Przecież Kaczyński "wykręcił" tak dobry wynik w wyborach prezydenckich nie dlatego, że był spokojny i odpowiadał tylko na te pytania, które chciał. On uzyskał tak wielkie poparcie dlatego, że był Smoleńsk. To był wiatr w jego żagle, który nagle, z dwudziestu paru procent, pchnął go na poziom czterdzieści siedem. A ten spokój, te opowieści, że mamy koniec wojny polsko-polskiej, to już były drobiazgi. Małe punkciki. Przypomnijmy sobie kwietniowe dni - wielodniową żałobę, wielogodzinne transmisje telewizyjne, lądujące trumny, pogrzeby, msze, wzniosłą symbolikę. Miliony przed telewizorami. Ten stan ducha w gruncie rzeczy nie był czymś niezwykłym. Jest opisany w literaturze, ma swoją nazwę: "media event" - wydarzenie medialne. Termin ten w latach 90. wprowadzili do świata humanistyki Daniel Dayan i Elihu Katz. Historia transmitowana na żywo zawsze przyciąga miliony - czy to jest pogrzeb księżniczki Diany, czy pielgrzymka papieża, czy debaty prezydenckie w USA, czy też transmisje na żywo "aksamitnej rewolucji" czy też rewolucji rumuńskiej. Smoleńsk to wszystko przebił! Rozmiar katastrofy, jej tajemnica, ludzie, którzy zginęli - o tym się mówi z wielkimi emocjami po dziś dzień. "Uroczysta transmisja integruje społeczeństwo: we wspólnym rytmie serc odradza się więź społeczna i uprawomocnia władza" - piszą Dayan i Katz. W dzisiejszym świecie jest tak, że jeżeli jakiś film przyciąga tłumy, to kręci się jego sequel. Teraz sequel kręci PiS. Podgrzewa temperaturę. W polskich warunkach najpierw mieliśmy więc bój o krzyż. To jeszcze jest rzecz niezakończona, tu wiele może się zdarzyć, mogą do Warszawy zjechać autokary "obrońców krzyża", choć sądzę, że na taką awanturę Kaczyński się nie porwie. Bo ma lepsze narzędzie - zespół ds. katastrofy smoleńskiej kierowany przez Antoniego Macierewicza. Oto jest ciąg dalszy, oto są rozmowy niedokończone. W zespole już zasiadło 134 posłów PiS. I teraz wysłuchują, tak jak dzieje się to w Radiu Maryja, kolejnych pokrzywdzonych, kolejnych "ekspertów" i tak dalej. Temu przedsięwzięciu wróżę powodzenie. Ludzie są ciekawi. Ciekawi, jak wyglądają rodziny ofiar. Żony? Czy wdowa ma oczy załzawione? Czy bardzo nieszczęśliwa? Jak jej się teraz żyje? Ciekawi są opowieści z Moskwy. Ciekawi tego, jak wyglądała identyfikacja, jak wyglądały zwłoki. Chętnie wysłuchają kolejnej hipotezy katastrofy. Podglądaczy nie zabraknie. Spikerem tych rozmów jest Antoni Macierewicz, polityk, który nic w życiu nie wykrył, za to parę wielkich awantur wywołał. Widać więc jakiej specjalności fachowca Kaczyński potrzebuje. Teoretycznie zespół ma badać katastrofę smoleńską, ale co ma badać, skoro już jego szef ogłosił, że to była zbrodnia? Teoretycznie, ma stawiać pytania. Ale jakie? Kluczowe pytanie dotyczące katastrofy brzmi: dlaczego ten samolot w ogóle lądował w takich warunkach? Ale w katalogu pytań PiS-u ono w ogóle nie istnieje, są za to dziesiątki pytań innych, często bez znaczenia. Nikt zresztą (poza naiwnym mięsem armatnim) odpowiedzi nie oczekuje, bo chodzi o to, żeby zbudować przekonanie, że w sprawie Smoleńska to Rosjanie i Tusk, ręka w rękę (tu cię mamy, wnuku wehrmachtowca!) chachmęcą i coś ukrywają. Chodzi też o to, by budować Mit Katastrofy, który ma być mitem założycielskim PiS-u, Mitem Jednoczącym. Emocjonalnie wiążącym sympatyków i lidera. Ha! Ktoś kiedyś mówił, że Kaczyński cywilizuje elektorat Radia Maryja, wciąga go do normalnej debaty politycznej, i że to jest pożyteczne. No to mamy coś zupełnie innego, to radiomaryjne myślenie infekuje wyborców PiS, rozlewa się na resztę elektoratu. Tak oto poszerza nam się grono "wtajemniczonych". Czy w tym szaleństwie jest metoda? Jeżeli przyjmiemy założenie, że Platforma będzie partią energiczną, trzymającą się standardów, bez wewnętrznych wojen, a rząd będzie sprawny, to oczywiście, żadna to metoda, tylko polityczne samobójstwo Kaczyńskiego i jego partii. Ba! Ale któż przyjmie takie założenie... Robert Walenciak