Od pokoju westfalskiego Kościół jest stroną słabszą w zderzeniu z władzą świecką, a w sprawach życia państwowego także słabszą intelektualnie. Dlatego tak nieporadnie brzmią wypowiedzi hierarchów w sprawach wojny, pokoju, ba, nawet "zwykłej" gospodarki. Boskiej interwencji tu nie ma, jest bagaż osobistych doświadczeń. Czasami też - rachuby watykańskiej dyplomacji. To dlatego pół Ameryki Południowej wyło, gdy nasz Jan Paweł II dyscyplinował tamtejszych duchownych za to, że sprzeciwiają się miejscowym dyktatorom i sprzyjają lewicowym partyzantom. Zwykłym ludziom w głowie się nie mieściło, że Kościół może stawiać wyżej juntę niż los biednych i gnębionych. Arcybiskup Oskar Romero, zamordowany przez szwadrony śmierci przed ołtarzem w San Salvador, był postrzegany w Watykanie jako niebezpieczny radykał. A potem, lata musiał czekać na beatyfikację, stało się to dopiero za czasów Franciszka. Wszystko to można wytłumaczyć - Jan Paweł II patrzył na świat oczami biskupa krakowskiego, dla którego Moskwa i komunizm były największym zagrożeniem. Reszta - to były sprawy drugorzędne. Franciszek z kolei patrzy na świat oczami człowieka z Ameryki Łacińskiej, nieufnie nastawionego do Stanów Zjednoczonych. * Rozumiem więc jego nieufność i powściągliwość wobec Waszyngtonu. Ale jeśli chodzi o ciąg dalszy... Papież mówi, że (być może) agresja Rosji została sprowokowana przez "szczekające u jej granic NATO". Więc, po pierwsze, Ukraina nie była i nie jest członkiem NATO. Jak więc owe NATO mogło być u rosyjskich granic? Może Franciszek miał na myśli ogólnie Zachód? Owszem, firmy zachodnie inwestowały na Ukrainie, ale inwestowały również w Rosji. Niemcy, Francuzi, współpracowali przy rozwoju rosyjskiej zbrojeniówki, Amerykanie zaangażowani byli w wydobycie ropy i gazu... Zresztą, wystarczy zerknąć na listę firm, które wycofują się z Rosji, wtedy zobaczymy tę skalę współpracy. Więc nie żadne NATO, a fakt, że Ukraina postanowiła zerwać z ruskim mirem, iść w stronę Zachodu, wybić się na pełną niepodległość, zdecydował o inwazji. I jeszcze jedno - przyjmijmy nawet, że zza ukraińskiej granicy dobiegało wobec Rosji "nieprzyjazne szczekanie". Ale czy to jest powód, żeby ruszyć na sąsiada, niszczyć jego domy, mordować niewinnych ludzi? Argument, że na kogoś się napadło, bo ten ktoś krzywo spojrzał, albo niewłaściwie się odezwał, jest rodem z ciemnych zaułków. * Odbieram słowa Franciszka, nieporadne, obcesowe, dwojako. Po pierwsze, jako głos człowieka spoza naszego kręgu, o innym doświadczeniu. A po drugie, jako rodzaj gry - żeby nie zamknąć sobie drogi do kontaktu z Moskwą, a także, by pokazać światu, że Watykan jest ponad tą wojną, że nie jest jej stroną. By wciąż mieć otwartą drogę do tych, którzy nie darzą Stanów Zjednoczonych zaufaniem. To jest znamienne - gdy wybuchła wojna usłyszeliśmy, że arabscy szejkowie odrzucili propozycję Joe Bidena, by uderzyć w Rosję cenami ropy. Rzecz jest prosta, w wyniku sankcji Rosja sprzedaje mniej ropy, ale jest ona droższa, więc i tak zarabia więcej niż przed wojną. A traci Zachód. Rozwiązaniem byłby deal z państwami Zatoki - by zwiększyły wydobycie, i obniżyły ceny. Nawiasem mówiąc, gdyby cena ropy spadła o połowę, bardziej zaszkodziłoby to Rosji niż wszelkie embarga... Rzecz w tym, że szejkowie powiedzieli Ameryce - nie. Gdy spojrzymy na mapę świata, to okazuje się, że Ukrainę popiera ogólnie rozumiany Zachód. A reszta się przygląda. Wiele czynników na to się złożyło. Irak, Afganistan, Syria, Libia... Ale przecież nie tylko to. Najkrócej można rzec, że po prostu, Zachód ma mniej sił niż przed laty, można mówić mu "nie", i niewiele to kosztuje. Słowa Franciszka ten światowy stan rzeczy w jakimś stopniu ilustrują. Zachód, zwłaszcza Europa, po 24 lutego sprawnie się ogarnął, porozumiał, i w sprawie dostarczania pomocy Ukrainie, i antyrosyjskiego embarga. Ale teraz zaczynają się schody - trzeba utrzymać jedność, embargo, i - co najważniejsze - dogadać się z połową świata. Łatwo już było.