... Najważniejszy był "Kanał", chyba wciąż najlepszy film o Powstaniu. Stawiński musiał to napisać, to było od niego silniejsze. "Ja przecież wprowadziłem do tego kanału 70 osób, a wyszedłem we dwie albo trzy. Reszta dostała się do Niemców albo gdzieś po drodze zginęła. To potworne przeżycie" - mówił mi. "Kanał", gdy powstał, już wtedy był zawzięcie atakowany. I podczas różnych spotkań autorskich wołano: "Jak to, zamiast pokazać bohaterstwo powstańców, to pokazujecie ich po pas w nieczystościach? To obrzydliwe! To świństwo!". A samo Powstanie? "Byłem wychowany w kulcie powstań. Zwłaszcza styczniowego. Dlatego wejście do powstania było dla nas tak naturalne - że to jest dalszy ciąg tradycji zniewolonego narodu - mówił Stawiński. - Byłem oficerem i tworzyłem od 1940 r. oddział łączności. Całą kompanię, która od pięciu ludzi doszła do 120, stworzyłem dla powstania" A gdy wybuchło? "Pan spojrzy przez okno, wychodzi na Fort Mokotowski. Proszę pana, na ten fort przeznaczyliśmy jedną kompanię "Baszty". I ta kompania, mając parę pistoletów maszynowych, dwa czy trzy, a poza tym tylko granaty i pistolety, wyległa na ulicę Racławicką, żeby zdobyć ten fort. Spotkał ich taki grad pocisków, że cała kompania - koniec. Parę osób się uratowało. Pięć minut trwało tutaj powstanie, to było wysłanie ludzi na rzeź. Nawet wysłałem tam patrol telefoniczny, żeby się z nimi połączyć. Ten patrol utkwił w krzakach - nie było tam z kim rozmawiać". A Sadowski, on, późniejszy wicepremier w rządzie Jaruzelskiego, wówczas członek ONR? Mówi podobnie... "Powstanie jako akcja polityczna było niewątpliwie szaleńczym, bezsensownym krokiem, który przyniósł bezprzykładne straty. Ale dla nas, ówczesnej młodzieży warszawskiej, to było wielkie, wspaniałe wydarzenie. (...) Wszyscy razem przeżywaliśmy to kapitalnie, choć wielu z nas ze świadomością tego, że znaleźliśmy się w jakimś niebywałym idiotyzmie, który został nam narzucony jako sposób działania. Miałem 19 lat, to już miałem trochę rozumu. Poszedłem do powstania z taką opinią, i wyszedłem z niego z taką samą - że podjęto działanie bez sensu, kompletne szaleństwo, ale to wspólna dola, trzeba wziąć udział i robić, co się da. Podobnie mówił Wiesław Chrzanowski. Najmocniej zaangażowany politycznie - Młodzież Wszechpolska, NOW... On także uważał Powstanie za kompletny bezsens, za frymarczenie substancją narodową, za pewną klęskę, a i tak poszedł walczyć. I Sadowski, i Chrzanowski byli ranni... I być może to ocaliło im życie... Koledzy Sadowskiego z Batorego walczyli na Woli. Prawie wszyscy zginęli. 3. A dowódcy? Piewcy Powstania Warszawskiego, ten cały przemysł polityczny, który wokół Powstania powstał, dziś już nawet nie próbują o tamtych dniach rozmawiać. Dziś odpowiadają krótko: teza, że z jednej strony była bohaterska młodzież, a z drugiej - źli dowódcy, to wersja komunistów. Tak mówił Zenon Kliszko, który w Powstaniu walczył (jako żołnierz AL), a potem był najbliższym współpracownikiem Gomułki. Koniec, kropka. Więc jeżeli Kliszko by powiedział że 2+2=4, to też byłaby "komunistyczna narracja"? Historycy dość dobrze zrekonstruowali dyskusje w sztabie AK przed wybuchem Powstania. Wiemy, kto do niego parł, jakich używał argumentów, co mówił Bór-Komorowski, co mówili Pełczyński, Monter, Okulicki. To jest opisane. Czytając zapis tych rozmów, dramatycznych przecież, za każdym razem ogarnia mnie wstyd. Jak można być tak niekompetentnym? To są dyskusje ludzi absolutnie nieprzygotowanych do roli, którą powierzyła im historia, absolutnych dyletantów. To nie byli ani politycy, ani wojskowi... Przeczytajcie, co mówią o Stalinie - oczywiste było, że Powstanie miało być politycznie wymierzone w niego, to wiedział każdy. Więc uderzają w niego, i to jest wiadome i oczywiste, a potem się dziwią, że Stalin, o którym mówili, że to cynik i potwór, realizuje własny scenariusz... Toż przecież pierwszy z brzegu poseł miałby więcej rozumu... A przygotowanie militarne? Pisałem już o tym, więc nie będę się powtarzał - dowódcy Powstania nie byli przed wojną wybitnymi oficerami. To była trzecia liga i tak niezbyt mocnego korpusu oficerów. I nagle przyszło im planować działania zbrojne! Jak ktoś chciałby wiedzieć, jak takie rzeczy powinny wyglądać, proponuję, by przeczytał pamiętniki, któregoś z wybitnych dowódców II wojny światowej. W Polsce najłatwiej o pamiętniki generałów niemieckich. Guderiana, Mansteina (akurat był pochodzenia polskiego)...Jak oni opisują przygotowania do operacji bojowych, jak analizują, czym dysponują, czym dysponuje przeciwnik... A tu? "Poszli nasi w bój bez broni..." Osiemnastoletni, dziewiętnastoletni chłopcy, z jednym pistoletem na czterech, zostali posłani na uzbrojone po zęby oddziały. A co mówił, już po Powstaniu, na ten temat Bór-Komorowski? "Myśmy przecież mieli dwóch wrogów. Podjęcie decyzji o powstaniu było bardzo trudne, zwłaszcza że mieliśmy broni na trzy dni. Ale myśmy byli zupełnie pewni, że Armia Czerwona przyjdzie nam z pomocą!". 4. Nie uciekniemy od Powstania Warszawskiego, to jest element polskiej tożsamości, to jest nie do wypalenia. Ale czym innym jest pamięć o Powstaniu, a czym innym jego kult. Pamięć - uczy. Kult - zaślepia. Czym innym jest szacunek dla ofiar, naszych rodzin, sąsiadów, a czym innym ta obrzydliwa polityczna gra. Z roku na rok coraz gorzej to wygląda. Marsz ku czci Powstania, organizowany przez narodowców, te race, dymy, te hasła zupełnie nie na temat, te rozdzieranie tęczowych flag, te ryki... Co to ma wspólnego z szacunkiem dla ofiar, z powagą śmierci? A bełkot polityków? Antoni Macierewicz ogłosił, że Powstanie Warszawskie było dla Józefa Piłsudskiego "źródłem odbudowy wojska polskiego", a dla Romana Dmowskiego "symbolem konieczności odbudowy siły i patriotyzmu narodu polskiego". Jak można opowiadać takie farmazony? Przecież te bzdury obrażają - i tych którzy zginęli, i tych którzy słuchają. A te opowieści, że Powstanie uchroniło Polskę przed losem kolejnej republiki? Przecież było dokładnie odwrotnie, bo wymordowano najbardziej aktywną, światłą część narodu... A teza, że nie byłoby roku 1989, gdyby nie Powstanie? To szukanie, na siłę, że było warto? Dać się wymordować przez bandytów? Nie było warto. Dlatego tym mocniej kochamy i pamiętamy. Robert Walenciak