A - jak akcesoria. Wiadomo jakie - szaliczek, czapeczka, koszulka, buźka w kolorki. Wyczytałem gdzieś, że wywieszenie biało-czerwonej chorągiewki na samochodzie to nie zabawa tylko oznaka patriotyzmu. Wychodzi z tego, że łatwo w naszym kraju zostać patriotą. Bo chodzą po skrzyżowaniach panie i panowie, i sprzedają ten gadżet. Proponowano mi go za 10 zł. Nie kupiłem. Jakoś tak głupio bym się czuł jako patriota za dychę. B - jak bojkot. Czyli coś, czego nie ma. Straszyli nas różni przedstawiciele ludu smoleńskiego czy też owieczek księdza Rydzyka, że będą na Euro demonstrować, uświadamiać i tak dalej. Lipa z tego wyszła, oni tam coś demonstrują, ale trzeba bardzo się starać, żeby tych pryncypialnych w rozbawionym tłumie dostrzec. Przykryli ich czapeczkami... C - jak cel. Jest opinia, że gdyby nie Euro, to nie powstałyby w Polsce autostrady, dworce, i stadiony. Bo my, Polacy - potrzebujemy celu. A jak go nie ma - to się nie sprężamy i wszystko robimy byle jak. Cóż, jeśli chodzi o tę tezę, mam mieszane uczucia. Bo autostrada Berlin-Warszawa powstałaby tak czy inaczej, Euro jej nie przyspieszyło, i tak dalej. Sądzę, więc, że bardziej ten cel potrzebny był dziennikarzom, on porządkował im świat, ułatwiał układanie leadów. Więc co będzie teraz? D - jak Deutschland. Wiadomo, że piłka to taki sport, że biega 22 facetów, a na końcu wygrywają Niemcy. Ale ja o czym innym. Otóż patrzę na skład Polski i skład Niemców. U nas szarpią Boenisch, Polanski, u nich - Podolski, Klose... Równie dobrze mogło być odwrotnie, to w zasadzie przypadek zadecydował, kto jakiego orzełka sobie wybrał. To pokazuje jak delikatne są sprawy "pogranicza", jak te dwa narody wzajemnie się przenikają. Spójrzmy zresztą na niemiecką reprezentację, na te nazwiska: Khedira, Oezil, Gomez, Boateng ... Taka jest dzisiejsza Europa, wyłapująca ze świata to, co wartościowe, co może wzmocnić. Niemcy też tak działają. I co? I nic. Grają wciąż po niemiecku. E - jak efekt barceloński. Wykłócają się różni mędrcy, czy Euro przyniesie nam jakieś korzyści biznesowe. Jedni więc twierdzą, że spotkać nas może efekt barceloński, to samo co Barcelonę po olimpiadzie w 1992 roku. Że tysiące kibiców, którzy odwiedzą nasz kraj, zapałają do niego taką sympatią, że będą wracać na wakacje. Przeciwnicy tej opinii, najczęściej sympatyzujący z PiS-em, wołają z kolei, że nic takiego nie będzie. Że turyści drugi raz do Polski nie przyjadą. Bo i klimat, i infrastruktura, i atrakcje są u nas mniejsze niż te w Katalonii. Hola, hola! Oczywiście, trudno spodziewać się po kibicu, by nagle zapałał do naszej krainy miłością i zechciał zarezerwować sobie tu urlop. Grecją czy Hiszpanią dla Europy nie będziemy. Choć rozbudowując infrastrukturę Polska będzie mogła rozwijać różne turystyczne nisze. Ale przecież w Euro nie chodzi o propagowanie turystyki! Tu raczej chodzi o pokazanie, że jesteśmy fajnym, w pełni europejskim krajem. Że Żelazna Kurtyna to tylko parę kartek w książkach od historii. W mentalności zachodnich Europejczyków Polska jest wciąż państwem z innego kawałka kontynentu, nie każdy zanotował, co zdarzyło się 1 maja 2004 roku. I po to jest ta impreza - jak entree w wielki świat. F - jak fani. Co tu się rozwodzić - 15,5 mln Polaków zasiada przed telewizorem, by obejrzeć mecz polskiej drużyny, i to pokazuje potencjał, jaki w naszym kraju drzemie, jeśli chodzi o piłkę nożną. Polacy chcą ją oglądać, chcą dopingować. Warto więc zderzyć te miliony z grupkami kibolstwa, które zawłaszczyły klubowe zmagania. Bo oto z jednej strony mamy miliony widzów, płci obojga, wesołych, przyjaźnie nastawionych do świata, a z drugiej - fanatyczne towarzystwo, bluzgające i bijące. Od tego, które grupy zdominują polski futbol, zależy przyszłość tej dyscypliny w Polsce. Czy ona się rozwinie, czy wejdą do niej naprawdę duże pieniądze itd. Jak na razie wygrywa w Polsce ten lepszy, europejski model kibicowania. Wygrywa, powiedziałbym, w bólach. A to za sprawą grupki rosyjskich kiboli, którzy rzucali petardami, bili stewardów, lżyli ciemnoskórego Czecha...Ja wiem, że to margines, ale o tym się mówi. Teraz rosyjscy kibice mają iść ulicami Warszawy ze swoją flagą. Zapowiadają przemarsz. Proszę bardzo. Popatrzymy. G - jak Grigorij, a właściwie Hryhorij. Myślę tu oczywiście o Hryhoriju Surkisie i Michale Listkiewiczu, byłym prezesie PZPN, zwalczanym przez kibolstwo i PiS-owskiego ministra sportu Tomasza Lipca. Bo Euro 2012 to nie jest zasługa ani Kaczyńskiego, ani Tuska, ani Platiniego. To jest zasługa Michała Listkiewicza, który potrafił podłączyć się pod zabiegi Hryhorija Surkisa. Bo to szef ukraińskiej piłki przekonał delegatów UEFA, by oddali głos na Ukrainę i Polskę, a nie na Włochy. Więc jeżeli ktoś mówi, że te stadiony, te autostrady, dworce i tak dalej, to zasługa Euro, to niech dopowie - to robota Surkisa i Listkiewicza. Oni zaczęli. H - jak hipotezy. Czyli: kto za tym stoi i komu to służy? Polska sprzed roku 1989 a ta obecna - to są dwa różne kraje. Zmieniło się prawie wszystko, tylko nie zmieniła się melodia publicystyki, to całe czujne towarzystwo każdą sprawę rozpatruje, zadając sobie pytanie: "Kto za tym stoi i komu to służy?". W związku z tym sympatycy PO wołają o wielkim sukcesie, o tym, że Europa nami się zachwyca, że stadiony są cudowne, a Polki piękne. A sympatycy PiS odpowiadają, że Tusk funduje ludziom igrzyska, że te autostrady są zbudowane na glinie, za chwilę trzeba je będzie remontować. Że wielka klapa i tak dalej. I jedni i drudzy nie mówią, jak jest, tylko mówią w imię spodziewanych politycznych korzyści. Panie i panowie, dajcie sobie trochę luzu! To nie jest tak, że jeżeli Euro wypali, to ludzie znów pokochają Platformę, a jeżeli się nie uda - to rzucą się Jarosławowi w ramiona. Naprawdę, Polacy potrafią odróżnić Franciszka Smudę od ministry Muchy. I wiedzą, kiedy jest impreza sportowa, a kiedy polityczna. Więc - nie mieszajcie! Dajcie pooglądać kawałek fajnego futbolu. (cdn) Robert Walenciak