Ja takim fatalistą bym nie był. Uważam, że rok 2012 może być bardzo ciekawy. Z prostego powodu - to w latach wyborczych scena się usztywnia, bo partie, gdy walczą o głosy, grupują się wokół swych liderów. A gdy wyborów nie ma, jest czas na budowanie nowych układów sił. I tak właśnie jest. Od prawa do lewa. Na prawicy mamy wojnę między Jarosławem Kaczyńskim a niedoszłym ojcobójcą (politycznym oczywiście), czyli Zbigniewem Ziobro. Teoretycznie tej wojny nie powinno być, bo Ziobro przy Kaczyńskim to sztubak, piskliwy i nadpobudliwy. No, ale prezes PiS to już nie ten dawny wódz. To już starszy, zgorzkniały pan, obolały po sześciu kolejnych porażkach, który ma coraz mniej energii, i jest coraz bardziej nudny. Więc Ziobro poczuł, że może zadać decydujący cios. Nie udało się, zaatakował o jedne wybory za wcześnie. I co dalej? Ta wojna nie skończy się tak jak poprzednia PiS-owska schizma, to znaczy odejściem ludzi Lecha Kaczyńskiego, pani Kluzik-Rostkowskiej, pani Jakubiak, pana Kowala, którzy rozpłynęli się w politycznym niebycie. Ziobrowcy są mocniej zakorzenieni, bardziej zgrani, bardziej zdesperowani. Mają też wyrazisty przekaz. PJN to było nie wiadomo co; pani Jakubiak mogła opowiadać o swej wierności wobec Lecha Kaczyńskiego, ale i tak to nie miało znaczenia, bo liczył się brat bliźniak. Ziobrowcy odwołują się do zakorzenionego w myśleniu prawicowym nurtu autorytarnego i antyelitarnego. Że ci w dobrych samochodach to kradną, że trzeba chwycić za twarz, żeby był porządek, że prokurator ma zawsze rację, że tajniak to bohater naszych czasów, i tak dalej... Czyli wyjmują Kaczyńskiemu z kieszeni jego najmocniejsze argumenty. Jak to się skończy? Rok 2012 będzie tu decydujący. Jeżeli w tym roku ziobrowcy nie wybiją się na niepodległość, nie osiągną w sondażach wyniku dwucyfrowego, to po nich... Znów jedynym wodzem na prawicy będzie Kaczyński. Z szansami na sukces takimi jak ostatnio. Czy oznacza to, że Tusk może spać spokojnie? On jest największym zwycięzcą ubiegłorocznych wyborów, to jemu władza wpadła w ręce jak gruszka do fartuszka. Więc układa ją tak, jak mu pasuje. Schetynę zepchnął na boczny tor, sam ułożył sobie rząd, w którym większość stanowią osoby bezbarwne, nieznane, unikające mediów. Kto widział panią Bieńkowską? Kto wie coś więcej o ministrze skarbu? Kto odróżni ministra spraw wewnętrznych od ministra obrony? Najbardziej znane postaci z rządu Tuska to minister zdrowia Bartosz Arłukowicz i minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Jeden z lewicy, drugi z prawicy. Arłukowicz właśnie sprokurował gigantyczną awanturę, ogłaszając swoją listę leków refundowanych. No, takich rzeczy nie robi się na ostatnią chwilę, tak nieprofesjonalnie, nie dogadując się z lekarzami. To będzie kosztować rząd sporo punktów procentowych. Poczekajmy teraz na Gowina, co on wymyśli... Spójrzmy też na spółki skarbu państwa. Tam jest teraz wielkie czyszczenie, prezesi wielkich firm padają jeden za drugim. W zasadzie nie wiadomo, dlaczego. Wiadomo tylko, że jedna Platforma wyrzuca drugą. To wzajemne wyrzynanie się ludzi Platformy, głupie pomysły urzędników i polityków nie pozostają bez odzewu. Ludzie to widzą i oceniają. I nie ma siły - niepopularny rząd nie wygra następnych wyborów, nawet jeżeli będą bronić go wszystkie media. Tusk niby więc króluje, ale to jest stąpanie po trzaskającym lodzie. Żadna rozkosz, tylko ciężka harówa. Ale najwięcej zmian rok 2012 przynieść powinien na lewicy. Były hegemon tamtej strony, SLD, to dziś resztki dawnej armii. Leszek Miller przejął po Grzegorzu Napieralskim ruinę, a i tak nie wiadomo, na jak długo, bo Napieralski zamierza na kwietniowym kongresie Sojuszu odzyskać stanowisko. I prędzej podpali te partyjne resztki niż da się wypchnąć na margines. No, wojnę tam mamy na całego... Czy znaczy to, że działacze SLD oddadzą pole Palikotowi? Tak przecież częściowo już się stało, bo w wyborach Palikot wyprzedził SLD. Tylko że ta jego armia to pospolite ruszenie, od Sasa do Lasa. Takim pospolitym ruszeniem była wcześniej Samoobrona. Więc jeżeli chce on na scenie politycznej odegrać mocną rolę, musi te swoje szeregi podporządkować. To więc wygląda tak, że ani Palikot nie zje SLD, ani SLD nie zje Palikota. Ha! Czy z dwóch kulawych formacji da się stworzyć coś sprawnego? Jakimś wyjściem byłaby proponowana przez Aleksandra Kwaśniewskiego współpraca, wspólne listy, wspólne przedsięwzięcia, ale czy to jest możliwe? Patrząc na ambicje lewicowych wodzów i wodzusiów - odpowiadam, że nie. Ale patrząc na możliwości, które przed tą stroną się otwierają - odpowiadam, że jest to możliwe. Nastroje społeczne przechylają się na lewą stronę. PiS, ze swoją obsesją smoleńską, obrażaniem wszystkiego, co niepisowskie, wojnami wewnętrznymi, przestaje być alternatywą dla PO. Wyborcy instynktownie będą patrzeć w lewo. Ale jeżeli tam nic ciekawego nie zobaczą - zostaną w domach. Oto więc rok 2012, który się przed nami otwiera. Wyborów nie będzie, ale będzie walka o to, z jaką armią i z jakiego pułapu będzie się do wyborów startować. Czy z poziomu 35 procent poparcia, czy z 15, czy też z 5. A to jest najważniejsze. Robert Walenciak