Mądra władza, w takiej sytuacji próbowałaby pracowników oświaty jakoś ułagodzić, żeby rozmasować ich gniew, mieć ich za sobą. A co mamy? Najpierw premier napuszczał na nauczycieli starą śpiewką, że mają dużo wolnego czasu. A teraz dołączył się do tego prezydencki minister Krzysztof Szczerski, który, pytany o pensje w oświacie, stwierdził, że "nauczyciele nie mają obowiązku życia w celibacie". Bo panie nauczycielki mogą mieć dzieci, i jeszcze więcej dzieci, i dzięki temu korzystać z programu 500+. Trudno wierzyć, że takie rzeczy mówił człowiek z wyższym wykształceniem, trzeźwy, i mówił to na poważnie. Zwłaszcza, że dziś, w poniedziałek, ZNP ma ogłosić termin strajku w szkołach, więc naprawdę bezrozumne jest, by władza emocje podgrzewała i zachęcała do protestu. A przecież taki efekt słowa ministra Szczerskiego przynoszą. W zasadzie, można powiedzieć, że nauczyciele w ostatnich dniach potraktowani zostali "z buta" co najmniej dwukrotnie. W weekend, gdy minister Szczerski zachęcał do prokreacji, a parę dni wcześniej, gdy usłyszeli, już oficjalnie, o zarobkach "dwórek" prezesa NBP, Adama Glapińskiego. Bo to już wiemy - Martyna Wojciechowska, dyrektor departamentu Komunikacji i Promocji, zarabia 49 tys. zł miesięcznie (plus dorabia sobie 12 tys. zł, zasiadając w Radzie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego), a Kamila Sukiennik, dyrektor Gabinetu Prezesa - 42 tys. zł. To teraz policzmy, ile musi pracować nauczyciel, żeby taką sumę zarobić. Rok? A może półtora? Czy ustępuje kompetencjami pani Martynie? Nie sądzę... Szczerze mówiąc, nie zauważyłem, żeby pani Wojciechowska, tak szczodrze wyceniana, jakoś szczególnie się komunikowała i promowała, ale może inni są większymi szczęśliwcami. Podobnie zresztą jest, gdy zastanowimy się, jaką korzyść dla społeczeństwa przynosi praca pani dyrektor Departamentu Komunikacji i Promocji NBP i nauczyciela (żeby być blisko spraw finansowych) matematyki. Innymi słowy - wyszło na światło dzienne to co miało być schowane. Że naród ma zasuwać za michę ryżu, a władza za tyle, ile chce. No bo przecież NBP prezesa Glapińskiego to nie jest jakaś odizolowana wyspa, zwłaszcza od partii rządzącej. Tam pracuje, jako zastępczyni pani Wojciechowskiej - była żona ministra Kamińskiego a jego syn - z rekomendacji NBP - wyjechał do pracy do Waszyngtonu, do Banku Światowego. Itd. I takich miejsc, gdzie kręci się przysłowiowe lody jest cała masa. To są znane sprawy, one ilustrują obecną sytuację - że partia rządząca weszła w buty poprzedniej partii, i czuje się w tym znakomicie. Szli do władzy z hasłami wywalenia tych u żłoba, i rzeczywiście, to zrobili, po czym sami zasiedli do kolacji. Chwilo, trwaj! Zresztą, co mam się wysilać na opisy, kiedy sami przedstawiciele PiS to mówią. Minister Joachim Brudziński pytany dlaczego kandyduje do Parlamentu Europejskiego, i czy przypadkiem nie dla pieniędzy, odparł roztropnie: - "jakbym chciał doposażyć rodzinę, to nie byłbym parlamentarzystą, tylko trafiłbym do zarządu jakiejś dużej spółki Skarbu Państwa". Potem mówił, że to był żart. Czyżby? Choć nie powiedział czegoś, czego byśmy nie wiedzieli. Przecież o tym, że spółki to dojne krowy dla partyjnych towarzyszy, bębni się od lat. I co? Okazuje się, że z tych wołań nic nie wynika, no, może poza jednym - rozpalają one wyobraźnię kolejnych rzesz nierobów, chętnych, by zasiadać, reprezentować, i kasować za to z roku na rok coraz większe pieniądze. Te spółki to dziś element władzy. Polski system polityczny to czysty klientelizm - partia załatwia swoim działaczom posady, oni są na gwizdek, więksi dają robotę mniejszym, albo zamówienia, albo sponsoring, bez tych rad gminnych i powiatowych, bez tych rad nadzorczych i spółek skarbu państwa, dzisiejsze partie by nie istniały. Posłuchajmy zresztą polityków - oni wszystko obiecają, ale o spółkach nie wspomną. A przecież, żeby oczyścić polską politykę, z arywizmu, z korupcji politycznej, właśnie w tym sektorze trzeba zrobić przede wszystkim porządek. Żeby nie pchali się tam rozmaici dyletanci, i żeby nie traktowano spółek jak koryta. Ech, zdaje się, wołam na puszczy... Klientelizm, patronaż, jest immanentną cechą III RP, ale korzenie ma głębsze, starsze niż wszystko inne. Czepianie się pańskiej klamki, antyszambrowanie na pańskich dworach, to przecież Polska właśnie. Ta sarmacka, tak pięknie opisana przez Sienkiewicza... Więc mamy kolejne pokolenie patriotów, genetycznych, którzy kontynuują tę tradycję. I bez ukrócenia tego systemu, jawności płac, nic się nie zmieni, dalej będziemy zacofanym, wschodnioeuropejskim krajem. No dobrze, żebyśmy nie pogrążyli się w melancholii... Padła też w ostatnich dniach niezwykle interesująca obietnica. Otóż wspomniany minister Brudziński, kandydat PiS do Parlamentu Europejskiego, został też zapytany, co z jego angielskim? Bo przecież nie będzie po Brukseli się przechadzał i milczał. Więc najpierw odparł, że język Szekspira jest u niego tak mocny jak demokracja w Korei Północnej. A potem się poprawił - mówiąc, że zna angielski, ale w jego marynarskiej odmianie. Och! Chciałbym zobaczyć te miny w Brukseli, gdy zacznie rozmawiać po marynarsku!