Nie, nie piszę tych słów, by atakować czy bronić jakichś polityków. Ta sytuacja ma szersze znaczenie. Ona pokazuje, po pierwsze, że rośnie społeczne przyzwolenie na tzw. mocny język. Że takie zachowania nie tylko nie są traktowane jako coś wstydliwego, ale są akceptowane i dobrze przyjmowane. Po drugie, jest to sygnał, że społeczeństwo się radykalizuje, że zamykamy się w swoich bańkach społecznościowych, i z tym nam coraz lepiej. No i po trzecie, że zanika kultura dyskusji, prezentacji argumentów, nie ma już wspólnego pola, wspólnych autorytetów, które pomogłyby sporne sprawy rozsądzić. Nikt z nikim nie zamierza się spotykać, no chyba tylko po to, by tych innych pokonać, poniżyć, nadokuczać im. "Boli d...? Ma boleć!" - takie komentarze widzę w sieci, i to jest kwintesencja postaw. Czyja to wina? Wielu na to pracowało. Na pewno swoje za uszami mają media z początku lat 90., klepiące wszystko na jedną modłę, i wszystko powtarzające za "Gazetą Wyborczą" - wtedy ten, kto nie zachwycał się polityką Leszka Balcerowicza był elementem zacofanym i zwalczanym, to wtedy narodził się ów słynny i załgany "kompromis aborcyjny", i inne mało ciekawe sprawy. Tak w zasadzie myślę sobie, że Andrzej Lepper i jego protesty, to była najbardziej delikatna reakcja, jaką można sobie wyobrazić, na tamtą debatę i życie publiczne. Tamten czas zostawił wielką grupę tych, których bezkarnie poobrażano, wyśmiano, oni do dziś noszą urazy. I się rewanżują. Na pewno ważnym elementem, który wpłynął na kształt życia publicznego stał się rozwój mediów społecznościowych. To jest prosta sprawa - anonimowość w sieci, plus możliwość uruchamiania farm trolli, otworzyły nowe perspektywy. Bezkarnego opluwania. Zrównały poważnych profesorów z anonimowymi hejterami, różnymi głupkami. Piszę te słowa i uśmiecham się pod nosem - bo przypominają mi się narzekania Jarosława Kaczyńskiego na internautów - że siedzą przy kompie, piją piwo i oglądają pornografię... Myślę, że akurat gdy to mówił, to ani o piwo, ani o pornografię mu nie chodziło, ale o inne działania. O eksplozję złych emocji. Różni osobnicy, w erze przedinternetowej, te emocje kumulowali w sobie, dziś mogą nimi tryskać na cały świat. W dużym stopniu łączy się z tym też rozkwit baniek społecznościowych. W teorii media społecznościowe miały rozwijać nasze zainteresowania, poszerzać wiedzę, pozwalać na kontaktowanie się z innymi. Praktyka okazała się inna - bańki są miejscami, w których jesteśmy umacniani w swoim plemiennym myśleniu, miłości i wrogości. Że moje plemię ma rację, jest słuszne, dobre itd., a to inne - to źli ludzie. I dopiero na tę glebę swoje ziarno rzucili politycy. O! Oni dzielili i napuszczali na innych od zawsze. W III RP tymi gorszymi byli wyborcy Stana Tymińskiego, "postkomuniści" (którym mniej było wolno), Samoobrona... W czasach najnowszych mieliśmy Donalda Tuska, który deprecjonował wszystkich innych, głosząc, że nie ma z kim przegrać. A teraz mamy Jarosława Kaczyńskiego i wiernego interpretatora jego myśli - Jacka Kurskiego. Oto trendsetterzy i surferzy naszych czasów. Trendsetterzy, bo najlepiej ze wszystkich nakręcają emocje. Surferzy - bo znakomicie na tych falach żeglują. I co dalej? Konflikt jest istotą polityki, od tego nigdy nie uciekniemy. Zawsze będą różne grupy, które będą miały swoje interesy. Zawsze będzie gorąco. Tylko, że konflikty nie rozwiązywane, podkręcane, nie tylko budują kolejne grupy żądne rewanżu, ale ogólnie i przede wszystkim, czynią życie nieznośnym. Świat hejtu jest fajny dla jakiejś garstki o pooranej psychice, normalni ludzie chcą spokoju i jakiegoś ładu. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało politycznie - ale, wbrew różnym przestrogom, że napięcie społeczne rośnie itd., mam wrażenie, że większa jest pogoda na kogoś spokojnego, kto nie kłamie, nie obraża, łagodzi emocje, a nie nakręca. Na gajowego - który przepędzi z lasu Niemców i partyzantów, i weźmie całą pulę.