Już wiemy, że teraz następuje etap negocjacji, wykuwania się ostatecznego kształtu Funduszu. Procedur przyznawania pieniędzy, ich podziału itp. Że to wszystko potoczy się błyskawicznie, bo już w drugiej połowie czerwca, na najbliższym posiedzeniu Rady Europejskiej sprawy będą dopinane. I że Polska może na tym zyskać wielkie pieniądze, padły już pierwsze sumy, w naszym zasięgu ma znaleźć się ponad 60 miliardów euro, grantów i pożyczek. Jest o co walczyć? Oczywiście, że jest! I trzeba mieć wyobraźnię, jak te sumy mogą zmienić Polskę. Nie w perspektywie, szanowni politycy, najbliższych wyborów, ale następnej generacji... Piszę to zdanie, zniesmaczony reakcjami prezydenta i premiera na inicjatywę Komisji Europejskiej, na ich nadymanie się, zupełnie karykaturalne. Prezydent Duda nagle oświadczył, że ten Fundusz, jego kształt, to efekt jego listu, który 29 kwietnia skierował do państw Unii. List można przeczytać, i naprawdę trzeba dużo dobrej woli, by uznać że miał on jakiś znaczący wpływ na kształt Funduszu. Bo powtarza, i to ogólnikowo, pomysły, które od marca krążą na różnych europejskich forach. Na przykład powołania "specjalnego, dodatkowego instrumentu inwestycyjnego, który łączyłby cele rozwojowe i spójnościowe". Ech, pod koniec kwietnia, to Unia była już z takimi koncepcjami daleko, daleko dalej... A Mateusz Morawiecki, który - jak opowiadał na rynku w Sandomierzu - negocjował umowę z Unią Europejską? Tym razem, jeśli mu wierzyć (hmm....) też był na pierwszej linii! I to były, jak mówił, "trudne negocjacje". Szkoda tylko, że śladu po nich nie ma... Natomiast jest inny ślad - w dokumentach Unii możemy wyczytać, dlaczego Polska ma dostać taką a nie inną pulę pieniędzy. Otóż, nie jest to efekt "trudnych negocjacji" Mateusza Morawieckiego, tylko efekt algorytmu zastosowanego przez Komisję Europejską, modelu QUEST symulacji skutków ekonomicznych działania Funduszu. Jest w tej fanfaronadzie, trochę bezwstydnej jednak, element szaleństwa. Bo PiS w sprawie Unii Europejskiej chodzi od ściany do ściany, zupełnie zresztą tym się nie przejmując. Gdy Ursula von der Leyen ogłasza plan stworzenia Funduszu Odbudowy (czyli, chcąc nie chcąc, wzmocnienia Unii), to oni klaszczą, cieszą się, wołają, że są za. Choć wcześniej Morawiecki mówił, że Unia w czasie pandemii zawiodła (a wiedział, że służba zdrowia należy do prerogatyw państw narodowych), a Duda wołał, że nie będą nam w obcych językach mówić... Więc nie traktują Unii jak partnera, jak wspólnotę, której jesteśmy członkiem, ale jako coś obcego. Jako obcych ludzi, od których można coś wyrwać, ale poza tym, to lepiej trzymać się z daleka, bo to inni, nie nasi i w ogóle. Ech... To nie są horyzonty szczególnie imponujące... Dodajmy do tego jeszcze jedno - otóż Fundusz nie będzie rozdawał pieniędzy, tylko będzie je kierował na konkretne dziedziny. Na przedsięwzięcia z dziedziny nowoczesnych technologii, cyfryzacji, ochrony środowiska, badań naukowych... Czyli na te dziedziny, które PiS wyśmiewa, a czasami - myślę o protestach ekologów związanych z wycinką Puszczy Białowieskiej - zwalcza. Więc jak to będzie? Będą brać pieniądze na walkę z globalnym ociepleniem, i wołać, że to bzdura? Pewnie będzie wyglądać to dość humorystycznie, ale machnijmy na to ręką. Miejmy bowiem świadomość, że 60 miliardów euro to mniej więcej dwie trzecie budżetu Polski. Że to są sumy, które mogą przebudować kraj. Dzięki tym pieniądzom możemy dokonać cyfryzacji państwa, rozwinąć badania naukowe, dokonać znaczącej poprawy w służbie zdrowia. Ja wiem, że to są ładne hasełka do opowiadania, ale przecież wszyscy mamy to doświadczenie, że możemy porównać Polskę sprzed roku 2004, kiedy byliśmy poza Unią, z Polską ostatnich lat. I widzimy, ile unijne pieniądze (i zarobione dzięki Unii) zmieniły. No tak, tylko że jeśli poprzednie transfery można było zaabsorbować, budując drogi, oczyszczalnie czy odnawiając park maszynowy, to teraz będzie trudniej. Teraz, żeby zdobyć pieniądze, trzeba będzie tworzyć bardziej skomplikowane programy inwestycyjne, wymagające kadr wykształconych, z dużymi kwalifikacjami. Czy to się powiedzie? Jeżeli by się udało, to Polska mogłaby wyjść z obecnej roli państwa zasilającego Unię ludźmi wysoko wykwalifikowanymi i zdolnymi, i zacząć zasilać Unię (i świat) produktami ich myśli. Oczywiście, to jest długa droga, ale - jeżeli jako naród mamy jakieś ambicje - trzeba ją kiedyś zacząć. A zacząć trzeba od zbudowania sprzyjającej atmosfery, od zapewnienia możliwości rozwoju. To nie jest nic nowego. Mówił o takiej sytuacji choćby Den Xiaoping, w pierwszych latach chińskiej przemiany - że trzeba zbudować takie warunki, żeby kształceni w amerykańskich uczelniach Chińczycy chcieli wrócić do kraju i tu pracować. Warren Buffet, najsłynniejszy na świecie inwestor giełdowy, kiedyś zapytał - jakie byłoby moje życie, gdybym urodził się w Peru czy w Bangladeszu? Jaką karierę bym zrobił? No właśnie - jaką? Więc widzimy - aby jakiś talent zabłysnął, musi być odpowiednie ku temu otoczenie. To żadne odkrycie, to już było w Biblii, o ziarnie, które rzucone jest do ziemi. Jak trafi na glebę urodzajną i spulchnioną - plon wyrośnie. Jak na zbite klepisko - nic z tego nie będzie. I teraz pytanie zasadnicze - czy takie środowisko, by rozkwitły talenty biznesowe, naukowe, w Polsce istnieje? Chyba się zgodzimy, że nie istnieje. Że III RP to raczej państwo montowni niż rodzimych czeboli. Kraj, w którym od czasów PRL zlikwidowano 100 tys. etatów w sektorze badań i rozwoju... Który kręci się wokół wyobrażeń i emocji pewnego starszego pana. I ewoluuje powoli na wschód, gdzie, żeby zrobić biznes ważniejsze są dojścia do władzy niż własna inwencja i pracowitość. Może więc pieniądze z Funduszu Odbudowy uda się na odwrócenie tego trendu wykorzystać? Takie to jest wyzwanie.